Przyjdź do mnie…

newsempire24.com 4 dni temu

“Chodź do mnie…”

Ania nienawidziła swojego ciała. Od dziecka była pulchna i zazdrościła szczupłym koleżankom. Próbowała różnych diet, ale waga ani drgnęła.

– Przestań się dręczyć. Jedz normalnie. Kto ma cię pokochać, ten pokocha – niezależnie od figury. Liczy się serce, nie wygląd – pocieszał ją ojciec. – Twoja mama nigdy nie była chudzielcem, a przecież ją kocham. Kobieta powinna być miękka i przytulna.

– Łatwo ci mówić. Ty możesz jeść tyle pączków, ile chcesz, i nie przytyjesz. Dlaczego nie odziedziczyłam twojej sylwetki? – jęczała Ania.

– Nagle zaczęłaś się odchudzać… Zakochałaś się? – zapytała niespodziewanie matka.

Ania spuściła wzrok.

– Ja też miałam w szkole miłość. Cierpiałam, bo wolał inną, najładniejszą w klasie. Potem skończyliśmy szkołę, przestałam go widywać i zapomniałam. A po pięciu latach spotkałam go na ulicy. I wiesz co? Cieszyłam się, iż nic z nas nie wyszło.

– Dlaczego?

– Ożenił się z tamtą. Żądała drogich ubrań, a on ledwo wiązał koniec z końcem. Wpadł na jakiś przekręt, ukradł pieniądze. Wylądował w więzieniu. Wyszedł złamany – żona go zostawiła, pracę stracił, zaczął pić. A zaczynało się tak pięknie… – westchnęła matka.

– Nam z tatą też nie było łatwo, zwłaszcza gdy się urodziłaś. Ale daliśmy radę. jeżeli ktoś cię nie wybierze, to znaczy, iż nie był przeznaczony.

– A gdyby wybrał ciebie? Nie zostałby złodziejem…

– Nie mógł mnie wybrać. Lubił tylko chude i zgrabne. A choćby gdyby, to i tak by zdradził. Rozwód byłby pewny. Wtedy nie poznałabym twojego taty – uśmiechnęła się. – Wszystko, co nas spotyka, dzieje się po coś.

– Ale ja i tak chcę schudnąć – uparła się Ania.

Cały wieczór przeglądała strony o dietach, wpatrując się w zdjęcia „przed i po”. jeżeli one dały radę, ona też da.

Nazajutrz wstała, przeciągnęła się i spojrzała na zegarek. Miała jeszcze czas poleżeć. Wtedy przypomniała sobie o postanowieniu z poprzedniego wieczoru. Podeszła do okna – niebo zasnute chmurami, zaraz zacznie padać. *„Może odłożę to na jutro, gdy będzie ładnie?”* Ale nie, tak tylko będzie przekładać w nieskończoność. Zdecydowanie wciągnęła dres.

Ulice miasta były puste. Dobrze, nikt nie zobaczy. Zaczęła biec truchtem.

Wkrótce zabrakło jej tchu, w boku ukłucie, w gardle ściskał kaszel, pot spływał po plecach. Zatrzymała się, złapała powietrze i wróciła do domu. Nic, przyzwyczai się.

Następnego ranka bolało ją całe ciało. Mimo to znów wyszła pobiegać. Tym razem wracała w tempie ślimaka.

– Skąd taka mokra? – spytała matka, gdy weszła do mieszkania.

– Biegałam.

– Zaczęłaś się ruszać? Brawo. Mnie zawsze brakowało silnej woli. Idź pod prysznic, śniadanie czeka, bo spóźnisz się do szkoły.

– Nie będę jeść pączków, tylko kawę – oświadczyła stanowczo.

– Jak chcesz. Ale nagłe zmiany szkodzą. Przed maratonem też się rozgrzewa, żeby sił starczyło do mety – powiedziała z niezadowoleniem.

– Szacuneczek. – Ojciec poklepał ją po plecach. – Podziwiam determinację – dodał, siadając do stołu i popijając kawę.

– Ty też na diecie? Po co ja piekłam? – zmartwiła się matka.

– Spokojnie. Zjem za Anię też. – Mrugnął do córki, ukąsił pączka i przeżuł z rozkoszą.

Ania przełknęła ślinę. Jeden pączek nie zrujnuje jej planów. Ale nie uległa pokusie. Wypiła kawę i wstała.

– Teraz będzie się głodzić – westchnęła matka, gdy Ania wyszła.

Ojciec coś odpowiedział, ale już nie dosłyszała.

Z czasem Ania wydłużyła trasy. Pewnego dnia spodnie stały się luźniejsze. Pobiegła do lustra – ale zmian prawie nie widziała.

Pewnego dnia wyprzedziły ją dwie szczupłe dziewczyny, szybkie jak sarny. Ustąpiła im miejsca. Jedna z nich zaśmiała się: „To przez nią ślisko – tłuszcz się wylewa”. Druga ją uciszyła i przepraszająco się uśmiechnęła.

Ania zrezygnowała z biegania. Może lepiej spróbować tańca? Zapisała się na zajęcia dla początkujących.

Głód dokuczał do mdłości. W szkole omijała stołówkę. Na tańcach usłyszała, jak nazywają ją „krową”. Wstydziła się przebierać przy innych.

Matka martwiła się, iż nie je, podsuwała dodatkowe porcje. Ania odmawiała i biegała jeszcze zawzięciej.

Na studniówkę schudła wyraźnie. Wciąż daleka od ideału, ale w lustrze widziała postęp.

Po rozdaniu świadectw i akademii zaczęły się tańce. Ania bała się wyjść na parkiet. Wtedy zobaczyła, jak nauczycielka coś mówi do Jurka. Gdy zabrzmiała wolna melodia, podszedł do niej. *„Pewnie ją poprosiła, żeby mnie zaprosił”*. Wyszła z nim, choć wstyd ją palił. Tylko kilka par dołączyło.

– Ożarowski, uważaj, bo Czarnecka nadepnie ci na stopę i zostaniesz kaleką! – krzyknęła najładniejsza dziewczyna, otoczona świtą.

Śmiech rozległ się głośno. Ania zacisnęła wargi, łzy napłynęły do oczu. Jurek przystanął:

– Dość. Nie śmieszne. Jesteście złośliwe, bo same jesteście głodne?

Zapadła cisza.

– Nie przejmuj się. Zazdroszczą. Świetnie tańczysz – powiedział i znów ją poprowadził.

Była wniebowzięta. Ale więcej nie zaprosił. Ten taniec zapamięta na zawsze.

Po szkole Ania dostała się na medycynę. Biegała dalej, pomimo bólu. Tańce porzuciła – studia pochłaniały czas.

Z czasem waga spadała. Cieszyła się i biegała jeszcze więcej.

Z Jurkiem się nie widywali. Śledziła go w mediach. Zimą pojawiały się zdjęcia z zawodów narciarskich. Czasem z dziewczynami. Zazdrość ją zjadała, ale jego status wciąż wskazywał „wolny”.

Stworzyła fałszywe konto, podając się za „Anielę”. Napisała mu, gratulując osiągnięćW końcu zrozumiała, iż prawdziwa miłość przychodzi wtedy, gdy przestajesz uciekać od siebie, a on – mimo jej dawnych wątpliwości – pokochał ją nie za figurę, ale za to, iż zawsze wierzyła w niego, choćby gdy on sam przestał.

Idź do oryginalnego materiału