Pewnego dnia Weronika była u kresu sił. Cały ranek – sprzątanie, pranie, poukładane zabawki, umyte podłogi. W końcu zajrzała do piekarnika: kurczak z ziemniakami rumienił się, wypełniając kuchnię zapachem, od którego kręciło się w głowie.
„Jeszcze dziesięć minut” – mruknęła, ustawiając minutnik i ruszyła do łazienki – zdąży jeszcze doczyścić płytki. Wszystko szło jak po maśle. Aż do chwili, gdy z hukiem zatrzasnęły się drzwi wejściowe.
„Pewnie dzieci wróciły” – pomyślała Weronika, ale w progu stanął nie syn, nie córka, tylko mąż – Krzysztof, który od rana, jak twierdził, był „w warsztacie”.
„O, jak tu pachnie!” – z zadowoleniem pocierał dłonie. „Uwielbiam twojego kurczaka!”
„Zawołaj dzieci, niech idą na obiad” – krzyknęła Weronika i wróciła do zlewu.
W minutę po mieszkaniu już tupały małe stopy, ktoś rzucał buty, ktoś głośno się śmiał. Weronika usłyszała kłótnię i wyszła, nie czekając na minutnik.
„Co się stało?” – spytała, stojąc w gumowych rękawiczkach.
„Ja chcę udko!” – pisnęła dziesięcioletnia Jagoda.
„Ja też!” – wtórował ośmioletni Bartek.
„Przecież są dwa” – rozłożyła ręce Weronika.
„Nie! Zostało tylko jedno!” – Jagoda tupnęła nogą.
Kobieta podeszła do stołu. Rzeczywiście – połowa kurczaka zniknęła. Zostały piersi i jeden biedny ziemniak.
„A gdzie tata?”
„Poszedł. Wziął pół kurczaka i poszedł” – burknął syn.
Weronika złapała telefon, zadzwoniła – Krzysztof nie odebrał. Chwyciła klucze i wypadła z mieszkania. Wszystko w niej wrzało: znowu! Znowu zabrał najlepsze dla siebie. Tym razem – nie dla siebie, tylko dla swojej bandy. To już nie była zwykła chciwość – to była zdrada domowego ogniska.
Przy domu, za placem zabaw, na ławce siedział Krzysztof z kolegami. W rękach – piwo, na kolanach – ten sam kurczak. Śmiali się, jedli, oblizywali palce.
„Nie za tłusto?” – podbiegła do nich Weronika, oczy jej płonęły.
„Idź do domu, pogadamy później” – wymamrotał Krzysztof, rzucając okiem na „kumpli”.
„Nie, pogadamy teraz! Ukradłeś jedzenie, które przygotowałam dla dzieci! Nie wstyd ci? Mało, iż zawsze bierzesz najlepsze kąski – teraz jeszcze karmisz tym swoich gości?”
„Idź, póki się hamuję” – warknął, łapiąc ją za łokieć.
„Co ty robisz?!” – Weronika szarpnęła się. „Nie jesteś tylko egoistą, jesteś złodziejem, Krzysiek. Złodziejem, który kradnie jedzenie własnym dzieciom i karmi meneli.”
„Skończ z tą histerią, Werka” – wściekał się, czuł się upokorzony przed kumplami. „To tylko raz.”
„Tylko raz? A owoce? A kawior od mamy, który zjadłeś w jeden dzień? A grill, gdzie dzieci dostały zwęglone resztki, a ty wybierałeś soczyste kawałki?”
Weronika odwróciła się i odeszła.
Wieczorem, gdy wrócił, stała przy oknie.
„Sama powinnaś siebie zobaczyć” – śmiał się Krzysztof. „Rozwód przez kurczaka. Mogłabyś do programu telewizyjnego.”
„Składam pozew o rozwód” – odpowiedziała zimno. „Nawet teraz nie zrozumiałeś. Nie przez kurczaka. Przez twoje chamstwo, chciwość i to, iż nie myślisz o nikim, tylko o sobie.”
„Gdzie ja pójdę?” – prychnął. „Nawet nie jesteś śmieszna.”
„Do swojej mamusi. Ta sama, która nauczyła cię, iż wszystko najlepsze należy do ciebie. Niech się teraz z tobą dzieli.”
Krzysztof wyszedł, myśląc, iż Weronika żartuje. Ale następnego dnia naprawdę złożyła papiery. Został u matki.
A po dwóch tygodniach zadzwonił telefon.
„Miałaś rację” – westchnęła była teściowa. „On u mnie też wszystko wyjada. Kupię sobie cukierki, zjem jednego – resztę on pochłania tego samego wieczoru. Wiesz, myślałam, iż przesadzasz. Ale on choćby ostatnią wodę z czajnika wylał sobie, nie pytając.”
„Chcecie, żebym go zabrała z powrotem?” – zdziwiła się Weronika.
„Nie, no… tak tylko… żeby pożalić się, chyba” – zachichotała teściowa.
„No to – powodzenia. A ja skończyłam swoje życie z tym pożeraczem wszystkiego. I wiesz… w końcu oddycham pełną piersią.”