Przewracając karty życia

newsempire24.com 4 godzin temu

Przekładając karty życia

Zawsze żyły we trzy: babcia Weronika, mama Władysława i Nastka. Ojca dziewczyna nie pamiętała. Kiedyś próbowała zapytać o niego mamę, ale ta tylko przytuliła ją mocno, a w oczach pojawiły się łzy. Nastka więcej nie pytała – nie chciała sprawiać przykrości.

“Nie będę już denerwować mamy” – zdecydowała. – “Po co mi ojciec, skoro z babcią i mamą jest nam tak dobrze?”

Ale babcia Weronika odeszła, gdy Nastka skończyła dziesięć lat, i zostały we dwie. Dziewczyna od dzieciństwa uwielbiała rysować – bazgrała po wszystkim, co wpadło jej w ręce. Władysława nie zwracała na to uwagi, tylko czasem burczała:

“Córuś, marnujesz papier zamiast się uczyć!”

W szkole nauczyciel plastyki zawsze ją chwalił:

“Nastka, jeżeli pójdziesz na artystyczne, czeka cię świetlana przyszłość. Uwierz mi, znam się na tym. Powtórz to mamie.”

Ale matka tylko machnęła ręką:

“Co tam jakiś nauczyciel od rysunków wie? Niech sobie maluje, byle miała zajęcie.” Mimo to kupowała córce farby i pędzle.

Nastka z zapałem oddawała się swojej pasji, szczególnie uwielbiała pejzaże. Gdy nadszedł czas wyboru studiów, postanowiła zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. Ale mama miała inne plany:

“Nie ma mowy! Idziesz na pedagogikę.”

“Mamo, ja nie chcę…”

“A ciebie nikt nie pyta! Co to za zawód – artysta?” Nastka nie śmiała się sprzeciwić.

Jak każda młoda dziewczyna, marzyła o księciu z bajki – wysokim, przystojnym, delikatnym. Wiedziała, iż pozna go od pierwszego wejrzenia.

Gdy zbliżały się matury, dla uspokojenia nerwów uciekała z sztalugami nad Wisłę. Tylko tam czuła się naprawdę szczęśliwa, malując krajobrazy. Na przeciwległym brzegu rzeki wznosiła się stroma skarpa, za którą rozciągał się sosnowy las. Czasem dostrzegała tam wędkarzy – jednych w łódkach, innych zarzucających wędkę z brzegu. Przenosiła to wszystko na płótno, starając się uchwycić chmury odbijające się w wodzie.

Pewnego dnia obraz jakoś nie wychodził. Zamyślona wpatrywała się w płótno, gdy nagle usłyszała za sobą męski głos:

“Farbę trzeba kłaść lżej, delikatniej. Zbyt mocno naciskasz, dlatego chmury wyglądają jak z waty. Patrz…” Mężczyzna wyjął jej pędzel z ręki, lekko musnął płótno – i nagle chmury ożyły, zaszeleściły.

Ale nie tylko chmury zadrżały – serce Nastki zabiło mocniej. Sprawca tego zamieszania był dokładnie taki, jakiego sobie wymarzyła.

“Cześć, jak masz na imię, młoda artystko?” – uśmiechnął się. – “Jestem Antek.”

Nastka oniemiała, słowa utknęły jej w gardle. W końcu wyszeptała:

“Nastka.”

Mężczyzna ujął jej dłoń i – o cudo! – złożył na niej delikatny pocałunek. Nikt wcześniej tego nie robił.

Od tego dnia spotykali się nad rzeką. Antek, jako absolwent ASP, uczył ją tajników malarstwa. Okazało się, iż przyjechał do tego małego miasteczka pod Warszawą, by odwiedzić ciotkę. Choć skończył akademię, świat sztuki go nie zauważył – co wyraźnie go bolało.

“Jeszcze pożałują! – mówił, ściskając Nastkę. – Przyjdzie mój czas, a wtedy te wszystkie miernoty zrozumieją, kogo odrzuciły!”

Ostatecznie jego “czas” nadszedł szybciej, niż się spodziewał – choć w zupełnie innej dziedzinie. Po kilku spotkaniach Antek zniknął bez słowa. Nastka czekała na niego dzień za dniem, ale pędzel leżał nietknięty.

“Czyżby mnie rzucił? – myślałaastka. – Przecież mówił, iż mnie kocha… Nie mógł tak po prostu odejść!”

W końcu pogodziła się z prawdą – Antek nie wróci.

Matury dobiegały końca, przed Nastką stał egzamin wstępny na studia. Bez entuzjazmu, ale porządnie przygotowana, zdała go bez problemu.

Minęły dwa miesiące od zniknięcia Antka, gdy nagle Nastce zrobiło się słabo.

“Coś ty taka blada?” – zaniepokoiła się Władysława.

“Nie wiem, mam, mam zawroty głowy…”

Okazało się, iż Nastka jest w ciąży. Matka wpadła w szał – krzyczała, tupała, aż w końcu oznajmiła:

“Mam znajomego lekarza. Za rozsądną cenę wszystko załatwi…”

Nastka zdrętwiała. Mimo zdrady Antka nie chciała rezygnować z dziecka.

“Mamo, nigdy się na to nie zgodzę!”

“A kto cię pyta? Ten dzieciak nam nie jest potrzebny. Zbieraj się, idziemy dziś do doktora.”

“Nie! jeżeli mnie zmusisz, ucieknę z domu albo… sama wiesz co! Zrozumiałaś?!” – rzuciła takim tonem, iż matka zbladła jak płótno.

“Wybacz mi, córeczko… – Władysława wybuchnęła płaczem. – Wybacz… Wychowałam cię sama, to i wnuka wychowamy.”

Pogodziły się. Władysława nigdy więcej nie wspomniała o tamtej rozmowie. Wręcz przeciwnie – z niecierpliwością czekała na narodziny dziecka.

Gdy nadszedł dzień porodu, Nastkę zawieziono do szpitala. Ocknęła się na sali, gdzie przy łóżku stała nieznajoma kobieta w kitlu.

“No, już dobrze.”

“Kto pani jest? – wyszeptała Nastka. – Gdzie moja córeczka?”

“Jestem lekarzem. Dziewczynki już nie ma… Zrobiłam, co w mojej mocy, ale niestety. Będziesz jeszcze miała dzieci.”

Nastka krzyczała w niebogłosy, aż uspokojono ją zastrzykiem. Później uparła się, by pochować córeczkę – widziała maleńką trumienkę, a choćby pozwolono jej zobaczyć dziecko. Ten obraz na zawsze wyrył się w jej pamięci.

Minęły lata. Nastka nie wyszła za mąż i nie została artystką. Chęć malowania umarła razem z córeczką. Czas jednak leczy rany – dziewczyna została krawcową i pracowała w zakładzie odzieżowym.

Pewnego dnia Władysława ciężko zachorowała. Nastka opiekowała się nią, biegając między pracą a domem. Matka gasła w oczach, aż w końcu szepnęła ledwo słyszalnie:

“Nastuś… Twoja córka żyje. Moja wnuczka Weronika żyje… Jest… Weronika Siergie…” Nie dokończyła.

Nastka uznała to za majaki umierającej. Przecież sama pochowała swoje dziecko – jak mogłaby żyć?

Po śmierci matki długo przyzw

Idź do oryginalnego materiału