Przygoda, wino i rajd pieszy. Opowiadanie z całkiem innej beczki

nieustanne-wedrowanie.pl 1 rok temu

Zwykle wędrujemy jedynie we własnym składzie, choć najczęściej jestem na szlaku tylko z Panem Frutkowskim. Trwa to już kilkanaście lat niezmiennie, a jednak pewnego lipcowego dnia narodził się ten pomysł, żeby zorganizować rajd pieszy dla większej grupy ludzi. To był impuls. Szybka piłka. Jazda bez trzymanki!

W Nieustannym Wędrowaniu droga jest ważna, jednak przede wszystkim liczy się cel. „Marchewka na kiju” musi być, i nie ma zmiłuj się. Druga sprawa to organizacja. Tutaj pierwsze skrzypce grało Powiatowe Centrum Kultury Alternatywnej w Środzie Śląskiej. To takie miejsce w moim mieście, gdzie kreatywność jest w cenna. Dlatego, kiedy przyszłam tam z propozycją, iż zabiorę ludzi na rajd pieszy, dostałam, czego chciałam…

Rajd pieszy

Plan nie był skomplikowany i wydawał się zacny. 14 kilometrów z buta ze Środy Śląskiej do Miękini. Polem, lasem i przy torach. Po drodze opowieści przy mijanych obiektach. Urbex, grodzisko średniowieczne i zabytkowy pałac. Na końcu ognisko, smażenie kiełbasek i zwiedzanie Winnicy Jaworek. Droga powrotna zaplanowana była koleją.

Jednak, gdy nadszedł czas na wyprawę, niebo nad miastem zrobiło się granatowe. Na serio straszyło deszczem. I wtedy się zaczęło! Chętni na pieszą wyprawę według Nieustannego Wędrowania zaczęli wysyłać wiadomości o tym, iż niestety, ale odpuszczają z powodu niesprzyjającej aury, na którą się zanosi. Później było jeszcze gorzej, bo z nieba faktycznie zaczął padać deszcz. Pomimo wszystko jednak nie odwoływałyśmy wyprawy. Czekałyśmy do samego końca. I dokładnie w czasie, gdy planowaliśmy wyruszyć na szlak, czyli 20 lipca o godzinie 15:00, wyszło słońce. W miejscu zbiórki przy CKA zebrali się nieustraszeni rajdowcy, którzy nie byli z cukru w najmniejszym choćby stopniu.

Znam ludzi, którzy tańczą w deszczu, inni po prostu mokną…

Na szlaku Środa Śląska — Miękinia

Chciałam, aby ten rajd pieszy stał się chwilą relaksu i wytchnienia. Zależało mi więc bardzo na tym, aby pokonać tę trasę z dala od betonu i asfaltu. Wiadomo, iż nie było to wykonalne tak do końca, ale udało mi się zminimalizować niepożądany szlak do kilkuset metrów.

Kiedy opuściliśmy miasto, malowniczą drogą gruntową dotarliśmy do Szczepanowa, a konkretnie do Jaśkowic, które to wchłonięte zostały przez tę miejscowość dawno temu i uczyniło ją dużo większą. Później maszerowaliśmy wzdłuż torów, poniemiecką drogą pokrytą drobnym bazaltem. Wówczas już ekipa podzieliła się na grupy i z każdej strony słychać było inne tematy rozmów. Docieraliśmy powoli do naszego pierwszego przystanku. Przed nami bowiem był Dom Diabła i jego mroczna historia, o której na miejscu opowiadała Ines. Niestety, zanim tam dotarliśmy, komary dały nam już porządnie popalić. Jednak zaprawdę powiadam Wam, to był dopiero początek tej przygody z krwiopijcami.

Lato z komarami

Kiedy pojawiła się na internetowej witrynie CKA pierwsza informacja o rajdzie, zaznaczone zostało wówczas stanowczo, iż w plecaku każdego uczestnika musi znaleźć się środek na komary. Wiedziałam, iż tną tego lata niemiłosiernie, bo cały czas siedzę w lesie. Na terenie zadrzewionym, niedaleko Miękini nie było inaczej. Każde z nas miało skórę lśniącą od chemii w sprayu, jednak i tak co niektórzy musieli ratować się dodatkowo liściastymi gałązkami, ale i to kilka pomagało.

Cieszyłam się, iż choć gzy tam nie buszowały, bo wówczas rajd pieszy tą trasą nie doszedłby do skutku. Przed komarami jakoś tam zawsze można się obronić, choć nie na wszystkich działają dostępne w aptekach środki ochronne, ale z gzami dałby sobie radę chyba tylko Chuck Norris, bo na te muchy nie ma mocnych.

Grodzisko Jabłonki. Kadłub tuż przed Miękinią

To był prawdziwy rarytas historyczny na tym szlaku. Cóż jednak z tego, skoro o tej porze nic tam nie widać oprócz gęstej roślinności. Obiekt historyczny, który jest czytelny w terenie, przez cały czas okala go mokra fosa, a na wyspie znajduje się ruina dawnej wieży rycerskiej — jest zaniedbany. Tego typu zabytki niestety rzadko są pielęgnowane, co dotkliwie mnie rani. Nie docenia się ich wartości tak, jak na to zasługują. Przyprowadziłam tam ludzi, opowiedziałam o tym miejscu, jednak prawda jest taka, iż nie zobaczyli oni tam nic więcej, jak tylko busz dolnośląski i musieli wierzyć mi na słowo, iż na tej niewidocznej sztucznej wyspie ongiś stał zamek.

Miękiński las

To naprawdę ogromny obszar leśny. Teren jest dziki, tajemniczy i baśniowy zarazem. Osobiście uwielbiam tę okolicę. Często włóczę się z psem tamtejszymi szlakami, aż ostatecznie dopada mnie tam zmrok. Kuszę los, ale i produkuję adrenalinę, od której niestety jestem uzależniona. Mnóstwo tam bowiem pradawnych legend, historii o zjawach i mordach, iż o dzikach i wilkach już nie wspomnę.

Kto ma pasję, nie żyje długo. Kto jej nie ma, nie żyje wcale…

Wino, ognisko i kiełbasa

W tym miejscu mieliśmy już większość trasy za sobą i wypatrywaliśmy celu. Czternastokilometrowy rajd pieszy, wbrew pozorom potrafi zmęczyć choćby zaprawionych w boju. Przyznaję, iż ja — choć nieustannie na szlaku — najczęściej i najwięcej podróżuję rowerem i w tym jestem mocna. Natomiast na pieszo wybieram się rzadziej w teren i zawsze jestem styrana drogą.

Winnice Jaworek. Opowiadanie z innej beczki

To była piękna chwila, gdy dotarliśmy do winnicy. Gospodarze czekali już tam na nas, nadwyraz cierpliwi, bo spóźniliśmy się z godzinę. Mieliśmy sporą obsuwę w czasie, a przed nami jeszcze zwiedzanie gospodarstwa winiarskiego, rozpalanie ogniska, struganie kijków na kiełbaski, a potem bieg na łeb, na szyję na stację kolejową. Myślałam, iż nie damy rady. Serio…

Ekipa była strudzona, jak widać na załączonym wyżej obrazku. Jednak plan nie został jeszcze wykonany i nie ma, iż boli! Po chwili zapadła decyzja. Rozdzielamy się! Ja prowadziłam wycieczkę do winnicy, podążając za naszą przewodniczką a Ines z Panią Dyrektor CKA poszły rozpalać ogień i strugać patyki do pieczenia kiełbasy.

W gospodarstwie u Jaworka

Znam produkty z tej winnicy. Próbowałam już tamtejszych rarytasów, jako iż różańca i wina nie odmawiam nigdy. Przyznaję jednak, iż nie miałam okazji wcześniej przyjrzeć się temu gospodarstwu od zaplecza. Nie sądziłam też, iż jest to aż tak bardzo interesujący temat.

Wino to największy w świecie odkrywca sekretów.

Produkcja wina nie jest łatwym zajęciem. Między innymi o tym opowiedziano nam na miejscu. Żeby podjąć się takiego wyzwania trzeba mieć dużo cierpliwości, ogromną pasję oraz sporo szczęścia.

Winnice Jaworek założone zostały w roku 2001 przez Ewę i Lecha Jaworek. Gospodarstwo winiarskie z Miękini jest jednym z pierwszych i jednocześnie największych w naszym kraju, gdzie uprawia się szlachetną odmianę winorośli zwaną Vitis vinifera. Pierwsze zbiory miały miejsce już w 2003 roku, a kilka lat później, bo w roku 2012, tutejsze wina wyróżnione zostały certyfikatem Europejskiej Sieci Regionalnego Dziedzictwa Kulinarnego Dolny Śląsk.

Z innej beczki

Stworzenie winnicy w Miękini, między Środą Śląską a Wrocławiem było wielkim i jak się okazało spełnionym marzeniem Ewy i Lecha Jaworek. Nie bez powodu wybrali właśnie to miejsce, ponieważ posiada ono znakomite zaplecze historyczne. Wiedzieć bowiem trzeba, iż winiarskie tradycje w rzeczonym regionie sięgają XIII stulecia.

Teraz, tak samo jak w dawnych czasach, owoce zbiera się tu manualnie. Wino leżakuje w beczkach dębowych tak długo, aż stanie się doskonałe. Żeby to sprawdzić, koniecznie trzeba osobiście odwiedzić to niezwykłe miejsce w powiecie średzkim. Można tam nie tylko posmakować tego napoju, ale również wypoczywać i zwiedzać.

Kolej na ognisko

Kiedy zwiedzanie się zakończyło, nasz ogień był już mocno rozbujany. Płonął tuż przy pałacu, który jest wprawdzie niedostępny dla turystów, ale to bardzo cenny zabytek w tym mieście. Związana jest w nim pewna przerażająca legenda o wypędzaniu demona, jednak w tamtej chwili całe towarzystwo zajęte było jedynie posiłkiem i złe duchy nie robiły na nikim najmniejszego wrażenia. Nie ma co się dziwić, wszyscy mieliśmy kilkanaście kilometrów w butach i sporo wrażeń w plecakach.

Również ta atrakcja u celu wyprawy została zorganizowana dla nas przez gospodarzy winnicy na terenie ich gospodarstwa. Dziękujemy za miłe przyjęcie i polecamy się na przyszłość :)

Przy ognisku odpoczywaliśmy i posilaliśmy się, ale również dużo rozmawialiśmy. Wszystkim nam dopisywały nie tylko apetyty, ale i humor. To był naprawdę dobrze spędzony dzień w terenie. Kto był, ten wie, a kto nie był, niech żałuje.

Potem biegusiem na stację kolejową, żeby zdążyć na pociąg do Środy Śląskiej…

Moja Mała Ojczyzna nigdy mi się nie znudzi. Na obszarze całego powiatu średzkiego znajduje się mnóstwo miejsc, gdzie warto powędrować i wiele pięknych ścieżek, które do nich prowadzą. Ta piękna ziemia przez cały czas skrywa mnóstwo tajemnic, ciągle jeszcze nieznanych wszystkim jej mieszkańcom…

Więcej przygód z Nieustannym Wędrowaniem czeka na Was w naszych książkach! Poniżej — informacje na ten temat. Polecamy do wglądu :)

Artykuł zawiera autoreklamę

Idź do oryginalnego materiału