— Choć komuś się przydałaś…
— Nie potrzebujesz mojego syna, złamie ci życie.
— Nieprawda, Zofio Stanisławo! Dlaczego tak o Tomku mówisz? To przecież twoje jedyne dziecko!
— Właśnie dlatego cię ostrzegam. Zbyt dobrze go znam, by wątpić w swoje słowa.
Zofia Stanisława powoli wyszła z kuchni, a Irenka została przy stole w swojej nowej wieczorowej sukience. Założyła ją specjalnie, przyszła do sąsiadki, żeby pochwalić się zakupem, w którym chciała oczarować Tomka.
Od lat kochała się w sąsiadce synu. Uczucie zrodziło się w niej, gdy była jeszcze małą, naiwną dziewczynką, ale—jak się okazało—zdolną do głębokiego przywiązania.
Tomek był starszy od Irenki o siedem lat. Miał siedemnaście, gdy się poznali, a ona—dziesięć. Wtedy przeprowadziła się z rodzicami do Wąchocka z pobliskiej wsi, gdzie jej ojciec stracił pracę. Zofia Stanisława mieszkała tam od lat sama z synem.
— Bardzo porządna rodzina—powiedziała wieczorem matka Irenki, wracając od Zofii. Choć sąsiadka była od niej starsza o piętnaście lat, zaprzyjaźniły się, a Irenka i Tomek zaczęli się częściej widywać.
Rok później Tomek wyjechał na studia, a Irenka została z rodzicami, nie zapominając o nim i regularnie odwiedzając Zofię Stanisławnę.
Tuż po studiach Tomek się ożenił. To był cios dla zakochanej Irenki. Do końca nie wierzyła, iż znalazł prawdziwą miłość—była pewna, iż małżeństwo to raz na zawsze. Jej rodzice byli razem prawie dwadzieścia lat, dziadkowie do śmierci, choćby Zofia Stanisława opowiadała, iż z ojcem Tomka była w związku aż do jego tajemniczego zniknięcia w strefie wojennej.
— choćby nie przedstawił mi żony—poskarżyła się Zofia Stanisława, przychodząc w odwiedziny do rodziców Irenki. — Jakaś miejska dziewczyna, zadziorna.
— To sama pojedź do nich—poradziła matka Irenki. — Poznaj synową, zobacz, jak syn żyje.
Zofia machnęła ręką:
— Po co? jeżeli Tomek nie zaprosił mnie na ślub, to znaczy, iż tak miało być. Nie muszę znać jego żony. Nie pojadę.
Irence żal było Zofii, ale najbardziej przejmowała ją myśl, iż Tomek już nigdy nie wróci do Wąchocka. Jednak niecały rok po ślubie wrócił do wsi z garścią rzeczy.
— Syn Zosi wrócił—powiedziała Irence matka, wracając z pracy.
Dziewczyna zerwała się, niemal przewracając matkę, i pobiegła do domu Zofii. Na ganku wpadła na Tomka, który właśnie wyszedł zapalić.
— O, Irenka-malenka!—zaśmiał się i mrugnął.
Zauważyła, jak bardzo się zmienił: dojrzały, prawdziwy mężczyzna. Zapuścił brodę, na skroniach pojawiły się siwe włosy, choć ledwo skończył dwadzieścia pięć lat.
— Cześć, Tomek—powiedziała czule, walcząc z chęcią dotknięcia jego twarzy. — Wróciłeś?
Spojrzał na nią obojętnie i wzruszył ramionami:
— Nie wiem, zobaczymy. Rozwiodłem się, musiałem wrócić do matki. Mieszkałem u teściów, a potem zaczęło się: to nie tak, tamto nie tak. Doprowadziła mnie do szału.
Irenka patrzyła na niego, myśląc, jak ta kobieta mogła uznać Tomka za złego? Przecież jest wspaniały! Piękny, dobry, mądry! Pewnie coś było nie tak z tą miejską lalą, nie bez powodu Zofia Stanisława nie chciała jej poznać.
— Może pójdziemy do kina?—zaproponowała, ale Tomek potrząsnął głową.
— Nie, nie chce mi się. Mam mnóstwo roboty, matka zaprzągła mnie po uszy.
Irenka była smutna, ale się nie pokazała. Ważne było, iż Tomek jest blisko: oddycha tym samym powietrzem, rozmawia, pyta, jak jej idzie. Może kiedyś zrozumie, iż to ona jest tą jedyną?
Zofia Stanisława nie cieszyła się z powrotu syna. Próbowała go zatrudnić w spółdzielni, jeździła do miasta, szukając dla niego pracy, ale żadna propozycja mu nie pasowała.
— Mam dość jego wiecznego narzekania—powiedziała kiedyś Irence. — Teraz rozumiem, dlaczego się rozwiódł. Problem nie był w niej, tylko w moim synu.
— Nieprawda!—oburzyła się Irenka, broniąc Tomka. — Tomek jest dobry, po prostu go nie rozumiecie!
Zofia Stanisława tylko się uśmiechnęła:
— Oczywiście, nie znam własnego dziecka! To egoista, jak jego ojciec!
Irenka chciała odpowiedzieć, ale się powstrzymała—Zofia wyglądała zbyt smutno.
Nie znalazłszy pracy, Tomek wyjechał z Wąchocka po kilku miesiącach, choćby się nie żegnając. I znów Irenka cierpiała, płakała i wspominała go jako najlepszego człowieka w swoim życiu.
A potem nieszczęście: rodzice Irenki zginęli w wypadku. Miała ledwie osiemnaście lat, chciała iść na studia, ale nie zdążyła. Gdyby nie pomoc Zofii, pewnie by nie przetrwała rozpaczy i poczucia beznadziei.
Tomek przyjechał na pogrzeb nie sam. Była z nim szczupła blondynka patrząca na niego z uwielbieniem. Irenka, tłumiąc ból, zrozumiała, iż znowu nie jest sam.
O kolejnym ślubie Tomka dowiedziała się dwa tygodnie później. Zofia mimochodem wspomniała, a dla Irenki to był piorun z jasnego nieba. Wciąż go kochała, ale nadziei już nie było.
Po śmierci rodziców Irenka została we Wąchocku, pracując w spółdzielni jako drobiarka. Nie poszła na studia, powoli wychodząc z depresji, ucząc się żyć bez rodziców i bez Tomka.
Aż przed samym Nowym Rokiem Zofia powiedziała, iż Tomek przyjedzie.
— Z żoną?—zapytała Irenka.
— Nie, sam—odparła sąsiadka. — Czy przyjechałby w te strony, gdyby wszystko było w porządku?
Serce Irenki zabiło szybciej. W końcu! Powie mu prawdę o swoich uczuciach.
— Nie czekaj na niego z takim zachwytem—ostrzegła Zofia.
Irenka, która już kupiła w mieście piękną sukienkę, zmieszała się.
— Dlaczego? Zofio Stanisławo, bardzo go lubię…
— Zbyt mocno—odparła. — Nie zasługuje na to.
Ton Zofii był tak gorzki, iż Irenka nie pytała dalej. Wróciła do domu, kupiIrenka spojrzała w oczy małej Oli, która właśnie się obudziła, i zrozumiała, iż prawdziwe szczęście nigdy nie było związane z Tomkiem, ale z tym maleńkim skarbem, który przez cały czas trzymała w ramionach.