Mieszkam sama w Poznaniu, on — z rodzicami w Koninie. Sprawa zmierza ku wspólnemu mieszkaniu, poznaliśmy już nasze rodziny. Po randkach — czy to spacer po Cytadeli, kino przy Świętym Marcinie, czy kawa na Jeżycach — jedziemy do mnie. I tak wychodzi, iż ja go kolacjonuję i śniadaniuję.
Z czasem zaczęłam to odczuwać finansowo. Michał — bo tak ma na imię mój chłopak — apetyt ma spory. Zapytałam moje przyjaciółki, Zosię i Martę, o radę: czy nie wyjdę na skąpą, jeżeli wprost poproszę go, by dorzucił się do jedzenia.
Zosia stwierdziła, iż to całkowicie normalne. Marta — iż powinnam go rzucić, bo sam powinien był się domyślić.
Zebrałam się na odwagę i powiedziałam Michałowi wprost: fajnie by było, gdyby jakoś wsparł mnie przy zakupach spożywczych. Zareagował spokojnie, choćby się zawstydził i obiecał poprawę.
Kilka dni później zadzwonił i oznajmił, iż przyjedzie. Poprosił, żebym nic nie kupowała ani nie gotowała, bo zajmie się kolacją.
Ucieszyłam się. Wybiegłam do Galerii Malta po fartuch z zabawnym nadrukiem, już wyobrażając sobie mojego ukochanego przy kuchence.
W domu ogarnęłam wszystko: świece, ładna porcelana, delikatny makijaż. Gotowa na romantyczny wieczór.
W końcu przyjechał. Poszedł do kuchni i zaczął rozpakowywać torbę. A w niej — nie zakupy. Tylko plastikowe pojemniki. Gołąbki, kotlety, kasza, sałatka jarzynowa. choćby termos — z herbatą.
– Co to jest? – zapytałam.
– No jak to co? Jedzenie! Przecież mówiłaś, iż mam coś przywieźć.
Spojrzałam smutno na fartuszek z napisem „Królewicz kuchni” i schowałam go do szuflady. Zjedliśmy w ciszy, potem film, spacer po Starym Rynku, wróciliśmy do mnie, kolacja, spanie. Rano zabrał pudełka — niektóre puste, niektóre pełne — i wrócił do siebie.
Od tej pory przywozi jedzenie raz na jakiś czas: raz ja gotuję, raz on „przywozi”. A raczej — jego mama gotuje. I znika z pudełkami rano, jakby odprowadzał catering.
Przyjaciółki nie mogą z tego — jak mówią — „poznańskiego sponsoringu” przestać się śmiać. Mówią, iż jak się razem wprowadzimy, to mama Michała dalej będzie nam wysyłać pudełka jako jego wkład w domowe życie.
Ostatnio zaproponowałam wspólne gotowanie — wspólne zakupy i wspólna kolacja. Michał odpowiedział, iż poprzednim razem „sponsorował” jedzenie (czytaj: przywiózł gołąbki od mamy), więc teraz on nie gotuje ani nie płaci, ale chętnie potowarzyszy.
To mój pierwszy związek. Nie wiem, jak powinno być. Ale czuję, iż coś jest nie tak.
Bo choćby najpyszniejsze gołąbki nie zastąpią zaangażowania. A gotowanie przez mamę nie czyni z chłopaka partnera.
I coraz częściej myślę, iż może jednak… to nie jest relacja, o jakiej marzyłam.