Pierwszego dnia, gdy poznałam Szymona, myślałam, iż wygrałam los na loterii. Był właśnie takim mężczyzną, o jakim piszą w romansach – troskliwy, czuły, opiekuńczy. Nie tylko się mną interesował – żył mną. Codziennie kilka telefonów: „Jak się czujesz?”, „Ciepło się ubrałaś?”, „Jadłaś już coś?”. jeżeli na dworze ściemniało się i zaczynał padać deszcz, on już stał pod moją pracą z parasolem. Każdego ranka na moim biurku leżał bukiet – raz tulipany, raz róże, a innym razem rumianki. Koleżanki z pracy zazdrościły, a ja nie wierzyłam w swoje szczęście.
Ogrzewał mnie swoją miłością. Spacerowaliśmy nocami, trzymając się za ręce, gadając o niczym jak dzieci. Potem oświadczył się – klasycznie, z pierścionkiem, na kolanach, w kawiarni, gdzie byliśmy na pierwszej randce. Pojechał choćby poznać moich rodziców do Łodzi – tak bardzo był poważny. Czułam się wtedy, jakbym nie żyła, tylko oglądała film, w którym jestem główną bohaterką.
Ale bajka skończyła się tuż po ślubie.
Początkowo zmiany były ledwo zauważalne. Zniknęły poranne wiadomości, przestały dzwonić jego „Jak tam, kochanie?”. Kwiaty zniknęły, jakby nigdy ich nie było. Pocałunki stały się formalne, jakby tylko odhaczał obowiązek, a nie okazywał uczucie. Wcześniej nie mógł oderwać ode mnie wzroku, a teraz – jakby choćby mnie nie widział.
A w domu? W domu się odgrodził. Gdy wcześniej pierwszy chwytał za narzędzia i sam proponował pomoc, teraz tylko wzdychał: „Potrzebujesz – zadzwoń po fachowca”. Albo: „Sama chciałaś – sama ogarniaj”. Nie myje naczyń, nie zamiecie podłogi, a choćby wbicie gwoździa to dramat. Choć przed ślubem chwalił się, iż potrafi dom postawić własnymi rękami.
Nie rozumiem, o co chodzi. Nie zmieniłam się przecież. Jestem taka sama – szczupła, zadbana, ładna. Mężczyźni na ulicy wciąż się oglądają. A on? Jakby stracił we mnie zainteresowanie. Jakbym stała się dla niego zwykła, codzienna… niepotrzebna.
Mama mówi: „U wszystkich tak. Ślub to nie romans. Ważne, iż pracuje, zarabia. Nie pije, nie ugania się za innymi. Doceniaj, co masz”. Ale ja nie potrafię. Nie zgadzam się żyć z mężczyzną, który po prostu istnieje obok mnie. Chcę czuć się kochana. Nie tylko wygodnie ustawiona.
Wczoraj wieczorem próbowałam złapać jego spojrzenie. Nie zauważył. Siedział z telefonem, przewijał coś, uśmiechał się do ekranu. Wtedy coś we mnie pękło: a może ma inną? Może o to chodzi? W jego chłodzie, obojętności, dystansie. Czyżby mnie zdradzał?
Nie chcę w to wierzyć. Ale co, jeżeli mam rację?
Jak z nim porozmawiać? Jak wyciągnąć prawdę? Bo ja go kocham. Pomimo wszystko – kocham. Oddawać go innej kobiecie nie chcę. Ale i nie wiem, czy wyzwoliłabym w sobie dość siły, by wybaczyć zdradę, jeżeli ją popełnił. Dziewczyny, które miały taką sytuację – co robić, gdy twój mąż przed i po ślubie to zupełnie dwie różne osoby? Jak wyrwać się z uczucia, iż jesteś tylko meblem w jego życiu? Nie wiem, co robić… ale dłużej już nie zamierzam milczeć.