Przed ślubem nosił mnie na rękach, a po ślubie— jakby przestał kochać.
Gdy pierwszy raz spotkałam Bartosza, myślałam, iż trafiłam szóstkę w totolotka. Był dokładnie taki, jak mężczyźni z romantycznych powieści — czuły, troskliwy, zawsze obok. Nie tylko się mną interesował — żył dla mnie. Codziennie kilka telefonów: „Jak się czujesz?”, „Ciepło się ubrałaś?”, „Jadłaś dziś coś?”. Gdy tylko chmury zasłoniły niebo, już stał pod moją pracą z parasolem. Na biurku co rós czekał bukiet — raz goździki, raz róże, a innym razem stokrotki. Koleżanki z pracy zieleniały z zazdrości, a ja nie wierzyłam w swoje szczęście.
Otulał mnie takim ciepłem, iż czasem czułam się jak w bajce. Spacerowaliśmy nocami, trzymając się za ręce, gadając o niczym jak dzieciaki. Potem oświadczył się — klasycznie, z pierścionkiem, na kolanach, w tej samej kawiarni, gdzie byliśmy na pierwszej randce. choćby pojechał poznać moich rodziców do Łodzi — tak bardzo był pewny. Czułam się wtedy jak bohaterka filmu, nie jak żywy człowiek.
Ale bajka skończyła się w dniu ślubu.
Na początku zmiany były ledwo zauważalne. Zniknęły poranne wiadomości, nie dzwonił już z pytaniem: „Co u ciebie, kochanie?”. Kwiaty przepadły jak senne marzenie. Pocałunki stały się obowiązkowym gestem, a nie wyrazem uczucia. Gdy wcześniej patrzył na mnie jak na cud, teraz zdawał się mnie nie widzieć.
A w domu… W domu zamknął się w sobie. Dawniej sam brał się za naprawy, dziś wzdychał: „Jak trzeba, to zadzwoń po fachowca”. Albo: „Sama chciałaś mieszkanie, to się teraz martw”. Nie umyje talerza, nie zamiata podłogi, choćby gwoździa nie wbije — choć przed ślubem chwalił się, iż potrafiłby dom postawić gołymi rękami.
Nie rozumiem, o co chodzi. Jestem przecież taka sama — szczupła, zadbana, ładna. Mężczyźni na ulicy wciąż się oglądają. A on? Jakby stracił nade mną władzę. Jakbym stała się meblem — użytecznym, ale niewidocznym.
Mama mówi: „Wszystkim tak jest. Urząd stanu cywilnego to nie romans. Ważne, iż pracuje, pieniądze do domu przynosi. Nie pije, nie ucieka. Doceniaj, co masz”. Ale ja nie potrafię. Nie zgadzam się żyć z mężczyzną, który tylko istnieje obok. Chcę czuć się kochana, a nie tylko wygodnie ulokowana.
Wczoraj wieczorem próbowałam złapać jego wzrok. Nie zauważył. Siedział z telefonem, przewijał coś, uśmiechał się do ekranu. Wtedy coś we mnie pękło: a może ma inną? Może w tym tkwi jego chłód, obojętność, oderwanie? Może mnie zdradza?
Nie chcę w to wierzyć. Ale co, jeżeli mam rację?
Jak z nim porozmawiać? Jak wydobyć prawdę? Bo ja go kocham. Mimo wszystko — kocham. Nie chcę go oddać innej. Ale i zdrady mu nie wybaczę, jeżeli to prawda. Dziewczyny, która z was przez to przeszła? Co robić, gdy twój mąż przed i po ślubie to dwie różne osoby? Jak uciec od wrażenia,