Proroctwo

twojacena.pl 1 tydzień temu

**Przepowiednia**

— No cóż, dąsasz się na mnie? Zobaczysz, spodoba ci się tam. Morze, plaża, słońce… — mówiła Krysia, niepokojąco łapiąc wzrok córki.

Ale Zosia uparcie odwróciła się do okna, za którym ciągnęły się niekończące pola i niskie winnice. Równolegle do torów biegła szosa, po której mknęły kolorowe samochody, wyglądające z okna pociągu jak zabawki.

W oddali pojawiały się i znikały sylwetki gór w migotliwym porannym oparze horyzontu. Od rażącego słońca zaczęły ją boleć oczy. Zosia sięgnęła po telefon po raz setny tego ranka, po czym z irytacją odrzuciła go na bok.

— Ach, te męki pierwszej miłości — westchnęła w duchu Krysia, a głośno dodała:

— Pewnie nie ma zasięgu. Jak dojedziemy…

— Mamo, wystarczy — mruknięta Zosia i znów spojrzała przez okno.

— Dom Ewy stoi na wzgórzu, z okien widać morze. Czasem choćby je słychać. A jaki tam ogród! I to powietrze! — nie ustępowała Krysia. — Za kilka godzin sama wszystko zobaczysz.

— Tylko nie mów, iż ma syna — Zosia rzuciła matce złowrogie spojrzenie.

— Ma. Tylko nie własnego. Ewa nie ma swoich dzieci. Wychowała cudze. Studiuje w innym mieście. Teraz ma sesję, raczej go nie zobaczysz.

— Mówiłaś, iż to twoja przyjaciółka. Jak się poznałyście, skoro ona mieszka na południu, a ty w okolicach Warszawy? — Zosia zrobiła się ciekawska.

— O, to interesująca historia. jeżeli chcesz, opowiem.

Zosia lekko wzruszyła ramionami, nie odrywając wzroku od monotonnego krajobrazu za oknem.

***

Mieszkałyśmy z Ewą na sąsiednich ulicach, razem chodziłyśmy do szkoły. Nie powiem, żeby była pięknością, ale włosy miała niezwykłe — jasnoblond, kręcone, w słońcu mieniły się złotem.

Na ulicy wszyscy się za nią oglądali. Wydawało mi się, iż trochę tej uwagi przechodziło i na mnie. Przed maturami całą klasą pojechaliśmy na przejażdżkę statkiem, potem spacerowaliśmy po parku. Tam poznała chłopaka i od razu się zakochała. Spotykałyśmy się coraz rzadziej, starałam się nie przeszkadzać. A kiedy już się widziałyśmy, mówiła tylko o nim.

Marzyła o aktorstwie, chciała zdawać do szkoły teatralnej w Warszawie. Ale tak się rozkochała, iż poszła na politechnikę, gdzie studiował jej Marek, żeby się nie rozstawać. Ja poszłam na uniwersytet.

Gdy się spotkałyśmy, godzinami nie mogłyśmy się nagadać. Po roku Marek oświadczył się jej, tuż przed sesją. Jakże szczęśliwa wtedy wyglądała!

Z jej mamą poszłyśmy wybierać suknię. Przymierzyłyśmy chyba wszystkie. Na Ewie każda leżała idealnie — bierz i kupuj. Wybrałyśmy też welon. Upierała się, żeby i dla mnie kupić niebieską sukienkę dla świadkowej. Och, jakże byłyśmy zmęczone. Głowa mi się kręciła. Mamę z zakupami wysłałyśmy taksówką do domu, a same poszłyśmy nad Wisłę. Pod koniec maja było już prawie letnio.

Szłyśmy, a na Ewę wszyscy się oglądali. Była niesamowicie piękna. A ona choćby nie zauważała zachwytów. Jadłyśmy lody, gadałyśmy o ślubie, śmiałyśmy się.

Nagle natknęłyśmy się na dwie Cyganki. Co chwila zaczepiały przechodniów. Gdy się zrównały z nami, tęższa zagrodziła nam drogę i zwróciła się do Ewy:

— Oj, piękna, niech ci powróżę. Prawdę ci powiem, co cię czeka — zaśpiewała słodkim głosem starsza.

Druga stała z boku. Była brzydka, chuda i płaska. Czarne oczy patrzyły ponuro, a zęby tak duże, iż usta nie domykały się. Pomyślałam, iż wygląda jak koń. Później Ewa przyznała, iż też tak uważa.

— Wiem sama, co mnie czeka — roześmiała się Ewa i polizała loda w waflu.

Chciałyśmy obejść grubą Cygankę, ale ta nagle złapała Ewę za nadgarstek, uniosła jej dłoń do oczu, pokiwała głową i cmoknęła językiem.

— Ślub cię czeka, złota.

— To wiem i bez was — Ewa próbowała wyrwać rękę, ale Cyganka trzymała mocno.

— Nie chcemy wróżyć. I tak nie mamy pieniędzy — wtrąciłam się.

— Tylko dobra wiadomość kosztuje, a nieszczęście przychodzi za darmo — powiedziała zagadkowo Cyganka, aż ciarki mi przeszły po plecach.

Patrzyła przy tym uporczywie na Ewę, jakby hipnotyzowała ją wzrokiem. Młodsza chichotała z boku. A może tak mi się tylko wydawało przez jej rozchylone usta.

— Nie słuchaj jej, Ewa, chodźmy — szarpnęłam przyjaciółkę za drugą rękę.

— Kochasz mocno, ale szczęście twoje krótkie będzie. Podczas wesela spadniesz z konia, chorować będziesz ciężko. Ból uleczysz nad morzem. Za mąż więcej nie wyjdziesz. Ale szczęście w synu znajdziesz — mówiła Cyganka, nie odrywając wzroku.

Potem puściła jej dłoń i odeszła. Młodsza rzuciła nam ponure spojrzenie i pobiegła za swoją towarzyszką. Przez chwilę szłyśmy w milczeniu, radosny nastrój gdzieś uleciał. W uszach dźwięczały mi słowa Cyganki.

— Ewa, co ty, uwierzyłaś jej? Nie będziesz przecież w białej sukni wsiadać na jakąś starą klacz, na której dzieci jeżdżą? Do urzędu pojedziemy samochodami. Patrzyła na twoją dłoń przez sekundę, nic tam nie mogła zobaczyć — próbowałam odwrócić jej uwagę.

— No właśnie. Na żadnego konia nie mam zamiaru wsiadać — ocknęła się Ewa.

— Nagadała ci bzdur, bo nie dostała pieniędzy — powiedziałam jak najswobodniej i obie się zaśmiałyśmy.

Ślub wyznaczono tuż po sesji. Potem mieli jechać nad morze — ktoś z rodziny podarował im voucher. O Cygance zapomniałyśmy.

Nadszedł wielki dzień. Zaraz miał przyjechać pan młody. Stałyśmy w pokoju Ewy przed lustrem. Poprawiła welon i nagle powiedziała:

— Mój ojciec nazywa swojego terenowego „koniem”. Nie jadę jego samochodem.

— Słusznie. Usiądziesz w innym — poparłam ją.

— Nie, w żadnym nie jadę. Urząd blisko, pójdziemy pieszo — zaśmiała się i spojrzała naA kiedy wiele lat później Zosia i Daniel stanęli przed ołtarzem, Ewa uśmiechnęła się do Krysi i szepnęła: „Widzisz, czasem przepowiednie się zmieniają”.

Idź do oryginalnego materiału