Przyjaciółka, od której robi się niedobrze: opowieść o przerażającej przyjaźni

polregion.pl 14 godzin temu

**Dziennik osobisty**

Zawsze byłam osobą zamkniętą w sobie, wolącą samotność nad hałaśliwe towarzystwo. Po ślubie poczułam, iż w mężu znalazłam całe to ciepło, zrozumienie i wsparcie, którego może mi wcześniej brakowało. Było nam dobrze w tym przytulnym kokonie we dwoje. Przyjaźnie miałam nieliczne, ale mocne — z dwiema przyjaciółkami żyłyśmy w różnych miastach, czasem dzwoniłyśmy, pisałyśmy. Między nami było to coś rzadkiego, ale szczerego. I to mi wystarczało.

Aż pojawiła się ona. Ludmiła.

Nie potrafię choćby powiedzieć, jak weszła w moje życie. Spotkałyśmy się przypadkiem, pogadałyśmy, wymieniłyśmy numery. Na początku wszystko wyglądało niewinnie: życzenia świąteczne, niespodziewane uprzejmości, troska. Ludmiła jakby wplotła się w moje życie, ale nie dało się tego zauważyć od razu — wszystko wydawało się takie miłe. Aż w końcu zrozumiałam: ona i ja to dwa różne światy. Była z innego kręgu, a jej poufałość wśród moich znajomych i współpracowników nieraz przyprawiała mnie o rumieniec. Po jej „żartach” zapadała martwa cisza, którą musiałam gwałtownie zagłuszać śmiechem lub słowami. Zawsze tłumaczyłam to tymi samymi słowami: „Ludmiła to ciepła kobieta. Nie oceniajcie po zachowaniu”.

Czuła, kiedy miałam gości, i zawsze pojawiała się wtedy. Bez zaproszenia. Z butelką szampana. choćby jeżeli w domu byli ludzie, dla których takie trunki były nie do pomyślenia. I zawsze — toast. Długi, patetyczny, w którym przedstawiała mnie niemal jak boginię w ludzkiej skórze: „…ja i Ewa, choć nie urodziłyśmy się z tej samej matki, to jak dwa pierogi z jednego ciasta…”. Wstyd, zażenowanie, niesmak.

Mąż jej nie znosił. Uważał, iż pozwalam sobą manipulować przez słabość charakteru. Odpowiadał na jej tyrady równie przesadzonymi komplementami, po czym znikał, zostawiając mnie samą z tym „teatrem absurdu”. Często kłóciliśmy się przez Ludmiłę. Oskarżałam go o snobizm, on mnie – o ślepotę.

Ale do sedna. Ludmiła była w moim życiu przez 12 lat. I przez te lata nic katastrofalnego się nie wydarzyło. Aż nagle wszystko się zmieniło.

Na moje urodziny podarowała mi elegancką bieliznę z nylonu. Po pierwszym dniu noszenia moje ciało pokryło się wysypką. Diagnoza — alergia na syntetyki. Od tamtej pory tylko bawełna. Wtedy choćby nie pomyślałam, żeby łączyć to z Ludmiłą.

Kilka miesięcy później moje lekko falowane włosy stały się kręcone jak u Mulatki. Plątały się, wypadały garściami. Męczyłam się, aż w końcu wyrzuciłam szczotkę — też jej prezent. Włosy zaczęły wracać do normy.

Później zniknęła spora suma z portfela. Tego samego, który dostałam od niej na Dzień Kobiet. Mąż wtedy pierwszy raz rzucił: „No i kto inny wybrałby taki paskudny kształt portfela?”.

Moja córka Zosia źle się czuła po każdej wizycie Ludmiły. Nudności, gorączka, wymioty. Mąż żartował: „Zosię od Ludmiły mdli”. Śmiałam się. Na próżno.

Nasz kot, Pikuś, żył z nami 7 lat — łagodny, wykastrowany, spokojny. Pewnego razu nie było nas dwa dni. Ludmiła zaproponowała, iż się nim zaopiekuje, i zabrała go do siebie. Po powrocie kot niespodziewanie rzucił się na mnie — rozorał ramię do krwi. Od tamtej pory stał się agresywny. I za każdym razem, gdy zachowywał się dziwnie, ktoś mówił: „…no tak, przecieI teraz już wiem, iż czasem choćby najdrobniejsze znaki warto traktować poważnie, bo za pozorną życzliwością może kryć się coś zupełnie innego.

Idź do oryginalnego materiału