Między nami przepaść…
Po rozwodzie z mężem Weronika długo nie mogła dojść do siebie. Przeczuwała, iż ją zdradza, ale i tak prawda okazała się bolesna. Była rodzina, ustabilizowane życie, plany na przyszłość… A teraz nic nie zostało. Kamil po prostu wyszedł z domu i z jej życia.
Lato chyliło się ku końcu, ale Weronika nie zauważała ani słońca, ani gwaru miasta, ani tęczy po deszczu. Pewnej dusznej nocy, gdy bezskutecznie próbowała zasnąć, ogarnęło ją nagłe olśnienie – tak dalej być nie może. Kamil jest szczęśliwy, a ona nie żyje, tylko powoli umiera.
„Wszędzie tu są jego ślady, wspomnienia… A nas już nie ma. Muszę stąd wyjechać, choćby na chwilę. Tylko nie na południe, nie za granicę, gdzie tłoki i zgiełk. Potrzebuję ciszy, wsi. Przecież mamy tam dom! Babci dom. W końcu wszyscy pochodzimy ze wsi. To nasze miejsce mocy. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?” – Weronika usiadła na łóżku. Koszula nocna przylepiała się do pleców.
Babcia zmarła trzy lata temu. Przedtem długo chorowała. Koniec był bliski. Ale Kamil namówił ją na wyjazd do Włoch. „W dziesięć dni nic się nie stanie” – przekonywał. Wiadomość o śmierci dotarła do nich w Neapolu. „Nic już nie pomożemy. Zmiana biletów to kłopot. Wrócimy, pójdziemy na grób, wspomnimy…” I znów się zgodziła. Jak zawsze.
Mama miała dom letniskowy pod miastem – duży, z działką. Chciała sprzedać babciny dom, ale odkładała to w nieskończoność.
Dawno, dawno temu Weronika spędzała każde wakacje u babci. Od kiedy poszła na studia, nie odwiedzała już wsi. Na grób też nie zajrzała, teraz choćby nie pamiętała dlaczego.
Z niecierpliwości aż dłonie ją świerzbiły. Chwyciła telefon, by zadzwonić do mamy i spytać o klucze. Ale widząc godzinę na ekranie, zrozumiała, iż to środek nocy – wszyscy śpią. Odłożyła komórkę i opadła na poduszkę. Nic nie szkodzi. Teraz wiedziała, co robić, jak wydobyć się z tej otchłani bólu i żalu. Zaczęła myśleć o pakowaniu, o powrocie do tamtego domu… I niespostrzeżenie zasnęła.
Rano wstała energicznie i od razu zadzwoniła do mamy.
– No nareszcie! Zaczynasz myśleć o czymś innym niż twój Kamil. Świat się na nim nie kończy… – Mama znów wróciła do starego tematu.
– Mamo, nie teraz. Słowa pociechy nie pomogą. Gdzie są klucze?
– A po co szukać? Leżą w szufladzie w przedpokoju. Przyjedź, choć na ciebie popatrzę. Dom w porządku. W maju spotkałam ciocię Zosię. Mówiłam ci? Nie? Boś była nie do rozmów… No nic, przyjechała na wesele wnuczki. Pytała, czy nie sprzedam domu. Nowy zięć byłby chętny. Podobała mu się ta wieś. Może pojedziemy razem? – Mama, jak zwykle, skakała z tematu na temat.
– Nie. Jechać będę sama. Proszę. Po klucze wpadnę po pracy.
Cały dzień myślami była już na wsi. Szefowa agencji, gdzie pracowała Weronika, sama po rozwodzie, wysłuchała jej argumentów – iż próbowała zagłuszyć pustkę pracą, ale to nie pomogło. Chce wyjechać na jakiś czas. Sezon urlopowy, klientów mało, agencja sobie poradzi. Szefowa niechętnie, ale się zgodziła.
Wieczorem Weronika zabrała klucze, spakowała się oszczędnie. Wzięła tylko niezbędne rzeczy. Nagle ogarnęła ją wątpliwość – a jeżeli i tam nie ucieknie przed bólem? jeżeli po jednym dniu zechce wrócić?
Ku jej zdziwieniu spała twardo. O świcie obudziła się wypoczęta, wypiła kawę, sprawdziła, czy wyłączyła gaz i wodę, wzięła torbę i wyszła.
Miasto jeszcze spało. Nad dachami wschodziło słońce. Weronika, podekscytowana, nuciła pod nosem przeboje z radia.
Choć dawno nie była na wsi, drogę pamiętała. Dom stał na swoim miejscu. choćby trawę ktoś skosił – może sąsiedzi? Wysiadła z samochodu i zanurzyła się w ciszę. Ciszę pełną dźwięków: świerszczy, śpiewu ptaków, piania kogutów. W oddali szczekał pies na łańcuchu. Ale w porównaniu z miejskim zgiełkiem, tu panowała niemal mistyczna spokojność.
W domu było wilgotno, zasłonięte firanki tworzyły półmrok. Weronika zabroniła sobie żałować przyjazdu i zabrała się do pracy. Przyniosła wody ze studni, umyła podłogę – choć brudu prawie nie było. Naznosiła drewna. Gdy w piecu wesoło strzelił ogień, poczuła się zwycięzcą.
Wieśniacy przechodzili obok, przyglądając się samochodowi i zaglądając w okna, ale bez zaproszenia nie wchodzili.
W domu zrobiło się gorąco. Weronika rozłożyła kołdrę na łóżku, poduszki ustawiła przy piecu. Na dwór nie wyniosła – zbyt wielu ciekawskich. Poszła nad rzekę płynącą za wsią. Zdejmując sandały, ostrożnie stąpała po wyschniętej trawie. Woda wydawała się czarna, gęsta jak olej.
Odeszła dalej od wsi, zrzuciła sukienkę i z rozmachem wskoczyła do rzeki. Woda była ciepła, miękka.
– A kto to się tu pluska? Jakaś duża ryba? – rozległ się za nią męski głos.
Weronika gwałtownie się odwróciła. Przed nią stał Krzysztof. Dojrzalszy, twardszy, ale rozpoznawalny. Jej pierwsza miłość z dzieciństwa. W jednej ręce trzymał wędkę, w drugiej – nanizane na gałąź ryby.
Serce podskoczyło jej do gardła, odcinając oddech. Fala wspomnień zmiażdżyła ją w jednej chwili.
Właśnie dlatego tak dawno tu nie była. Z jego powodu. Kiedyś gotowa była zostać na wsi dla niego. Mama nie pozwoliła. „Co z takiej miłości może wyjść?”
Weronika namawiała Krzysztofa, by przyjechał do miasta. Obiecywał, ale nie przyjeżdżał. A potem babcia powiedziała, iż się ożenił. Więcej tu nie wracała. Na trzecim roku poznała Kamila – bardziej z zemsty niż z miłości. Wyszła za niego…
– Sama? Bez męża? – spytał Krzysztof, obserwując ją.
– Sama. Skąd wiesz o mężu?
– Byłem tu. Widziałem was.
– Kiedy? – Ale– W zeszłym roku, gdy wasz dom się palił, a ja nie miałem odwagi podejść – odpowiedział Krzysztof, a Weronika nagle zrozumiała, iż przepaść między nimi nigdy nie istniała, tylko w ich lękach i wątpliwościach.