- Ja im nie powiem, żeby się dołożyli, bo wstyd mi jakoś, nie umiem – wzdycha Teresa. - Czasami tylko się zastanawiam, jak ja ich wychowałam? Żeby w niczym mi nie pomogli?
Mieszka na drugim piętrze bez windy, sama musi wnosić do domu wszystkie zakupy. Szuka tam, gdzie taniej, przegląda gazetki z supermarketów, czyha na różne promocje. Do sklepów jeździ autobusem, tyle, iż już jakiś czas temu kupiła wózeczek na zakupy, taki na kółkach.
- Mimo to jest mi ciężko, ale dobrze, iż przychodzą – mówi Teresa. - Teraz moda na wyjazdy, moje przyjaciółki często zostają same, bo ich dzieci balują gdzieś w świecie.
Taka była tradycja
Teresa urodziła się na wsi, ma dwie siostry i brata. One trzy wyfrunęły z domu, każda w innym kierunku. Brat został na gospodarce. Ale w każde święta rodzina obowiązkowo spotykała się w domu matki.
- Każda z nas coś przywoziła, zakasywałyśmy rękawy i do roboty – opowiada Teresa. - Nigdy tak nie było, iż mama i bratowa same stały przy kuchni.
Dla niej to było normalne, iż trzeba pomóc, iż trzeba się dołożyć, bo przecież każda z nich przyjeżdżała z mężem i z dziećmi.
- I co ciekawe, moje dzieci przecież to widziały – mówi Teresa. - Że robimy wspólnie, iż nikt się nie miga. Same pomagały. Teraz ich to nie obchodzi, iż ich matka żadnej pomocy nie ma.
Córka wpada i wyjeżdża
Córka Teresy mieszka w Warszawie. Ale na śniadanie wielkanocne przyjeżdża. Z mężem i dwójką dzieci. Przyjeżdżają w ostatniej chwili, jak już stół nakryty i wszystko zrobione.
- Pyta, co przywieźć, ale ona to kupuje, nie gotuje sama – mówi Teresa. - I czasami nazwozi jakiś dziwactw, bo gustuje w takim modnym jedzeniu.
A przecież to Wielkanoc. Ma być żur, pieczona biała kiełbasa, jajka faszerowane, sałatka i baby domowej roboty. Żadne kupcze. Takie, jak kiedyś robiły Teresy matka i babcia. Zakwas na żur Teresa też nastawia sama. Robi według starego przepisu. I jajka też po staremu, faszerowane, ale koniecznie w skorupkach. Wszyscy je uwielbiają, musi dużo zrobić, bo trzeba nakarmić w sumie dziewięć osób.
- Po obiedzie córka wraca do Warszawy, nie pomaga sprzątać, zawsze taka elegancka, pewnie nie chce się brudzić – mówi Teresa z przekąsem. - Przecież dałabym jej fartuch.
Ale nic nie mówi, nie chce, żeby się córka obraziła. I tak widują się przecież bardzo rzadko.
Synowa jest wiecznie zmęczona
Syn mieszka na miejscu, ale ma dużą firmę i Teresa wie, iż ciągle jest zajęty. Synowa nie pracuje, ale wiecznie jest zmęczona. Kilka razy Teresa prosiła, żeby zawiozła ją na zakupy. Ale albo zrobiła to z łaski, w sklepie była zniecierpliwiona, albo źle się czuje.
- No i nie chce jeździć po promocjach, chce, żeby wszystko w jednym sklepie kupić, bo tak jej wygodniej, czasu nie chce tracić – mówi Teresa. - No to co mam robić? Sama wszędzie jeżdżę.
I choć święta ją dużo kosztują i pracy i pieniędzy, dalej będzie je robić, póki sił starczy.
- Dobrze, iż chociaż te dwa razy w roku siadamy wspólnie przy stole – mówi Teresa. - Teraz czasy dziwne, rodziny jakieś sobie dalekie. Przecież gdyby nie święta, to nie widywałabym praktycznie dzieci. Tylko wtedy im jestem potrzebna.