Już dwa lata minęły, odkąd Weronika Nowak nie rozmawia ze swoją córką, Zofią. Rok temu, bez żadnego wyjaśnienia, Zofia przestała odbierać telefony. Wymieniła zamki w swoim mieszkaniu w małym miasteczku nad Wisłą i dała jasno do zrozumienia, iż nie życzy sobie widywać matki. Weronika do dziś nie może pogodzić się z tym zerwaniem, a każde wspomnienie o córce ściska jej serce bolesnym uściskiem.
„Minęły już dwa lata bez słowa” — wzdycha Weronika, a jej głos drży od stłumionych emocji. „Zosia żyje swoim życiem: wrzuca zdjęcia do mediów, spotyka się ze znajomymi. Ale dla mnie — ani telefonu, ani wiadomości. Jest dorosłą kobietą, ma trzyletnią córeczkę i męża, mieszkają w swoim mieszkaniu. Zawsze byłam surowa — wobec siebie, wobec innych, wobec Zosi też. Uważam, iż rodzic musi wymagać. Chciałam, żeby dobrze się uczyła, pomagała w domu, dbała o siebie.”
Weronika nie zmieniła swoich zasad, choćby gdy córka założyła własną rodzinę. Regularnie ją odwiedzała, ale każda wizyta zamieniała się w próbę. „Jak można żyć w takim bałaganie?” — oburzała się, przekładając rzeczy w szafach, jakby Zosia znowu miała dziesięć lat. Zwracała uwagę na brudne naczynia, wytykała zaniedbanie dziecka i nie wahała się krytykować zięcia: „Marek do niczego się nie nadaje, wiecznie bez grosza przy duszy!” Weronika wierzyła, iż tylko ona może mówić córce prawdę, choćby jeżeli ta nie chce jej słuchać.
Rok temu wszystko się zmieniło. „Zadzwoniłam do Zosi, jak zawsze” — wspomina Weronika, a jej oczy ciemnieją z żalu. „Opowiedziałam, iż córka mojej siostrzenicy już czyta, choć ma zaledwie cztery lata. A Zosia nagle wybuchnęła: 'Po co porównujesz dzieci?’ Byłam zaskoczona — jak ich nie porównywać, skoro różnica jest oczywista? To była nasza ostatnia rozmowa.” niedługo Weronika dowiedziała się, iż córka wymieniła zamki i zabroniła jej przekraczać progu domu. „Myślałam, iż to chwilowy kaprys” — mówi. „Sądziłam, iż Zosia się opamięta, przyjdzie i przeprosi. Ale nie przyszła.”
Miesiące mijały, a milczenie córki stawało się coraz bardziej dotkliwe. Pod koniec lipca Weronika obchodziła urodziny. Czekała na telefon od Zosi, ale telefon milczał. „Własnej matki nie pozdrowić!” — wykrztusiła z goryczą. Następnego dnia nie wytrzymała i zadzwoniła z obcego numeru. „Powiedziałam jej: jeżeli nie chcesz ze mną rozmawiać, to zwróć mi moje mieszkanie!” — przypomina sobie, a jej głos drży z gniewu.
Chodzi o to, iż sześć lat temu, przed ślubem Zosi, Weronika przepisała na nią swoje mieszkanie. „Marek, jej mąż, zarabiał grosze” — tłumaczy. „Chciałam pomóc młodej rodzinie, miałam taką możliwość. Ale teraz, kiedy odsunęła się ode mnie, niech szuka innego dachu nad głową!” Zofia odpowiedziała ostro: mieszkanie należy do niej, dokumenty są w porządku, i nikt nie ma prawa jej stamtąd wyrzucać. „Oświadczyła, iż to jej dom i nie mam prawa niczego żądać” — oburza się Weronika. „Gdzie tu sprawiedliwość?”
Weronika jest przekonana, iż postąpiła słusznie. „Jeśli taka z niej samodzielna kobieta, niech to udowodni!” — mówi z wyzwaniem. „Niech znajdzie sobie nowe miejsce, skoro nie szanuje matki.” Ale głęboko w sercu żar się pali. Wspomina, jak wychowywała Zosię, uczyła ją siły, marzyła o bliskości z córką. „Chciałam tylko jej dobra” — szepcze, a łzy wypełniają jej oczy. „Dlaczego mnie odrzuciła?”
Zofia milczy. Może zmęczyły ją wieczne pretensje i kontrola matki. Może po prostu chciała ochronić rodzinę przed ingerencją, którą odbierała jako ucisk. Ale Weronika nie zgadza się na taki koniec. Czeka, aż córka zrobi pierwszy krok, ale z każdym dniem nadzieja topnieje jak poranna mgła nad rzeką.