Kiedy wreszcie los mnie zagnał na kanaryjską wyspę Fuerteventura, postanowiłem poznać jej stolicę. Leży oddalona 5 km od lotniska międzynarodowego. Nazywała się kiedyś „Port Kóz”, ale od 160 lat zwie się bardziej religijnie: Puerto del Rosario, czyli „Port Różańcowy”. Ta wyspa ma maximum 100 km długości, 30 km szerokości, zatem nie jest zbyt wielka w porównaniu z innymi, na przykład z Grenlandią. Toteż i Puerto del Rosario jest harmonijnie małe: 45 000 mieszkańców.
Port jest imponujący. Zawijają tu krążowniki pełne turystów oraz kontenerowce. Grupy turystów wysypują się tysiącami na ulice i jest tu ludno, kolorowo, wesoło, międzynarodowo. Nie zawsze tak było. Stoję przed jedynym sporym kościołem w centrum miasta. Cichy plac oblany słońcem. Sama świątynia nie jest zachwycająca. Wymaga 10 minut obejścia wnętrza, jako iż ma jedyną niedużą nawę. Kiedy wychodzę z kościoła, widzę naprzeciw spory budynek z bardzo niepozornym wejściem. Zaprasza do środka nie tylko dlatego, iż zwiedza się je gratis. Napis głosi: Museo Miguel de UNAMUNO. Aha, to tu zaczęło się jego wygnanie. Pani pilnująca tę przystań kultury na wyspie, stoi przed wejściem na ulicy, gasi papierosa o pojemnik na śmieci przy jego pomniku z brązu. Pani chce nam towarzyszyć. Pomnik ukazuje zamyślonego profesora, trzymającego rozwartą księgę w rękach. Czytanie wzbogaca. Pisanie jeszcze bardziej. On to wiedział. Sama proponuje: „-Chce pan mieć pamiątkowe zdjęcie z naszym bohaterem? Chętnie zrobię!”
Kiedy powstaje zdjęcie „Unamuno i ja”, dostrzegam na rogu placu, na ścianie wysokiego budynku wielki mural na kilka pięter, ukazujący go – zawsze z brodą, zawsze w kapeluszu…
Teraz ten spory dom, obszerna willa naprzeciw kościoła, na szerokim placu funkcjonuje jako muzeum. Kontrastowo, 100 lat temu była to luksusowo elegancka kamienica przy skromnych domkach sąsiadów. Jak Miguel de Unamuno znalazł się tutaj, na upalnej hiszpańskiej „Syberii”, wygnaniec odseparowany nagle od życia normalnego obywatela?
To długa droga, wiodąca od kolebki w Bilbao, w Kraju Basków, gdzie ujrzał światło życia. Urodził się na północy Hiszpanii jesienią 1864 roku. Rodzice nie byli intelektualistami, nie przypuszczali, iż syn zrobi taką zawrotną karierę. A narodził się geniusz. „Michałek”, czyli młody Miguel będzie profesorem uniwersytetów, pisarzem, tworzącym prozę, poezję, dramaty sceniczne oraz dziennikarzem. Jego polemiczne artykuły ukażą się w kilkunastu krajach. Na przykład, w trakcie I wojny światowej opublikował 600 artykułów w Europie oraz Ameryce Łacińskiej. Pisał po hiszpańsku, co nie było takie oczywiste. Jego językiem dzieciństwa był baskijski. Do dziś tajemniczy język. Dopiero w szkole podstawowej zaczął robić pierwsze kroki w języku Cervantesa.
Swe artykuły pisał również po francusku, a sam nauczał na uniwersytetach starożytnej greki oraz łaciny. Wspaniały filolog, poliglota, z natury polemista, zażarcie broniący swych tez, postulatów oraz poglądów. Przez dziesięciolecia był Unamuno enfant terrible hiszpańskiej sceny politycznej. Przeciwników doprowadzał do pasji. Profesor nie siedzący w wieży z kości słoniowej uniwersytetów, ale zaangażowany organicznie w politykę.
Wchodzę do wykafelkowanego korytarza muzeum. Kafelki (los azulejos) są wszędzie w Hiszpanii i Portugalii. Dodają subtelnej elegancji pomieszczeniom. We „wstępnym” saloniku napotykam na materiały informacyjne dla turystów oraz na maszynę do pisania – czarna, mocarna, ciężka, czcigodna Hispano-Olivetti już z taśmą czerwono-czarną! Czy to na niej zarzucał swym adwersarzom politycznym ciasne doktrynerstwo oraz obsesje rodem sprzed Inkwizycji? Czy na niej wyjaśniał oponentom swe idee po lekturach literatury marksistowskiej? Sam, mając ledwie 30 lat, wykuwał nowe drogi dla liberalizmu, chcąc zredukować w Hiszpanii polityczny tradycjonalizm. Sam uważał się wtedy za socjalistę, obserwując konflikt „kapitał contra praca proletariatu”.
Korytarze zaskakują wieloma zakrętami. Zaglądam do małego patio, gdzie jest pełno roślin, potężnych donic z głównie kaktusami. Te panują też w pejzażu wyspy. Są imponujące kształtami, kolorami. Zachwycają, zastanawiają, rozśmieszają. Podobają mi się kaktusy zupełnie okrągłe w wyspiarskim pejzażu. Te seledynowe kule (jak głowy bez uszu) chciałoby się pogłaskać! No, ale uwaga! Kaktusy w botanice to jak jeże w zoologii… Wchodzę do obszernej łazienki. To muzeum jest wszak byłym normalnym mieszczańskim mieszkaniem. Optycznie monolitycznie utrzymana w stylu lat 1920: wanna, klozet, bidet, umywalka, miednica, wszystkie ściany wykafelkowane. Okno wychodzi na wewnętrzne podwórze, skąd furtka na sąsiednią ulicę. Całość robi wrażenie czystości, schludności, wręcz sterylności. Wyobrażam sobie profesora Unamuno w wannie. Leży sobie w ciepłej wodzie i rozmyśla. Ma rozwiane myśli i mnóstwo pytań w bardzo mądrej głowie: dlaczego skazano mnie na wygnanie? Czy władza w Madrycie uzna me propozycje wprowadzenia całkowitej swobody przekonań politycznych wśród profesorów uniwersyteckich? Czy wyleczę kiedyś moje problemy chronicznej choroby serca? Czy moja tachykardia tu nie pogorszy się? Jak stąd uciec? Czy tu nie zwariuję? Czy w przyszłości będę mógł w jakimś wolnym politycznie kraju pisać swobodnie o problemach społeczeństwa hiszpańskiego? Gdzie spędzę Sylwestra A.D. 1924?
Spokojne leżenie w wannie nie przeszkadzało w usystematyzowaniu prywatnej przeszłości. Już dawno wystąpił z partii socjalistycznej, mimo nieprzerwanej sympatii dla klasy robotniczej. Ponownie zbliżył się do religii chrześcijańskiej. Miał już za sobą zerwanie z nią. Intelektualnie szukał swego adekwatnego miejsca w kosmosie. Niespokojny duch. Teraz nastąpiła kolejna wolta, gdyż rozpatrywał dogłębnie swe dylematy, robił wiwisekcję poglądów, prowadził swe dialogi z Bogiem, wykazując skruchę intelektualną wobec tajemnic wiary. Czuł rozdarcie, będąc na wskroś charakterem uczuciowym.
Ostatnim monarchą przed rządami generała Francisco FRANCO był w Hiszpanii król Alfons XIII. Jego „numer 13.” nie był dla niego szczęśliwy, gdyż w 1931 roku musi uciekać do Rzymu. Ale przedtem długo siedział na tronie. Według konstytucji aż 46 lat – od urodzenia do wygnania z ojczyzny. ale de facto „tylko” 30 lat królowania! Alfons XIII nie miał łatwego życia, ponieważ profesor Unamuno niezmordowanie atakował go w swych artykułach. Wtedy jeszcze ludzie czytali gazety, zatem szeroka publiczność wiedziała kto agresywnie, intelektualnym językiem walczy na pierwszej linii frontu ideologicznego przeciw królowi. Wszyscy znali Unamuno.
Król wnosi o proces za zniesławienie w prasie. Unamuno otrzymuje wyrok. Ma pójść do więzienia na 8 lat. Odwołuje się i wygrywa. Ten fakt dodaje mu skrzydeł. Ataki słowne nie ustają. Spotyka się z królem. Jak wytrawni bokserzy, trzymają się na dystans. Dwu dżentelmenów. Czupurne koguty. Po zwarciu nie ma zwycięzcy intelektualnego.
Następuje kolejny proces. Unamuno na barykadach ideologii. Duch nieokiełznany. Nie potrafi milczeć. Wyrok? 16 lat więzienia. Tu następuje rewolucyjny zwrot: król Alfons XIII ułaskawia swego oponenta! Na arenie politycznej ponownie metamorfoza: w 1923 następuje zamach stanu generała Miguela Primo de Rivera. Oczywiście atakowany jest artykułami profesora Unamuno, drukowanych w wielu krajach. W międzyczasie pisze powieści zachwycające czytelników.
Generał de Rivera traci cierpliwość i 20 lutego 1924 (ważna data w życiu nieokiełznanego profesora-dziennikarza-komentatora!) rada ministrów uchwala w Madrycie dekret: Unamuno traci wszelkie uposażenia, traci wszystkie funkcje naukowe. W dodatku musi udać się na wygnanie. Cel przymusowej odysei to wyspa Fueerteventura. Akurat tu jestem. Dlatego o tym piszę.
Chodzę po pomieszczeniach sporego domostwa, dokąd żandarmi doprowadzili go w marcu 1924 z pokładu statku. Tu mieszkał nolens volens przez ledwie 4 miesiące w zupełnie znośnych warunkach. Władza szanowała jednak jego osiągnięcia, pozycję społeczną. Był autorytetem duchowym całej generacji Hiszpanów! choćby dyktator Rivera musiał się z tym faktem o światowym echu liczyć.
W kolejnym pokoju oglądam jego pamiętniki stąd: „De Fuerteventura a París”. To zupełnie grubawe dziełko „Z Fuerteventury do Paryża”, napisane przez niego już nad Sekwaną – zdradza w tytule puentę.
Przechodzę do małej sypialni – spartańsko skromna, chyba zgodnie z zasadą: w sypialni nie tworzy się wiekopomnych dzieł intelektualnych! Łóżko jest ciasne, choćby jak na jedną osobę. Nad moją głową wisi efektowny żyrandol z tamtej epoki. Kilka żarówek oświetla pokój, zasłony nie wpuszczają słońca. Ono zostaje na ulicy. W kolejnym saloniku, chodząc po perskim dywanie, kończę wizytę pod adresem, gdzie żył i tworzył ledwie kilka miesięcy. Dnia 9 lipca 1924 wraca z walizkami do portu w Puerto del Rosario i kryjąc się przed policją, wsiada na pokład umówionego stateczku. Ucieka z Hiszpanii. Przesiadka w porcie w Lizbonie, potem francuskim statkiem do Cherbourga i pociągiem do Paryża. Tam kolejny etap życia tego niespokojnego ducha…
Znam trochę twórczość literacką Unamuno i szanuję go za niebywale szeroką gamę talentów, jakie skupił w swej osobowości. Wśród jego tekstów są wspomnienia z epizodu „Fuerteventura”. Są one konsekwentnie smutne, przepojone aurą melancholii. On logicznie kojarzył tę wyspę z więzieniem, przymusem władzy, niewidocznym biczem kontroli, brakiem wolności. Patrząc się na talerz jedzenia na stole, notuje poetycko: „ese gofio que es como esqueleto de pan”, zatem „ta mamałyga smakuje jak szkielet chleba”. Przygnębienie, brak nadziei, dzień jutrzejszy bez konkretów. Wówczas, gdy tu chodził po piachu afrykańskiej prowincji Hiszpanii (takim jest geograficznie archipelag kanaryjski na Atlantyku), doceniając niebywale efektowne dla oczu krajobrazy, notował racjonalnie: „ta wyspa oparła się dzielnie ludziom, chcącym ją przekształcić w ogród”.
I dodawał: „esta isla es para peregrinos y no para turistas”, czyli „ta wyspa nie jest dla turystów, ale dla pielgrzymów”. I tu mój idol się pomylił. W 100 lat po napisaniu tego zdania, co roku odwiedza tę wyspę ponad dwa miliony turystów! Fuerteventura profesora Unamuno kompletnie zmieniła swe szorstkie oblicze. Z pustyni zrobiono raj dla nowoczesnego pojmowania turystyki. Na biegunach wyspy, Corralejo na północy oraz Morro Jable na południu, wykoncypowano bastiony potężnych hoteli, apartamentów, kompleksów osiedlowych, basenów, restauracji, sieci sklepów, gwarantujących wypoczynek na plażach o przepięknym piasku. Sieć dróg oraz autostrada o świetnym asfalcie zaprasza do eskapad. Rozwój infrastruktury bez przerwy. Plaże zapraszają do urlopów, góry do wędrówek. Nikt nie może powstrzymać zmian w rozwoju społeczeństw. A czy zmiany są prawidłowe? Tego też nikt nie wie.
Genialny pisarz, profesor wielu uczelni, emigrant, trzykrotny rektor uniwersytetu w Salamance (sic!), najstarszego w Hiszpanii, niezrównany polemista, Miguel de Unamuno umiera w noc sylwestrową, 31 grudnia 1936. Okrutna i straszna wojna domowa w jego ojczyźnie trwała dopiero od pół roku. Pozostawiła krwawe mentalne ślady oraz otwarte rany w rodzinach do dziś.