Przeżyliśmy razem 34 lata. Myślałam, iż nic nas nie rozdzieli, ale wszystko, co budowaliśmy, zawaliło się w tydzień.
Trzydzieści cztery lata to całe życie spędzone u boku męża. Mam 60 lat, a on 66, zawsze wierzyłam, iż nasze małżeństwo to niezniszczalna twierdza, która przetrwała burze czasu. Byliśmy razem w radościach i smutkach, wychowując dzieci, dzieląc marzenia i trudności. Byłam pewna, iż nic nas nie rozdzieli. Ale teraz stoimy na skraju przepaści, przed obliczem rozwodu, a wszystko, co uważałam za wieczne, rozsypało się w pył w kilka dni. Zaczęło się zimą, kiedy śnieg za oknami naszego domu pod Warszawą wydawał się tak samo lodowaty jak to, co mnie czekało.
Jak co roku, na święta dzieci przywiozły do nas swojego psa, a same pojechały do znajomych świętować. Tym razem mój mąż, Marek, nagle oznajmił, iż chce pojechać do swojego rodzinnego miasteczka — małego, zagubionego gdzieś na Mazurach, pełnego wspomnień z jego młodości. Powiedział, iż tęskni za dawnymi przyjaciółmi, za ulicami, gdzie był kiedyś szczęśliwy. Nie protestowałam — niech jedzie, przewietrzy się, wspomni młodość. Ale ta wycieczka była początkiem końca.
Wrócił po tygodniu i od razu poczułam, iż coś jest nie tak. Jego spojrzenie stało się obce, dalekie, jakby część siebie zostawił tam, daleko. Kilka dni później usiadł naprzeciw mnie przy kuchennym stole i, wpatrując się w podłogę, wycisnął z siebie słowa, które przecięły mi serce: chce rozwodu. Zamarłam, nie wierząc własnym uszom. A potem prawda wypłynęła na wierzch jak trująca fala. Podczas podróży spotkał ją — kobietę ze swojej przeszłości, swoją pierwszą miłość, której cień, okazywało się, zawsze dryfował nad naszym życiem. Skontaktowała się z nim przez media społecznościowe, napisała, zaproponowała spotkanie — i zgodził się.
Ta kobieta, Agnieszka, mieszkała w tym samym miasteczku. Spędzili razem kilka dni, a Marek wrócił innym człowiekiem. Przyznał, iż ona go oczarowała. Powiedział, iż przy niej czuje się lekko, wolno, jakby zrzucił z siebie brzemię dekad. Zmieniła się od tamtych odległych czasów: teraz uczy jogi, prowadzi warsztaty o zdrowym stylu życia, emanuje spokojem i harmonią. Agnieszka przekonała go, iż zasługuje na inne życie – bez rutyny, beze mnie. Obiecała mu szczęście, wewnętrzny spokój, którego, jak twierdził, nie znalazł w naszym małżeństwie. Każde jego słowo było jak cios, głębszy i bardziej bolesny od poprzedniego.
Starałam się dotrzeć do niego, przypomnieć mu o naszych 34 latach, o dzieciach, o domu, który zbudowaliśmy razem cegła po cegle. Ale patrzył na mnie zimno, nieugięcie, i rzucił: „Duszę się tutaj. Potrzebuję zmian, by znów poczuć się żywym”. Jego głos drżał od determinacji, a ja czułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Wszystko, co znałam, wszystko, w co wierzyłam, runęło nagle z powodu jakiegoś nagłego impulsu, z powodu kobiety, która wtargnęła w nasze życie jak huragan.
Byłam zdruzgotana. Serce pękało z bólu, łzy mnie dławiły, ale nie mogłam go zatrzymać — już odszedł, choćby będąc obok. Nasz dom, pełen wspomnień, stał się dla mnie grobem przeszłości, gdzie każdy kąt krzyczał o stracie. Nie mogłam pogodzić się z tym, iż tak łatwo przekreślił dziesięciolecia na rzecz iluzorycznego snu. Ale teraz przede mną stanęło inne zadanie — zebrać się z kawałków i nauczyć się żyć od nowa. Ból, rozczarowanie, tęsknota — stały się moimi towarzyszami, ale wiem, iż muszę znaleźć siłę, by ruszyć naprzód. Wierzę, iż gdzieś tam, w nieznanym, czeka moje szczęście – inne niż wcześniej, ale moje. I znajdę je, choćby jeżeli droga będzie usłana łzami i gruzami zawalonego życia.