Fatalna podróż do rodzinnego domu
W mroźny grudniowy poranek Stanisława i jej mąż Wojciech wyruszyli do małego miasteczka Brzeziny, by odwiedzić rodziców Stanisławy. Śnieg skrzypiał pod butami, a niebo, zasnute ołowianymi chmurami, zapowiadało burzę. Przed nimi czekała długa droga, pełna niepokojów i niespodzianek. Rodzice już wyglądali gości, i gdy tylko auto zatrzymało się przed znajomym domem, przywitały ich ciepłe uściski i radosne okrzyki. Wszyscy razem weszli do przytulnego domu, gdzie na stole już parowały gorące potrawy. W powietrzu unosił się zapach świeżego ciasta, a w piecu trzaskały polana, tworząc atmosferę spokoju.
Ojciec Stanisławy, Jan Kowalski, zabrał Wojciecha do salonu, by przedyskutować „męskie sprawy” – politykę, samochody, wędkowanie. Stanisława zaś z matką, Marią Nowak, schroniły się w kuchni, gdzie, jak to bywa, przy filiżance herbaty rozmawiały o tym, co w sercu. Matka dopytywała: dlaczego młodzi wciąż nie myślą o dzieciach? Stanisława, uśmiechając się, uspokajała:
— Wszystko w swoim czasie, mamo, nie martw się. Jeszcze rok, a znajdziemy rozwiązanie.
Lecz w jej głosie czaiła się niepewność, a w sercu – nieokreślony niepokój. Noc otuliła dom, a za oknem wył wiatr, zwiastując nadchodzącą zamieć. Stanisława przytuliła się do Wojciecha, a jego ramiona były równie czułe, jak w pierwszych latach ich miłości. Zasypiała, czując się bezpieczna, ale gdzieś w głębi dojrzewało przeczucie nieszczęścia.
Rankiem obudził ich aromat świeżo zaparzonej kawy i rumianych naleśników. Stanisława obmyła twarz lodowatą wodą, strząsając resztki snu, i podeszła do męża. Wojciech, masując ramię, nagle wzdrygnął się z bólu. Jego twarz wykrzywiła się, a Stanisława zastygła, owładnięta strachem: coś było nie tak.
— Znowu to ramię — mruknął, próbując się uśmiechnąć. — Przejdzie, jak zawsze.
Maria, usłyszawszy ich rozmowę, przyniosła domową maść i ciepły szalik. Zręcznie obwiązała dłoń zięcia, zapewniając, iż wszystko będzie dobrze. ale Stanisława widziała, jak mąż się krzywi, i serce ścisnęło jej się z niepokoju.
— Stasia, chyba będziesz musiała prowadzić — cicho powiedział Wojciech, gdy zostali sami.
Skinęła głową, choć w środku wszystko się buntowało. Droga powrotna zapowiadała się trudna, a po nocnej zamieci tym bardziej przerażała. Ale nie było odwrotu.
Ten rok stał się dla Stanisławy i Wojciecha próbą. Nie mogli świętować Nowego Roku z rodzicami: Wojciech nalegał na ważne spotkanie z partnerami biznesowymi, którzy mogli otworzyć nowe perspektywy dla jego firmy. Stanisława, choć rozumiała konieczność, nie potrafiła pozbyć się poczucia winy wobec rodziców. Postanowili odwiedzić ich dwa tygodnie przed świętami, by wręczyć prezenty i wytłumaczyć się. Podarunki – nowy telefon dla ojca i ciepłe buty dla matki – były starannie zapakowane, a w bagażniku czekały owoce, wino i słodycze. Wszystko, jak nakazywała rodzinna tradycja.
Lecz nastrój zepsuła niespodziewana wiadomość. W przeddzień wyjazdu Stanisława otrzymała wiadomość: zmarła jej koleżanka Katarzyna, z którą pracowały ponad dziesięć lat. Łzy spływały po policzkach, a serce rozdzierał ból. Wojciech objął żonę, pragnąc ją pocieszyć, ale wiedziała: życie jest kruche, a ta myśl nie dawała spokoju.
Noc przed podróżą była niespokojna. Stanisławie śniły się koszmary, ale rano nie pamiętała żadnego. Pozostała tylko ciężar w piersi. Nie powiedziała nic mężowi, by go nie niepokoić, i o świcie wyruszyli.
Ku ich zaskoczeniu, poranek okazał się pogodny. Lekki mróz i rzadkie promienie słońca przebijały się przez chmury. W mieście droga była śliska, ale gdy wyjechali na szosę, odetchnęli z ulgą: asfalt był czysty. ale po stu kilometrach wszystko się zmieniło. Niebo pociemniało, a zaczął padać śnieg. Samochód mozolnie przedzierał się przez zamieć, a Stanisława kurczowo ściskała kierownicę, walcząc z paniką.
Gdy w końcu dotarli do Brzezin, rodzice już czekali przy bramie. Uściski, śmiech, ciepło domu – na chwilę oddaliły niepokój. Przy kolacji Stanisława jakby wróciła do dzieciństwa: znajome zapachy, żarty matki, opowieści ojca. ale rozmowa o dzieciach znów wywołała ukłucie wyrzutów. Matka patrzyła z nadzieją, a Stanisława, dla spokoju, obiecała, iż niedługo się to zmieni.
Nocą burza rozszalała się na dobre. Wiatr wył, jakby opłakiwał czyjeś niespełnione marzenia. Stanisława, otulona kołdrą, przytuliła się do Wojciecha. Jego pieszczoty były tak czułe, iż na moment zapomniała o wszystkim. ale myśl o jutrzejszej drodze nie dawała spokoju.
Rano, po sytym śniadaniu, Wojciech przyznał, iż ramię wciąż go boli. Stanisława, zebrawszy się w sobie, usiadła za kierownicą. Rodzice żegnali ich z uśmiechami, ale w oczach matki dostrzegła niepokój. Gdy auto ruszyło, Maria szepnęła:
— Anioła Stróża na drogę…
Podróż okazała się koszmarem. Nieodśnieżone odcinki, śliski asfalt, nadjeżdżające samochody – wszystko zmuszało Stanisławę do maksymalnego skupienia. Wojciech milczał, tylko czasem podpowiadając, gdzie jest najbliższa stacja. Obiecał, iż ją zmieni, ale widziała, jak się krzywi z bólu.
I nagle – nieszczęście. Nadjeżdżający samochód zjechał na ich pas. Stanisława gwałtownie skręciła w prawo, ale droga była jak lodowisko. Auto zakręciło się, a w głowie przemknęła myśl: „To koniec”. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Ich samochód zjechał z trasy, wpadł w głęboki śnieg i, przechylając się, zatrzymał, uderzając w drzewo.
Silnik wciąż pracował, z głośników płynęła muzyka. Stanisława i Wojciech, przypięci pasami, zastygli, nie wierząc, iż żyją. On pierwszy przerwał ciszę— Stasiu, nic ci nie jest? — zapytał, a gdy przytaknęła, oboje westchnęli z ulgą, wiedząc, iż ich anioł stróż czuwał nad nimi tej nocy, a teraz przed nimi otwierała się zupełnie nowa, pełna nadziei droga.