Proroczy sen: opowieść, która zmieniła wszystko

twojacena.pl 2 tygodni temu

No i wiesz, była taka historia, co wszystko zmieniła…

Marta akurat zajmowała się przetworami – marynowała grzyby, jak nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Jej mąż, Krzysztof, był w podróży służbowej i zabrał klucze, więc w domu oprócz niej była tylko córeczka Zosia. „Kto to może być?” – mruknęła pod nosem, wycierając ręce w ścierkę i idąc do przedpokoju.

Na progu stał chłopiec, może z dziesięć lat. Nieznajomy. Ubrany starannie, z plecakiem, ale jego wzrok był dziwnie poważny, jakby niepasujący do dziecka.
— Dzień dobry — powiedział grzecznie. — Czy pani mąż jest w domu? Muszę z nim porozmawiać.
Marta zmieszała się.
— Witaj… Nie, go nie ma… A o co chodzi? Mogę ci jakoś pomóc?
— Nie. Tylko on. To ważne.

Serce Martę ścisnęło. Nie wiedziała nawet, jak zareagować.
— Wpadnę później. Kiedy zwykle wraca?
— Ciężko powiedzieć, wciąż gdzieś jeździ… A skąd go znasz? Co się stało?
— Na razie nic. Ale może się stać. Do widzenia.

Chłopiec odszedł, a Marta stała jak wryta. Co to za dziwna sprawa? Po co Krzysztofowi ten dzieciak? Skąd on go zna? Cały dzień nie mogła się skupić. A kiedy wieczorem Krzysiek wrócił od razu mu wszystko opowiedziała.

— Przyszedł dziś do ciebie jakiś chłopak. Dziesięć lat max. Mówił, iż musisz z nim pilnie pogadać. Nic więcej nie wyjaśnił.
— Co za bzdury? Nie znam żadnych dzieciaków. Może pomylił mieszkanie?
— Nie, dokładnie wskazał ciebie. Twierdził, iż tylko ty możesz mu pomóc.

Krzysztof tylko wzruszył ramionami i poszedł pod prysznic. Ale Martę nie opuszczało dziwne uczucie. Kim był ten chłopiec? Może… to jego syn? Z przeszłości? Przecież przed nią miał inne związki… Przypomniała sobie jedno imię – Kinga. Kiedyś prawie się z nią ożenił. Może zostawiła po sobie dziecko?

Następnego dnia ostrożnie zaczęła dopytywać:
— Krzyś, a pamiętasz tamtą, z którą prawie się zaręczyłeś? Jak ona miała na imię?
— Marto, po co to? Dawno sprawa zamknięta. Kinga.
— Tak tylko pytam. Ty o moich byłych wiesz wszystko, a ja o twoich prawie nic.

Marta od razu wbiła w wyszukiwarkę „Kinga [nazwisko Krzysztofa]”, ale nic nie znalazła. Pewnie zmieniła nazwisko. Zostało tylko czekać, czy ten chłopiec znowu się pojawi.

Kilka dni później Krzysztof oznajmił, iż jedzie w delegację.
— Do Łodzi. Nikt nie chciał jechać, a szef mnie wyznaczył.
Martę coś tknęło. Od lat nie jeździł służbowo. Przypomniały jej się słowa chłopca: „Może się coś stać”. Coś tu było nie tak.

I rzeczywiście – w przeddzień wyjazdu, ten sam chłopiec znów zapukał do drzwi. Marta gwałtownie wpuściła go do środka.
— Słuchaj, powiedz mi, o co chodzi. Jestem jego żoną. Wszystko mu przekażę. Jak masz na imię?
— Tomek. Proszę pani… Mama mi we śnie kazała przekazać mężowi, żeby nie jechał. Bo jeżeli pojedzie, to go zabraknie.
— Tomek, co ty mówisz? Jaka mama?
— Moja mama umarła pięć lat temu. Ale ona mi się śni. I zawsze ostrzega. Babcia mówi, iż jesteśmy połączeni… Mama bardzo mnie kochała. Ojca nigdy nie poznałem. A mamę tylko ze zdjęć. Ale ostatnio często się pojawia. Dała mi adres. Kazała tylko jemu powiedzieć…

Marta zamilkła. Przeszedł ją dreszcz.
— A wiesz, kim on był dla twojej mamy?
— Nie. Ale mówiła, iż nie może jechać. Ani tym razem, ani nigdy.

Po wyjściu Tomka Marta zamknęła drzwi i poczuła, jak w klatce piersiowej narasta panika. W zabobony nie wierzyła… Ale to było zbyt konkretne.

Następnego dnia Krzysztof wyjechał. Marta starała się zająć myśli pracą. A po południu – telefon.

— Marto, nie martw się… Wszystko w porządku. Ale… coś dziwnego się stało.
— Co?! Co się stało?
— Jechałem autostradą. Słuchałem radia. Nagle na drogę wyszła kobieta. Gwałtownie skręciłem, uderzyłem w barierę… A auto przede mną dachowało. Była straszna kraksa. Ludzie nie żyją… Ja powinienem tam być.
— Boże…
— Nie wiem, kim ona była. Pojawiła się znikąd. I zniknęła. Ale gdyby nie ona…

Wieczorem Krzysztof wrócił do domu.
— Nie myślisz, iż to mogła być… tamta kobieta? Matka Tomka?
— Marto… To przypadek. Jakaś magia.
— Nie, Krzyś. To nie przypadek. Czuję to.

Następnego dnia Krzysztof nagle powiedział:
— Już wiem. Przypomniałem sobie. Pięć lat temu szedłem koło jednego bloku. Był tam pożar. Ludzie stali i bali się wejść. A ja nie wytrzymałem – wbiegłem do środka. Wyniosłem chłopca… Ale jego matki już nie uratowałem…

Poszli pod adres, który podał Tomek. Otworzyła babcia.
— Tak, tu mieszka mój wnuk. Jego mama zginęła wtedy w ogniu. Pan go uratował. Jestem panu tak wdzięczna… On wiele nie pamięta. Zostały tylko zdjęcia. Ale ona mu się śni. A mnie już nie…
— Ona mnie uratowała…
— Kinga zawsze była wyjątkowa. Chce pan zobaczyć? Proszę, oto ona…

Na zdjęciu była ta sama kobieta. Krzysztof poznał ją od razu.

Do mieszkania wszedł Tomek.
— Dzień dobry. Mama mówiła, iż pan żyje. Jest szczęśliwa. Ale prosiła, żeby pan nigdy więcej tamtą drogą nie jechał. Już pana nie uratuje. Musi pan to zapamiętać.

— Dziękuję, Tomek. I podziękuj mamie. Chcesz się ze mną zaprzyjaźnić? Mam małą córeczkę, z nią nie mogę na ryby. A z tobą bym pojechał. I na mecz, i gdzie tylko chcesz. Chodź do nas?

Tomek skinął głową. A Marta płakała. Z wdzięczności dla losu… i z przekonania, iż choćby sen czasem może uratować życie.

Idź do oryginalnego materiału