Warszawskim kawiarnianym zamieszaniu trudno było znaleźć wolne miejsce, ale Krzysztof zarezerwował stolik wcześniej – bez tego nie byłoby szans na świętowanie jego urodzin. Weszli, gdy na zewnątrz wciąż świeciło słońce, teraz za oknami panowała już noc. Klimatyzacja pracowała na pełnych obrotach, rozbrzmiewała muzyka. Wzdłuż okien migotały niebieskawe lampki choinkowe, nadając sali świąteczny klimat. Brakowało tylko drzewka.
– Krzyś, chodź, zatańczmy – szepnęła do ucha solenizanta jego żona Kinga, opierając głowę na jego ramieniu. Na małym parkiecie przed barem kręciły się już dwie pary.
– Zaproś Bartka, ja jeszcze posiedzę – mrugnął przyjacielowi.
– Chcę z tobą. Tylko raz – nalegała Kinga.
– Naprawdę, idźcie, nie patrzcie na mnie. Ja już pójdę. Mama zasypuje mnie SMS-ami. Nie chcę wystawiać jej cierpliwości na próbę. Krzyś, jeszcze raz wszystkiego najlepszego – Bartek wstał, uścisnął dłoń kolegi i skierował się ku wyjściu.
– Zostaniemy jeszcze trochę, dobrze? Tak tu przyjemnie chłodno – usłyszał za sobą głos Kingi.
Po klimatyzowanej kawiarni ulica powitała go wilgotnym, dusznym powietrzem, mimo późnej godziny. Pił przecież niewiele, a w głowie miał mgłę, nogi jak z waty. Pewnie upał tak rozłożył. W kieszeni zadźwięczał telefon. Bartek z trudem go wyciągnął.
– Bartku, gdzie jesteś? Już wracasz? – zapytała mama, głosem pełnym niepokoju.
– Mamo, już idę, nie martw się.
– Jak się nie martwić? Już prawie jedenasta – w jej głosie pobrzmiewał wyrzut.
– Mamo, zaraz będę… – Rozłączył się.
Przyspieszył kroku, głęboko oddychając, by jak najszybciej wytrzeźwieć.
W sercu zawrzała irytacja. Miał przecież dwadzieścia cztery lata, był dorosłym mężczyzną, a mama dzwoniła za każdym razem, gdy się trochę spóźnił, jakby wciąż był nieodpowiedzialnym chłopcem. Jak tu w takich warunkach poznawać dziewczyny? „Przepraszam, kochanie, mama kazała wrócić wcześniej”? W duchu złościł się na nią, ale w głębi serca rozumiał jej troskę i nigdy nie okazywał niezadowolenia na głos. Nie, nie był maminsynkiem – po prostu wiedział, dlaczego tak się o niego martwiła.
Trzynaście lat temu zginęła jego siostra Ania. Następnego dnia po pogrzebie ojciec, nie wytrzymując bólu po stracie ukochanej córki, zmarł na zawał. A on, Bartek, czuł się winny śmierci zarówno siostry, jak i ojca. Tak to odbierał. Żadne słowa pociechy nie pomagały mu pozbyć się tego ciężaru.
– Miałaś jedenaście lat. Co mogłeś zrobić przeciwko trzem dorosłym facetom? I tak było już za późno, by jej pomóc. Nie stchórzyłeś – pobiegłeś po pomoc – tłumaczył mu przyjaciel Krzysztof.
Teoretycznie tak, ale Bartek wciąż obwiniał siebie. Przez to nie potrafił nawiązywać relacji z dziewczynami. Wydawało mu się, iż one też wiedzą o jego tchórzostwie. choćby Kinga. Poznał ją pierwszy, kilka razy poszli razem do kina, choćby się całowali – w ciemnej sali to ona pierwsza wzięła go za rękę. Ale potem przedstawił ją swojemu przyjacielowi Krzysztofowi.
– Kinga i Krzysztof – to przeznaczenie – zaśmiał się tamten.
Wkrótce Kinga wyznała, iż zakochała się w Krzysztofie i wybiera jego. Co można na to poradzić? Serca nie można zmusić. Pół roku temu wzięli ślub, a Bartek był ich świadkiem. Żałował trochę, ale tylko trochę. Kinga w białej sukni wyglądała przepięknie.
– Kiedy w końcu przyprowadzisz jakąś dziewczynę? – pytała mama.
– Jak znajdę taką jak ty, od razu się ożenię – żartował Bartek.
I nie kłamał. Mama była wysoka, szczupła i piękna, choćby w swoich pięćdziesięciu dwóch latach, choćby po podwójnej stracie i posiwieniu. Ania była do niej bardzo podobna – smukła jak brzoza, o regularnych rysach twarzy, śniadej cerze i szarych oczach. Bartek uwielbiał patrzeć, jak czesze swoje długie włosy. W domu zawsze wiązała je w kucyk lub spinała spinką. Gdy wychodziła, rozpuszczała je – lśniące, złociste pasma spływały po plecach jak wodospad. Z wiekiem stałaby się pewnie jeszcze bardziej podobna do mamy.
Byli szczęśliwą rodziną. Ojciec kochał mamę, był dumny z córki, cieszył się z syna. Ania kończyła szkołę, zdążyła już zdać jeden egzamin maturalny. Chciała studiować pedagogikę, zostać nauczycielką, ale życie brutalnie przerwało jej plany tego letniego wieczoru. Na zawsze pozostała siedemnastolatką.
Puste, ciemne ulice przywoływały wspomnienia, które wolałby wymazać. Ale poczucie winy nie dawało mu spokoju, gryzło, prześladowało. Nie było dnia, by Bartek nie myślał o siostrze, nie wspominał, nie wyrzucał sobie tchórzostwa.
Cicha, drobna, domowa Ania żartowała z niego, nazywając „malutkim”. Bartek przechwalał się przed kolegami, iż ma taką piękną siostrę, jakby to była jego zasługa. StarsBartek uśmiechnął się przez łzy, gdy mała Ania biegła ku niemu z wiązanką polnych kwiatów, a w jego sercu wreszcie zagościł spokój.