Przeszłość nie pozwoli uciec, dopóki nie naprawisz…

polregion.pl 1 miesiąc temu

Przeszłość nie odpuści, dopóki nie naprawisz jej błędów…

W kawiarni pełno ludzi. Wojtek wcześniej zarezerwował stolik, żeby świętować urodziny – inaczej nie mieliby gdzie usiąść. Przyszli, gdy jeszcze świeciło słońce, a teraz za oknami panowała już ciemność. Klimatyzacja działała na pełnych obrotach, grała muzyka. Wzdłuż okien migotały niebieskawe światełka choinkowych lampek, nadając miejscu świąteczny klimat. Brakowało tylko samej choinki.

„Wojtek, chodź potańczyć” – szepnęła mu do ucha żona, Wiola, opierając głowę na jego ramieniu. Na małym parkiecie przed barem już kręciły się dwie pary.

„Zaproś Jacka, ja sobie posiedzę” – Wojtek mrugnął do przyjaciela.

„Chcę z tobą. Raz tylko” – nalegała Wiola.

„Serio, nie przejmujcie się mną. Ja już idę. Mama zasypuje mnie SMS-ami. Nie będę wystawiać jej cierpliwości na próbę. Wojtek, jeszcze raz, wszystkiego najlepszego” – Jacek wstał, uścisnął dłoń przyjaciela i skierował się do wyjścia.

„Zostaniemy jeszcze trochę, co? Jest tu przyjemnie chłodno” – usłyszał za sobą głos Wioli.

Po klimatyzowanej sali ulica przywitała go duszną wilgocią, mimo późnej pory. Pił niewiele, a jednak w głowie miał mgłę, nogi jak z waty. Pewnie przez upał. W kieszeni zadzwonił telefon. Jacek z trudem go wyciągnął.

„Jacek, gdzie jesteś? Kiedy wrócisz? Martwię się” – w głosie matki słychać było niepokój.

„Mamo, już idę, nie martw się.”

„Jak nie mam się martwić? Już prawie jedenasta” – w jej tonie pojawił się wyrzut.

„Mamo, zaraz będę…” – rozłączył się.

Przyspieszył kroku, starając się oddychać głęboko, żeby szybciej wytrzeźwieć.

W środku narastała irytacja. Ma już dwadzieścia cztery lata, dorosły facet, a matka dzwoni, jakby był jeszcze małym chłopcem. Jak tu się umawiać z dziewczynami? „Przepraszam, kochanie, mama kazała wrócić wcześniej?” W duchu złościł się na nią, ale rozumiał jej obawy i nigdy nie okazywał niezadowolenia na głos. Nie, nie był maminsynkiem – po prostu wiedział, dlaczego tak się o niego martwiła.

Trzynaście lat temu zginęła jego siostra, Kinga. A dzień po pogrzebie ojciec zmarł na zawał, nie wytrzymał straty ukochanej córki. A Jacek? On był winien śmierci i Kingi, i ojca. Tak przynajmniej uważał. Żadne słowa pocieszenia nie pomagały mu uwolnić się od tego poczucia winy.

„Miałeś tylko jedenaście lat. Co mogłeś zrobić przeciw trzem dorosłym chłopakom? I tak było za późno, by interweniować. Nie uciekłeś ze strachu, tylko po pomoc” – tłumaczył mu Wojtek.

Teoretycznie tak, ale Jacek przez cały czas obwiniał siebie. To utrudniało mu nawiązywanie relacji z dziewczynami. Wydawało mu się, iż one też wiedzą o jego tchórzostwie. choćby Wiola. Poznał ją pierwszy, chodzili kilka razy do kina, choćby się całowali – to ona w ciemnej sali pierwsza wzięła go za rękę. Ale potem przedstawił ją Wojtkowi.

„Wiola i Wojtek – to przeznaczenie” – zaśmiał się tamten.

Wkrótce Wiola przyznała, iż zakochała się w Wojtku i wybiera jego. Co mógł zrobić? Na siłę się nie da. Pół roku temu wzięli ślub, a Jacek był ich świadkiem. Trochę żałował – Wiola w białej sukni wyglądała oszałamiająco.

„Kiedy ty przyprowadzisz nam narzeczoną?” – pytała matka.

„Jak spotkam taką jak ty, od razu się ożenię” – żartował.

I nie kłamał. Matka była szczupła i piękna, choćby w swoich pięćdziesięciu dwóch latach, choćby po podwójnej stracie i siwych włosach. Kinga była do niej podobna – smukła jak brzózka, z regularnymi rysami twarzy, śniadą cerą i szarymi oczami. Jacek lubił patrzeć, jak czesze swoje długie włosy. W domu zwykle wiązała je w kucyk lub spinała na karku. A gdy wychodziła, zdejmowała spinkę, potrząsała głową, a lśniące blond pasma rozsypywały się po plecach. Z wiekiem pewnie stałaby się jeszcze bardziej podobna do matki.

Mieli szczęśliwą rodzinę. Ojciec kochał matkę, był dumny z córki, cieszył się synem. Kinga kończyła szkołę, zdążyła choćby zdać jeden egzamin maturalny. Chciała iść na pedagogikę, zostać nauczycielką, ale życie brutalnie przerwało jej plany w jeden z takich letnich wieczorów. Na zawsze została siedemnastolatką.

Puste, ciemne ulice przywoływały wspomnienia, których wolałby zapomnieć. Ale poczucie winy nie odpuszczało, gryzło go każdego dnia. Nie było dnia, by Jacek nie myślał o siostrze, nie wspominał, nie przeklinał siebie za tchórzostwo.

Skromna, drobna, domowa Kinga często żartowała, nazywając go „malcem”. Jacek chwalił się kolegom, iż ma taką piękną siostrę, jakby to była jego zasługa. StarsA gdy teraz patrzył na śpiącą w kołysce swoją córeczkę Kingę, wreszcie uwierzył, iż przeszłość można naprawić, a życie – choć naznaczone bólem – potrafi zaskoczyć pięknem.

Idź do oryginalnego materiału