Oksana z mamą siedziały na starym łóżku, obie ciepło ubrane. Zima, a w chacie dopiero co rozpalili w piecu.

twojacena.pl 9 godzin temu

Wanda z matką siedziały na starym łóżku. Obie były ciepło ubrane. Zima, a w chacie dopiero co napalili w piecu.

Nic się nie martw, mamo. Wszystko będzie dobrze. Jakoś sobie poradzimy. Zaraz podam ci leki.

Wanda, jak tylko mogła, uspokajała matkę, choć nie była to jej prawdziwa matka, a jedynie teściowa. Była prawie już byłą.

Tak się złożyło, iż żyli we troje: matka, syn i jego żona Wanda.

Wanda wyszła za mąż późno, bo dopiero w trzydziestce. Była drugą żoną Jacka. Nie rozbiła rodziny kiedy się poznali, Jacek już był po rozwodzie.

Teściowa, Maria Stanisławówna, od razu ją polubiła. I Wanda ją również serdeczną, dobrą. Przytulała, rozmawiała, rozumiała. Wanda wcześnie straciła rodziców i została zupełnie sama. W teściowej znalazła bliską osobę.

Spiknęły się mawiał o nich Jacek.

Pięć lat małżeństwa minęło jak jedna chwila. Potem Jacek stał się opryskliwy i wybuchowy. Krzyczał na Wandę, na matkę. Powód? Miał kochankę. Często wracał późno i dobrze pod wpływem.

Pewnego dnia oświadczył, iż się rozwodzi. Dał im dwa dni na spakowanie się. Wanda choćby nie zdążyła jeszcze wyjechać, gdy z walizką pojawiła się tamta.

Może zrobiła to specjalnie, żeby zobaczyć poprzedniczkę i rzucić ohydne słowa. Tylko iż jej się nie udało. Była to wysoką blondynką z wydętymi ustami i ogromnymi rzęsami, którymi ledwie mrugała.

Wanda choćby się nie powstrzymała parsknęła śmiechem.

Na to właśnie mnie zamieniłeś? Na tę krowę z takimi rzęsami? No to życzę ci szczęścia, bo ja zupełnie nie żałuję.

Ale ona jest wesoła. A wy z matką dwie staruchy. Dwie kwoki.

Mnie obrażaj, ale matkę zostaw w spokoju!

Misiu, a mama zostaje z nami? zaskrzeczało to coś, mrugając cudacznymi rzęsami. Niech ją zabierze. Po co nam jej matka? Misiu

Tak, mamo, czas na ciebie. Za długo już u mnie siedzisz.

Gdzie ja pójdę? Przecież oddałam ci wszystkie pieniądze ze sprzedaży mieszkania, żebyś wybudował ten dom Matka złapała się za serce.

Tylko bez histerii. Zostaniesz, ale nie wychodź ze swojego pokoju. Teraz tu gospodynią będzie Albina.

Kotku, niech obie się wynoszą.

Ale to moja matka!

Twoja matka? Chcesz powiedzieć, iż ja mam mieć taką teściową? Oj Kotku

Wandzie już się znudziło słuchać tych obelg.

Mamo, pojedziesz ze mną na wieś?

Już wolę na wieś niż z takim synem i tą

Posiedź. gwałtownie spakuję twoje rzeczy.

Nie zapomnij o lekach. I o szkatułce. I o torebce.

Wanda wyciągnęła kolejną walizkę. W pośpiechu wrzucała tam wszystko. Szkatułka, torebka, leki, dokumenty, bielizna, ubrania.

Zabierajcie wszystko. Cudzego nam nie potrzeba odezwała się Albina. Prawda, misiaczku?

Jacek tylko milcząco obserwował. Nie mógł już nic zrobić. Wiedział, iż matka mu tego nie wybaczy. A może i wybaczy w końcu to matka.

W pół godziny później Wanda stała przy samochodzie. Maria Stanisławówna już siedziała na tylnym siedzeniu, cicho ocierając łzy. choćby nie odwróciła się w stronę syna, tylko ciężko westchnęła.

Ciężko to przyjąć, gdy oddałaś mu wszystko a teraz jesteś niepotrzebna.

Jak my teraz będziemy żyć, dziewczynko?

Wszystko będzie dobrze. Mam oszczędności. Wystarczy, aż znajdę pracę. Ty masz emeryturę. Jakoś przeżyjemy. Chleb z masłem będzie.

Przyjechały do wsi, gdzie Wanda spędziła dzieciństwo. Dobrze, iż był jeszcze dzień. W chacie było zimno. Wanda gwałtownie napaliła w piecu. Przyniosła wody, postawiła czajnik.

Jak ty to wszystko świetnie ogarniasz. Jakbyś tu całe życie mieszkała.

Dziadek mnie wszystkiego nauczył. Dobrze, iż kupiłyśmy produkty. Nie trzeba iść do sklepu. Nie lubię wiejskich plotek.

Powoli w chacie robiło się cieplej.

Jutro wszystko tu umyję.

Zapukano do drzwi.

Sąsiadka wróciła? Dawno cię nie było. A ja patrzę twoje auto stoi. Zimą przyjechałaś? Kłopoty jakieś?

Wszystko w porządku, wuju Kaziu. Już dobrze. Opowiem ci kiedy indziej. Siadaj, napij się z nami herbaty.

A ja cię chciałem zaprosić. Ale ty nie sama? Dopiero teraz zauważył kobietę.

To Maria Stanisławówna. A to Kazimierz Janowicz przedstawiła ich sobie.

Mów, jeżeli czegoś będzie trzeba.

Na razie nic. Dziękuję.

Minął tydzień. W domu zrobiło się czysto i przytulnie.

Wiesz, Wando, ja też jestem wiejska. Wyszłam za mężczyznę z miasta. Zginął, gdy Jacek miał dwadzieścia trzy lata, a ja sprzedałam mieszkanie. Syn obiecał, iż zawsze będę z nim mieszkać. A teraz patrz, jak się wszystko potoczyło.

Nie płacz. Wiem, iż ciężko. Mnie też jest źle. A może doczekasz się wnuków.

Od tej? Broń Boże. A Kazimierz Janowicz z kim mieszka?

Sam. Żona mu utonęła, ratując sąsiedzkie dziecko. Dawno temu. Potem już się nie ożenił. Dzieci nie ma. Tak sobie żyje. Z moim dziadkiem się przyjaźnił, choć był od niego młodszy. Jest w twoim wieku.

Minął miesiąc. Od Jacka nie było wieści. choćby do matki nie zadzwonił. Ale pewnego dnia na telefon Wandy zadzwonił nieznany numer.

Wando?

Tak.

Pański mąż nie żyje.

Pomyłka.

Nie, to nie pomyłka. Jacek Był pijany i rozbił się samochodem. Może to nieodpowiednie, ale jechał z tą dziewczyną. Ona przeżyła wyleciała z auta, choćby nie zadrapana. Proszę przyjechać na identyfikację.

Boże, biedna Maria Stanisławówna. Jak jej to powiedzieć? Co robić? Wujek Kazio! On pomoże.

Wando, co się stało? Wyglądasz, jakbyś widziała ducha!

Mamo, usiądź. Jacka już nie ma.

Ojej Maria Stanisławówna wybuchnęła płaczem. Jak to?! To ja jestem winna! Zostawiłam go!

Mamo

Idź do oryginalnego materiału