Przed ślubem nosił mnie na rękach, a po – jakby przestał kochać.
Gdy pierwszy raz spotkałam Karola, myślałam, iż wygrałam los na loterii. Był takim mężczyzną, o jakich piszą w romansach – czuły, troskliwy, zawsze obecny. Nie tylko się mną interesował – żył mną. Codziennie kilka telefonów: „Jak się czujesz?”, „Ciepło się ubrałaś?”, „Jadłaś dziś coś?”. jeżeli tylko na dworze zachmurzyło się i zaczynało padać – już stał pod moją pracą z parasolem. Każdego ranka na biurku czekał na mnie bukiet – raz tulipany, raz róże, a innym razem polne kwiaty. Koleżanki z pracy zieleniały z zazdrości, a ja nie wierzyłam w swoje szczęście.
Ocieplał moją codzienność swoją obecnością. Spacerowaliśmy nocami, trzymając się za ręce, gadając o niczym jak para nastolatków. A potem oświadczył się – klasycznie, z pierścionkiem, na kolanach, w tej samej kawiarni w Poznaniu, gdzie było nasze pierwsze spotkanie. choćby pojechał do moich rodziców do Krakowa – tak bardzo był poważny. Wtedy czułam się, jakbym żyła w bajce, w której ja byłam główną bohaterką.
Ale ta bajka skończyła się zaraz po wyjściu z USC.
Najpierw zmiany były ledwo zauważalne. Zniknęły poranne wiadomości, przestały dzwonić jego „Jak tam, kochanie?”. Kwiaty wyparowały, jakby nigdy ich nie było. Pocałunki stały się formalne, jakby to był obowiązek, a nie gest czułości. Wcześniej nie mógł oderwać ode mnie wzroku, a teraz – jakby mnie w ogóle nie widział.
A w domu… W domu się odgrodził. Tam, gdzie kiedyś pierwszy chwytał za narzędzia i pytał, czy pomóc, teraz tylko wzdychał: „Jak ci zależy, to znajdź fachowca”. Albo jeszcze lepiej: „Sama chciałaś – sama się martw”. Nie zmywa naczyń, nie zamiecie podłogi, a choćby gwóźdź wbić – to już dramat. A przed ślubem chwalił się, iż potrafiłby dom postawić gołymi rękami.
Nie rozumiem, o co chodzi. Nie zmieniłam się przecież. przez cały czas jestem taka sama – zadbana, szczupła, atrakcyjna. Facety na ulicy przez cały czas się oglądają. A on? Jakby stracił zainteresowanie. Jakbym stała się dla niego zwykła, codzienna… nieważna.
Mama mówi: „U wszystkich tak. USC to nie miejsce na romans. Ważne, iż pracuje, przynosi pieniądze do domu. Nie pije, nie lata za spódnicami. Doceniaj, co masz”. Ale ja nie potrafię. Nie chcę żyć z mężczyzną, który po prostu jest obok. Chcę czuć się kochana. A nie tylko wygodnie ulokowana.
Wczoraj wieczorem próbowałam złapać jego wzrok. Nie zauważył. Siedział z telefonem, przewijał coś, uśmiechał się do ekranu. A we mnie coś się przewróciło: może ma inną? Może w tym wszystko tkwi? W jego chłodzie, obojętności, dystansie. Czyżby zdradzał?
Nie chcę w to wierzyć. Ale co, jeżeli mam rację?
Jak z nim o tym porozmawiać? Jak wyciągnąć prawdę? Bo ja go kocham. Mimo wszystko – kocham. Nie chcę oddać go innej. Ale i nie wiem, czy potrafiłabym wybaczyć zdradę, gdyby okazała się faktem. Dziewczyny, które przeżyły coś podobnego – jak sobie z tym poradziłyście? Co robić, gdy twój mąż przed i po ślubie to dwie zupełnie różne osoby? Jak uciec od tego uczucia, iż jesteś tylko meblem w jego życiu? Nie wiem, co robić… ale dłużej już nie przemilczę.