Jeszcze spała, gdy w ciszy sobotniego poranka rozległo się stanowcze pukanie do drzwi. Wzdrygnęła się i usiadła na łóżku. Któż mógł przyjść tak wcześnie? Nie spodziewała się nikogo.
Gdy otworzyła, zastygła w miejscu. W drzwiach stały jej koleżanki z pracy — Kinga, Magda i Kasia. Kinga trzymała termos, a Magda — pudełko z sernikiem.
— Co wy tutaj robicie?! — wykrztusiła. — Dzisiaj przecież wolne!
— Właśnie dlatego jesteśmy — Kinga weszła do mieszkania, jakby to było jej własne. — Gdzie twoja córeczka?
— Zosia śpi… Co się stało?
— Nic się nie stało. Pakuj ją i pakuj się sama. Jedziecie z nami na weekend nad jezioro. Sprzeciwu nie przyjmujemy.
Ona zdrętwiała. Nie rozumiała, co się dzieje. Jak to — jechać? Na domek nad wodę? Teraz?
— Mówiłam w biurze, iż nie mogę…
— Wiemy dlaczego — cicho powiedziała Magda. — Wstyd nam, iż wcześniej tego nie zauważyłyśmy.
Zrobiła się blada.
— O czym wy mówicie?
— Wiemy wszystko, Aniu. Że po rozwodzie sama zajmujesz się dzieckiem, iż twój ex nie płaci alimentów, iż ledwo wiążesz koniec z końcem, a i tak nikomu się nie poskarżyłaś.
Milczała. W gardle stanął jej ogromny gul.
— Nie… nie chciałam narzekać. Myślałam… iż dam radę…
— I dajesz radę — wtrąciła Kasia. — Ale dawać radę to nie znaczy ledwo przetrwać. Jesteśmy przyjaciółkami, Aniu. A przyjaciele nie pozwalają tonąć.
— Wszystko już zorganizowałyśmy — dodała Kinga. — Domek nad jeziorem opłacony. My bierzemy jedzenie, paliwo, rozrywki. Ty bierzysz tylko siebie i Zosię.
Spuściła wzrok. Było jej niezręcznie. Przyjmować pomoc — trudno. Ale jeszcze trudniej jest tonąć w milczeniu.
— Ale… ja choćby nie mam rzeczy…
— Masz nas — stanowczo powiedziała Kinga. — Magda przyniosła ubrania po swojej córce. Wszystko w dobrym stanie. Akurat na szkołę dla Zosi.
— Zebrałyśmy też przybory szkolne — odezwał się Bartek, wchodząc do przedpokoju z torbą. — Długopisy, zeszyty, bloki. Wszystko, co potrzebne.
— Nie… nie wiem, co powiedzieć…
— Nic nie mów — przytuliła ją Kasia. — Po prostu uwierz. Zasługujesz nie tylko na trudności. Zasługujesz na odpoczynek, opiekę i wsparcie.
Dwie godziny później samochód z wesołą gromadką wyjeżdżał z miasta. Zosia siedziała na kolanach Ani, tuląc nowy plecak. A ona patrzyła przez okno, ściskając w dłoniach termos z herbatą. I po raz pierwszy od dawna w piersi czuła ciepło.
Nie miała szczęścia w miłości. Ale, jak się okazało, miała ogromne szczęście do ludzi wokół niej.