Dzisiaj znowu poczułam się jak intruz we własnym życiu. W małym miasteczku na Dolnym Śląsku, gdzie stare bloki skrywają rodzinne tajemnice, moje poświęcenie dla córki i wnuczek obróciło się w gorzkie rozczarowanie. Jestem Halina, rzuciłam wszystko, by być blisko Ani i jej bliźniaczek, a teraz czuję się obca we własnym mieszkaniu. Mój dom zajął syn synowej, a ja zostałam na marginesie, jak służąca.
Gdy u Ani urodziły się Zosia i Kasia, wiedziałam, iż będzie ciężko. Mieszkała z mężem, Bartkiem, we Wrocławiu, w wynajętym mieszkaniu, więc bez wahania zostawiłam swoje dwupokojowe, które dotąd wynajmowałam. Chciałam pomagać: gotować, sprzątać, zajmować się dziewczynkami, żeby Ania mogła złapać oddech. To był mój obowiązek, moja miłość.
Ale we Wrocławiu spotkała mnie niespodzianka. Bartek miał starszą siostrę, Kasię, która wtrącała się w ich życie. Jej syn, 22-letni Marek, nagle wprowadził się do mojego mieszkania. Kasia przekonała Anię i Bartka, iż to tylko „na chwilę”, póki Marek nie znajdzie pracy. Protestowałam – to mój dom, moja własność – ale córka błagała: „Mamo, to tylko na krótko, to przecież rodzina”. Uległam, myśląc, iż wrócę, gdy pomoc przestanie być potrzebna.
Minęły dwa lata. Zosi i Kasi skończyły dwa latka, a ja wciąż mieszkam u córki, w ciasnym wynajętym, śpiąc na rozkładanym łóżku w salonie. Moje życie to nieustanna krzątanina: gotuję, piorę, sprzątam, spaceruję z dziewczynkami. Ania i Bartek dziękują, ale czuję się jak darmowa pomoc domowa. Najgorzej, iż moje mieszkanie, mój azyl, teraz należy do Marka.
Marek nie tylko tam mieszka. Sprowadził dziewczynę, Olę, i urządzili się jak u siebie. Meble, które pieczołowicie zbierałam latami, są zniszczone, ściany poplamione, a moje rzeczy walają się w schowku. Dowiedziałam się, iż Marek nie płaci choćby za media – robię to ja, z emerytury, żeby nie stracić mieszkania. Kiedy przyjechałam to sprawdzić, przywitał mnie chłodno: „Halina Stefanowo, niech się pani nie martwi, tu wszystko w porządku”. Jego „porządek” to chaos, który ściska mi serce.
Próbowałam rozmawiać z Anią. „To moje mieszkanie! – błagałam. – Dlaczego obcy chłopak tam mieszka, a ja tłoczę się na wersalce?” Córka spuszczała wzrok: „Mamo, Kasia obiecała, iż Marek niedługo się wyprowadzi. Wytrzymaj, nie możemy ich wyrzucić, to rodzina Bartka”. Jej słowa bolały jak nóż. Poświęciłam dla niej i wnuczek wszystko, a ona broni obcych, nie mnie.
Bartek milczał, unikając konfliktu. Kasia, gdy do niej zadzwoniłam, bezczelnie stwierdziła: „Pani mieszkanie stało puste, a Marek potrzebował dachu nad głową. I tak pani z niego nie korzysta!” Jej bezczelność mnie złamała. Czuję, jak odbierają mi życie, dom, godność, a ja jestem bezsilna. W nocy płaczę, patrząc na śpiące Zosię i Kasię. Kocham je, ale czy zasłużyłam na takie upokorzenie?
Sąsiadka z dawnego bloku, dowiedziawszy się o sytuacji, zaproponowała pomoc prawnika, by odzyskać mieszkanie. Ale boję się. jeżeli rozpocznę wojnę z Markiem, Ania i Bartek mogą się ode mnie odwrócić. Już dawali mi do zrozumienia, iż „psuję atmosferę”. Rozdzieram się między chęcią odzyskania swojego a strachem przed utratą córki. Moja dusza krzyczy z niesprawiedliwości: oddałam wszystko rodzinie, a teraz nie mam miejsca we własnym domu.
Codziennie zajmuję się wnuczkami, gotuję obiady, piorę, ale czuję się jak widmo. Ania nie widzi mojego zmęczenia, Bartek unika wzroku. Marek i Ola żyją w moim mieszkaniu jak królowie, podczas gdy ja, 60-letnia kobieta, śpię na skrzypiącym łóżku. Ich śmiech, gdy proszę o zapłatę rachunków, brzmi jak szyderstwo.
Nie wiem, co dalej robić. Wybaczyć córce jej obojętność? Wyrzucić Marka i stracić rodzinę? A może pogodzić się, stając się cieniem w życiu tych, dla których poświęciłam wszystko? Miłość do Zosi i Kasi trzyma mnie przy nich, ale żal toczy duszę. Marzyłam, by być babcią, a nie służącą, ale los płata mi okrutne figle. Mój dom, mój spokój, moje życie – wszystko zabrane, i nie wiem, czy starczy mi sił, by je odzyskać.