Proszę, tylko 10 złotych błagał chłopiec, chcąc wypastować buty prezesowi. Proszę, tylko 10 złotych powtarzał, gdy wyjaśnił, iż to dla chorej mamy
Krzysztof Nowak nie był człowiekiem, którego łatwo było oderwać od pracy. Jego dni biegły z precyzją szwajcarskiego zegarka: spotkania, przejęcia, gabinety z marmuru wypełnione wytwornym śmiechem i drogą kawą. Tego mroźnego poranka schronił się w swojej ulubionej kawiarni, by przed ważnym zebraniem zarządu przejrzeć maile.
Nie zauważył chłopca od razu dopiero gdy mały cień stanął przy jego lśniących czarnych butach.
Przepraszam, proszę pana odezwał się cieniutki głosik, ledwo słyszalny przez wiatr i padający śnieg. Krzysztof uniósł wzrok znad telefonu, zirytowany, i zobaczył chłopca może ośmio-, dziewięcioletniego, ubranego w za duży płaszcz i nierówne rękawiczki.
Cokolwiek sprzedajesz, nie jestem zainteresowany warknął, wracając do ekranu.
Ale chłopiec nie odszedł. Uklęknął na śnieżnym chodniku, wyciągając spod pachy starą puszkę do pastowania butów.
Proszę pana, tylko 10 złotych. Zrobię, żeby pańskie buty błyszczały. Proszę.
Krzysztof uniósł brew. Miasto pełne było żebraków, ale ten był wyjątkowo uparty i dziwnie grzeczny.
Dlaczego akurat 10 złotych? spytał, choć nie chciał.
Chłopiec podniósł wzrok, i Krzysztof zobaczył w jego wielkich oczach, zbyt dużych jak na tę chudą twarz, surową desperację. Policzki miał zaczerwienione od mrozu, usta spękane.
To dla mamy, proszę pana szepnął. Jest chora. Potrzebuje lekarstw, a ja nie mam dość pieniędzy.
Gardło Krzysztofa się ścisnęło reakcja, której natychmiast znienawidził. Nauczył się nie ulegać takim słabościom. Litość była dla tych, którzy nie potrafią zarządzać swoim portfelem.
Są przecież schroniska. Caritas. Idź tam mruknął, machając ręką.
Ale chłopiec nie ustępował. Wyciągnął szmatkę z puszki, jego palce sztywne od zimna.
Proszę pana, ja nie żebrzę. Ja pracuję. Proszę spojrzeć pańskie buty są zakurzone. Zrobię, iż będą błyszczeć jak lustro. Proszę.
Z piersi Krzysztofa wyrwał się krótki, zimny śmiech. To było absurdalne. Rozejrzał się w kawiarni ludzie pili espresso, udając, iż nie widzą tej smutnej sceny. Kobieta w podartym płaszczu siedziała przy ścianie, z głową opuszczoną, tuląc się do siebie. Krzysztof znów spojrzał na chłopca.
Jak masz na imię? spytał, wściekły na siebie, iż w ogóle pyta.
Tomek, proszę pana.
Krzysztof westchnął. Spojrzał na zegarek. Mógł stracić pięć minut. Może chłopiec odejdzie, jeżeli dostanie, czego chce.
Dobrze. Dziesięć złotych. Ale niech będą naprawdę lśniące.
Oczy Tomka rozbłysły jak lampki na choince. Natychmiast zabrał się do pracy, przecierając skórę z zaskakującą wprawą. Szmatka wirowała w szybkich, precyzyjnych kręgach. Nucił cicho, może po to, by rozgrzać zdrętwiałe palce. Krzysztof obserwował jego rozczochraną głowę, czując, jak coś ściska mu serce, mimo iż nie chciał tego czuć.
Robisz to często? spytał szorstko.
Tomek skinął głową, nie podnosząc wzroku.
Codziennie, proszę pana. Po szkole też, kiedy mogę. Mama pracowała, ale bardzo zachorowała. Już nie może stać długo. Muszę dziś zdobyć dla niej lekarstwa, bo bo głos mu się załamał.
Krzysztof spojrzał na kobietę pod ścianą jej płaszcz był cienki, włosy splątane, wzrok utkwiony w ziemi. Nie ruszała się, nie prosiła o nic. Jakby mróz zamienił ją w posąg.
To twoja mama? spytał Krzysztof.
Sznurka Tomka zatrzymał się. Skinął głową.
Tak, proszę pana. Ale niech pan do niej nie mówi. Ona nie lubi prosić o pomoc.
Gdy skończył, Tomek usiadł na piętach. Krzysztof spojrzał na buty lśniły tak, iż widział w nich własne odbicie, zmęczone oczy i wszystko.
Nie kłamałeś. Dobra robota powiedział, sięgając po portfel. Wyciągnął dziesięciozłotówkę, zawahał się, i dodał drugą. Podawał pieniądze, ale Tomek pokręcił głową.
Tylko dziesięć, proszę pana. Pan powiedział.
Krzysztof zmarszczył brwi.
Weź dwadzieścia.
Tomek znów zaprotestował, tym razem stanowczo.
Mama mówi, żeby nie brać więcej, niż się zarobi.
Przez chwilę Krzysztof tylko na niego patrzył ten drobny chłopiec na śniegu, tak chudy, iż kości zdawały się dzwonić w za dużym płaszczu, a jednak z głową uniesioną jak dorosły.
Zachowaj resztę rzekł w końcu, wciskając mu banknoty w dłoń. To zaliczka na następne pastowanie.
Twarz Tomka rozjaśniła się uśmiechem tak szerokim, iż aż bolało patrzeć. Podbiegł do kobiety swojej mamy uklęknął przy niej i pokazał pieniądze. Ona podniosła wzrok, w jej zmęczonych oczach błyszczały łzy, których nie chciała pokazać.
Krzysztof poczuł ucisk w piersi. Może wstyd. Może wyrzuty.
Zebrał swoje rzeczy, ale gdy wstał, Tomek podbiegł z powrotem.











