Dzisiaj postanowiłem zapisać swoje przemyślenia, bo od kilku dni nie daje mi spokoju pewna sytuacja. Miałem zawsze przekonanie, iż konflikty między teściową a synową da się uniknąć, jeżeli obie strony zachowają zdrowy rozsądek. W końcu łączy nas miłość do tego samego człowieka – mojego syna. Wierzyłem, iż choćby przy różnicach charakterów można znaleźć wspólny język. Wierzyłem… aż do ostatniego weekendu, który spędziliśmy w domku letniskowym pod Warszawą. To były dni, które zapamiętam – niestety, nie jako najprzyjemniejsze.
Mój syn niedługo bierze ślub. Jego wybranka – Kinga – do tej pory była u nas może z dwa razy i nie mieliśmy okazji się dobrze poznać. Żeby to zmienić, zaprosiliśmy ich na weekend za miasto, by spokojnie porozmawiać i lepiej się zrozumieć. Przygotowałem wszystko z sercem – od zakąsek po dania główne. Chciałem, by ten czas był naprawdę rodzinny.
W sobotę po południu przyjechali. Witałem ich z uśmiechem. Gdy się rozlokowywali, zacząłem nakrywać do stołu i zwróciłem się do Kingi z prostą prośbą: żeby pokroiła chleb i rozłożyła sztućce. Nie kazałem jej obierać ziemniaków czy marynować mięsa – tylko drobna pomoc. A ona? Nawie się nie ruszyła, tylko dalej gawędziła z moim synem, jakby nic się nie stało. Nie nalegałem – sam dokończyłem przygotowania, choć trochę to było dziwne.
Po obiedzie młodzi poszli odpocząć, a ja z żoną odstawiliśmy naczynia. Wieczorem znów szykowałem kolację – mięso na grill i herbatę. Wtedy znów poprosiłem Kingę: „Kinga, pokrój ser, dobrze?”. A ona odpowiedziała rzecz, od której zrobiło mi się zimno: „Jak się jest gościem, to lepiej się nie wtrącać. Gospodarz i tak zrobi, jak uważa”.
Zaniemówiłem. Czy ser można jakoś specjalnie źle pokroić? I od kiedy zwykła uprzejma prośba to „wtrącanie się”?
Cały wieczór trzymała się tej dziwnej zasady. Gdy mężczyźni wyszli grillować, nie podeszła ani do kuchni, ani do mnie. Tylko rozmawiała, śmiała się, a ja biegałem z talerzami. choćby nie zaproponowała pomocy po posiłku. Mój syn zauważył moje zdenerwowanie i sam zaczął zbierać ze stołu. A ona? Jakby to było najnormalniejsze. Ani słowa „pomożesz?”.
Nazajutrz spali do południa. Gdy wyjeżdżali, choćby nie zasłali łóżka – pewnie żeby „nie przeszkadzać”.
Uwielbiam gości. Często przyjeżdżają do nas przyjaciele, siostra, choćby dawni koledzy z pracy. Każdy stara się pomóc: nakryć, posprzątać, podać ciasto. To wyraz szacunku. A Kinga zachowała się, jakby wszystko jej się należało – zero gestu, zero wdzięczności.
Ukrywałem irytację, ale we mnie coś wrze. Za kilka miesięcy ślub. Jak to będzie dalej? Czy zawsze będzie tak obojętna? A jeżeli przyjdą dzieci? Czy ja będę niańczył wnuki, a ona będzie traktować to jak oczywistość?
Może jestem staroświecki? Może teraz modne jest takie „nie wtrącanie się”? Ale dla mnie rodzina to coś więcej – to współpraca, troska, szczerość. A nie obcy ludzie przy jednym stole.
Syn jest zakochany – i dobrze. Nie chcę go dzielić. Ale nie mogę milczeć. Bo potem będzie za późno.