Przyjaciółka chciała oddać dziecko do sierocińca, ale los miał inny plan.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Kilka lat temu nasza rodzina spełniła swoje marzenie – wyprowadziliśmy się do przestronnego mieszkania z trzema pokojami. W dwupokojowym było już ciasno z dwoma synami, a sytuacja finansowa mojego męża, Bartka, znacznie się poprawiła. Przeprowadzka nie była tylko zmianą adresu, ale początkiem nowej przyjaźni – w sąsiednim mieszkaniu mieszkała młoda para z córeczką i z czasem zaprzyjaźniliśmy się tak bardzo, iż staliśmy się niemal jedną rodziną. Razem obchodziliśmy święta, jeździliśmy na wycieczki za miasto, a dzieci radośnie bawiły się ze sobą.

Wszystko szło swoim torem, aż pewnego dnia usłyszeliśmy straszną wiadomość: u naszego sąsiada, Adama, wykryto ciężką chorobę. Nie mogliśmy w to uwierzyć – taki energiczny, radosny facet i nagle… Ala, jego żona i moja bliska przyjaciółka, zaczęła gasnąć w oczach – schudła, zamknęła się w sobie. Starałam się ją wspierać, przekonywałam, iż wszystko będzie dobrze, żartowałam, by choć na chwilę wywołać uśmiech. Ale lekarze nie dawali nadziei.

Przez kilka miesięcy pomagaliśmy tej rodzinie, jak tylko mogliśmy. Wzięliśmy pożyczkę, nosiliśmy jedzenie, zabieraliśmy ich córeczkę, Zosię, na spacery. A potem Adam odszedł. Po prostu go zabrakło – jakby wyrwano kawał serca. Ala była jak cień samej siebie. Nie odstępowałam jej na krok przez pierwsze tygodnie po pogrzebie. Ale niedługo zaczęła się oddalać: zamykała się w sobie, unikała spotkań, tylko mała Zosia czasem wpadała do nas – pobawić się, wejść na kanapkę, posiedzieć w spokoju.

Pewnego ranka Zosia przyszła do mnie i cichutko poprosiła o jedzenie. Była głodna. Kiedy jadła, zaniepokojona poszłam do Ali. W mieszkaniu czuć było alkohol, a Ala spała na podłodze, wśród porozrzucanych rzeczy. W lodówce – pusto. Próbowałam z nią rozmawiać, błagałam – nic nie pomagało. Coraz bardziej pogrążała się w sobie, a Zosia po szkole prawie codziennie biegła do nas. Gładziłam ją po głowie, obiecywałam, iż nic jej nie będzie, i czułam, iż w moim sercu już jest nasza. Z Bartkiem zawsze marzyliśmy o córeczce. I oto los przyprowadził nam to dziewczynkę.

Pewnego dnia wyszłam na balkon zaczerpnąć powietrza i nagle usłyszałam awanturę z podwórka. Poznałam głos Ali.

— Zosia, ubieraj się, mówiłam!

— Nie chcę! Chcę do cioci Kasi! Ona na mnie czeka! — szlochała dziewczynka.

Zbiegłam na dół. Ala była ewidentnie pijana i ciągnęła Zosię za rękę.

— Ala, co ty wyprawiasz?! Nie jesteś choćby w stanie iść prosto! — krzyknęłam.

— To moje dziecko! Robię, co chcę! — wrzasnęła w odpowiedzi.

— Nie panujesz nad sobą, zostaw ją!

Wtedy Ala, w przypływie wściekłości, wyrwała rękę Zosi, pchnęła ją w moją stronę i krzyknęła:

— Bierz ją! Rób, co chcesz! I tak mi już niepotrzebna!

Zosia płakała wniebogłosy. Przytuliłam ją mocno i szeptałam:

— Jestem przy tobie, kochanie, wszystko będzie dobrze.

Od tego dnia Zosia została z nami. Sąd gwałtownie pozbawił Alę praw rodzicielskich. Z Bartkiem złożyliśmy papiery na adopcję i po kilku miesiącach oficjalnie staliśmy się rodzicami Zosi. Wyjechaliśmy do innego miasta. Moi synowie dorośli, założyli rodziny, a Zosia poszła na studia, gdzie poznała przyszłego męża. Cały czas byliśmy w kontakcie – pisaliśmy, dzwoniliśmy.

Aż pewnego dnia obudziłam się od słów, których się nie spodziewałam:

— Mamo, wstawaj, przyjechaliśmy!

Siedziałam na łóżku i nie wierzyłam własnym oczom: w drzwiach stała promienna Zosia z mężem i walizkami.

— Na tydzień przyjechaliście? — zapytałam ze łzami.

— Nie. Na zawsze. Postanowiliśmy zamieszkać w moim rodzinnym mieście. Chcemy kupić dom.

— To zostańcie u mnie! Wystarczy miejsca! — przytuliłam ją i nagle zauważyłam, jak delikatnie gładzi się po brzuszku. — Czy ty jesteś w ciąży?

— Tak, już czwarty miesiąc, mamo…

Łzy same popłynęły. Nasz dom wypełnił się nowym światem, nowym życiem. Urodził się maluch, a ja znów zostałam babcią. Synowie przyjeżdżali w gi synowie przyjeżdżali w gości, a ja patrzyłam na swoją rodzinę – córkę, wnuka, synów – i wiedziałam, iż los kiedyś podjął decyzję za nas wszystkich, i była to najlepsza decyzja.

Idź do oryginalnego materiału