W dzisiejszych czasach, przy tylu możliwościach poznania kogoś — od aplikacji randkowych po przypadkowe spotkania na ulicy — wciąż wiele osób czuje się zagubionych. Gdy moja przyjaciółka zaproponowała, iż pomoże mi znaleźć „tego jedynego”, byłam sceptyczna, ale postanowiłam spróbować.
Mam za sobą kilka małżeństw, które z różnych powodów się rozpadły. Pierwszy mąż zdradził, drugi nie potrafił zarobić na wspólne życie, a trzeci wolał koleżankę z pracy. Po ostatnim rozwodzie pięć lat temu stwierdziłam, iż życie w pojedynkę jest dla mnie wygodniejsze. Pracuję jako księgowa, dbam o siebie, chodzę na siłownię i jogę. Mam swoje pasje, podróżuję, tańczę i oglądam filmy. Samotność nigdy mi nie doskwierała.
Jednak moja przyjaciółka uznała, iż potrzebuję mężczyzny w życiu. Namówiła mnie na randkę z Krzysztofem, „idealnym kandydatem”: wdowcem, dobrze zarabiającym, młodszym o trzy lata, bez nałogów i z domem na wsi. Z opowieści brzmiał jak mężczyzna marzeń.
Po kilku tygodniach przygotowań zgodziłam się na spotkanie. Randka odbyła się w małej, przytulnej restauracji. Krzysztof był punktualny, elegancki i niezwykle uprzejmy. Od razu zaznaczyłam, iż zapłacę za siebie, na co z uśmiechem przystał.
Rozmowa z nim była przyjemna. Umiał żartować, ale też słuchał z zainteresowaniem. Czułam, iż jest w nim coś więcej niż tylko dobra prezencja. Przez większą część wieczoru byłam przekonana, iż to może być początek czegoś ciekawego.
Pod koniec spotkania, chcąc lepiej zrozumieć jego wizję przyszłości, zapytałam, jak wyobraża sobie życie z partnerką. Odpowiedź Krzysztofa sprawiła, iż zamarłam. Opisał idylliczną wizję życia na wsi: poranne wstawanie, opiekę nad zwierzętami, pracę w ogrodzie, gotowanie i wspólne gospodarowanie, „jak za dawnych czasów”. Wszystko to brzmiało jak życie w wiejskim folwarku, gdzie kobieta od rana do nocy pracuje przy domu i polu.
Przez chwilę próbowałam ukryć swoje zaskoczenie, ale chyba mi się nie udało, bo Krzysztof spojrzał na mnie z widocznym zmieszaniem. Dla mnie jego marzenie o „idealnym wiejskim życiu” oznaczało tylko jedno — iż widział mnie jako pomoc domową, a nie równoprawną partnerkę.
Nie zastanawiając się długo, zamówiłam taksówkę. Pożegnałam się gwałtownie i wyraźnie dałam do zrozumienia, iż na tym kończy się nasza znajomość. Byłam wstrząśnięta, iż mężczyzna, który z pozoru wydawał się nowoczesny i elegancki, miał tak archaiczne podejście do związku.
Następnego dnia przyjaciółka usłyszała ode mnie wiele „ciepłych” słów, oczywiście w żartach, choć wciąż byłam w szoku.
Mój wniosek z tego doświadczenia? Dobrze jest wiedzieć, czego się chce, ale jeszcze lepiej jest wiedzieć, czego się NIE chce. Panie, pamiętajcie: rozmowa na temat oczekiwań wobec związku to podstawa. Dzięki temu oszczędzicie sobie i innym czasu oraz rozczarowań. A ja? Cóż, wracam do swojego spokojnego życia, które wcale nie wymaga „księcia z bajki”.