Odrzutowiec nadlatuje znad oceanu, huk jego silników mocuje się z symfonią antarktycznego wiatru. Zatacza koło, po czym odlatuje na południe, nad wielką połać bieli. Staje się czarną plamką, potem ledwie punktem, wreszcie znika. Mężczyzna w czarnej kurtce odprowadza go wzrokiem aż do linii horyzontu. Kaptur skutecznie tłumi dźwięki odrzutowca, więc ucho gubi go jeszcze szybciej niż oko. Po chwili nie ma już śladu po cudzej obecności.

Aktualności „Pisma”
W każdy piątek polecimy Ci jeden tekst, który warto przeczytać w weekend.
– To jest taki rodzaj samotności, który odczuwamy każdym zmysłem – powie mi wiele miesięcy później. – Zupełnie inny niż wtedy, gdy wejdziemy choćby na Kopę Kondracką w Tatrach i uświadomimy sobie, iż nikogo obok nas nie ma. W Oazie Bungera na Antarktydzie łatwo wprowadzić się w stan lęku przed bezkresem, który cię otacza. Kiedy wychodziłem choćby za pobliskie wzgórza, moi koledzy i koleżanka rozchodzili się, a budynki stacji znikały mi z pola widzenia, zapominałem o całym świecie. Wypierałem to, iż niedaleko są Rosjanie, iż mają helikopter i wszystko jest pod kontrolą. Mówiłem sobie wtedy: „Jesteś tu zupełnie sam. Nic tu oprócz ciebie nie ma. Do domu masz kilkanaście tysięcy kilometrów”. Czułem się wtedy jak na obcej planecie.
prof. Marek Lewandowski
(ur. 1947), geolog i geofizyk, specjalizujący się w badaniach nad historią wędrówki kontynentów. Na co dzień pracuje w Instytucie Geofizyki Polskiej Akademii Nauk, gdzie zrealizował m.in. projekt rewitalizacji Stacji Antarktycznej im. A. Dobrowolskiego
Profesor Marek Lewandowski z Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk (PAN), wspominając pobyt w Oazie Bungera na Antarktydzie, przywołuje powieśćMarsjaninAndy’ego Weira, sfilmowaną przez Ridleya Scotta. Osadzona w 2035 roku fabuła opisuje losy astronauty, który w wyniku wypadku utknął na Marsie ze skromnymi zapasami i bez łączności z Ziemią. W historii wypraw antarktycznych mamy co najmniej kilka podobnych przypadków – pogoda więzi badaczy na lądzie, w efekcie spóźniają się na statek, który musi odpłynąć, zanim uwięzi go lód. W 1915 roku przydarzyło się to członkom wyprawy dowodzonej przez Ernesta Shackletona. Dwadzieścia osiem osób podjęło desperacką próbę marszu po lodzie. Po półtora roku zagubienia w Antarktyce ostatecznie wszyscy zostali uratowani.
– Wystarczyłoby nagłe załamanie pogody. Śmigłowiec nie mógłby po nas przylecieć, a lodołamacz musiałby odpłynąć bez nas. Na Antarktydzie zawsze trzeba mieć plan awaryjny. Nasz zakładał zimowanie w budynkach stacji i korzystanie z paliwa z placówki rosyjskiej. Oni zostawili tam kilkaset beczek zapasu. Powiedzieli, żeby w razie konieczności ich użyć. Kiedy człowiek uświadamia sobie, iż jego powrót jest zawieszony na tak cienkiej nitce, łatwo poczuć się Marsjaninem.
Biała plama
Antarktyda Wschodnia, nazywana też Wielką Antarktydą, stanowi 70 procent powierzchni całego kontynentu. Jest zwartym geologicznie blokiem skorupy ziemskiej, przykrytym lodową czapą o grubości dochodzącej do kilku kilometrów. Oaza Bungera stanowi jej malutką, niepokrytą lodem część. Od Oceanu Południowego oddziela ją kilkadziesiąt kilometrów lodowca szelfowego Shackletona. Na niecały tysiąc kilometrów kwadratowych (to mniej więcej dwie Warszawy) składają się wyłącznie zwietrzałe skały metamorficzne – między innymi powstałe w głębi skorupy ziemskiej gnejsy i granulity –oraz słodkowodne i słone jeziora, z których najgłębsze sięga 137 metrów.
Klimat jest surowy. Zimą temperatura spada do około minus 40 stopni, latem wzrasta do niespełna 10 stopni Celsjusza. Powietrze jest suche, a prędkość wiatru w porywach sięga 55 metrów na sekundę. To właśnie na jednym z niezamarzniętych jezior w lutym 1947 roku wojskowym hydroplanem wylądował Amerykanin, komandor podporucznik David E. Bunger, którego nazwisko unieśmiertelnił potem antarktyczny toponim.
Zwiad był elementem operacji Highjump (Wysoki skok), przeprowadzonej tuż po drugiej wojnie światowej przez amerykańską marynarkę. Jej organizatorem i dowódcą był kontradmirał Richard E. Byrd. Operacja, angażująca 4 tysiące żołnierzy, kilkaset samolotów i kilkanaście okrętów, miała na celu między innymi uzupełnienie białych plam na mapach Antarktydy, rozszerzenie kontroli USA nad kontynentem, a także znalezienie potencjalnego miejsca pod budowę amerykańskiej stacji antarktycznej. W wydanym w 1922 roku w Lipsku atlasie pod redakcją doktora Ernsta Ambrosiusa większości kontynentu nie otacza kontur – jedynie ziemie Grahama, Victorii oraz kilka mniejszych skrawków wybrzeża zaznaczono precyzyjnie. Reszta wybrzeża została wyznaczona jedynie w przybliżeniu. Oksfordzki atlas Bartholomew z 1942 roku przynosi nowe fakty dotyczące Antarktydy Wschodniej, pozostawiając jednak wiele wątpliwości związanych z przebiegiem niemal połowy jej linii brzegowej. Wnętrze kontynentu to biała plama. Dosłownie. Operacja Highjump miała też sprawdzić, czy Antarktyda nie jest dwiema wyspami rozdzielonymi zamarzniętym kanałem.
Amerykanie mieli też cele polityczne. Zależało im na stałej obecności na Antarktydzie i na sprawdzeniu, czy w latach 30. bazy nie założyli tam Niemcy. Dostępna na YouTubie kronika filmowa amerykańskiej marynarki mówi o powietrznym mapowaniu 175 tysięcy mil kwadratowych niezbadanego terytorium „ponad imperium lodu i kontynentami chmur”. Wśród odkryć znalazły się nowy łańcuch górski w sąsiedztwie bieguna oraz „kraina jezior, fantastyczna, wolna od śniegu oaza na lodowej pustyni”.
Niecałe osiemdziesiąt lat później w Oazie Bungera mieszczą się trzy placówki naukowe. Wśród nich, obok pobliskiej rosyjskiej stacji Oazis 2 oraz położonej nieco dalej na zachód australijskiej Edgeworth David, znajduje się polska stacja polarna imienia Antoniego Bolesława Dobrowolskiego. To właśnie w niej południowego lata 2022 roku profesor Marek Lewandowski, w siedemdziesiątą piątą rocznicę odkrycia Oazy (oraz własnych urodzin), poczuł się jak Marsjanin.
CV Profesora
Dwa lata później, polską zimą 2024 roku, profesor Lewandowski przyjmuje mnie w Instytucie Geofizyki Polskiej Akademii Nauk na warszawskiej Woli. Jego gabinet to dwa biurka, komputer, duży monitor, segregatory, parę kwiatów i widok z okna na ogródki działkowe na Kole. W oczy rzuca się wisząca na ścianie manualnie malowana mapa fragmentu Spitsbergenu, największej wyspy w norweskim archipelagu arktycznym Svalbard. Odruchowo szukam Hornsundu – niedużego fiordu w południowej części, gdzie znajduje się polska stacja polarna imienia Stanisława Siedleckiego. Hornsund to dla wielu badaczy z Polski brama do badań i karier naukowych w dziedzinach związanych z badaniem obszarów polarnych.
– Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł jechać na Antarktydę bez wcześniejszego sprawdzenia się w Arktyce, bez zbadania reakcji swojego organizmu na ekstremalne warunki – mówi Lewandowski. Sam pierwszy raz pojechał tam w 1982 roku. Kilka tygodni przemieszkał w namiocie nad Isfjorden, jednym z większych fiordów Spitsbergenu, zbierając próbki skalne do badań geofizycznych. Przy innych okazjach przebywał w stacji Instytutu Geofizyki PAN w Hornsundzie. Przez większość drogi naukowej pracował jednak w zupełnie innych miejscach. Jako specjalista od paleomagnetyzmu – dziedziny geofizyki zajmującej się badaniem przeszłości pola magnetycznego Ziemi – podróżował przede wszystkim po Europie. Zajmował się również organizacją wierceń badawczych, między innymi w Chinach, Japonii, USA, a także w Meksyku na półwyspie Jukatan, w kraterze Chicxulub, powstałym po upadku meteorytu sprzed 66 milionów lat. Pracował też za biurkiem, w Instytucie Szkła i Ceramiki (dziś Sieć Badawcza Łukasiewicz – Instytut Ceramiki i Materiałów Budowlanych), prowadząc badania nad elektrodami ceramicznymi do topienia szkła, oraz w Instytucie Nauk Geologicznych PAN, gdzie przez dwanaście lat pełnił funkcję dyrektora. Mówiąc o swoich największych zawodowych osiągnięciach, cofa się jednak aż do lat 70., a więc czasów bezpośrednio po studiach.
Przeczytaj też:Mary Voytek, szefowa programu astrobiologii NASA
– Muzeum Mikołaja Kopernika we Fromborku szukało kogoś zainteresowanego astronomią. Zgłosiłem się i zostałem przyjęty. Zająłem się organizacją pracy planetarium, prowadziłem wykłady dla szkół i turystów, tworzyłem wystawy astronomiczne. Na zewnętrznej stronie kopuły planetarium o średnicy 8 metrów odtworzyłem z gipsu relief widocznej powierzchni Księżyca. Wystarczy wejść do środka Wieży Radziejowskiego, by zobaczyć księżycowe morza i kratery.
Dwa pozostałe osiągnięcia to już tematyka polarna. Jednym z nich jest kapsuła czasu, umieszczona w głębokim na 4 metry otworze wywierconym w skale z okazji 60. rocznicy powstania stacji badawczej w Hornsundzie. – To zestaw artefaktów z różnych dziedzin nauki i życia, włożonych w tubę ze stali nierdzewnej, wsuniętej do otworu, a następnie zabetonowanej. Nikt tego nie znajdzie, dopóki kapsuła sama się nie ujawni na powierzchni. Stanie się to wskutek erozji skał za mniej więcej pół miliona lat. Ktoś ją kiedyś otworzy i dowie się, co wiedzieliśmy o Ziemi i życiu, jaką stworzyliśmy cywilizację.
Trzecim najważniejszym osiągnięciem jest dla Lewandowskiego wyprawa na ziemskiego Marsa.
Oaza Bangera
Szacuję, iż w całej historii Oazę Bungera odwiedziło mniej ludzi niż choćby wierzchołek Mount Everestu – mówi profesor. Na wybudowanie stałej bazy w tym miejscu jako pierwsi zdecydowali się Rosjanie. W 1956 roku nad największym powierzchniowym jeziorem Antarktydy – Jeziorem Figurowym – postawili dwa baraki ze sklejki brzozy syberyjskiej, impregnowanej bakelitem. Ale Oazis – bo tak została nazwana stacja – znajdowała się na uboczu, poza głównymi szlakami komunikacyjnymi Rosjan, prowadzącymi ze stacji Mirnyj na wybrzeżu do położonych w interiorze placówek Wostok i Komsomolskaja (ta druga funkcjonowała tylko przez kilka lat, a jej zabudowania już dawno pochłonęły śniegi).
– Rosjanie założyli Oazis przede wszystkim po to, by zaznaczyć swoją obecność na obszarze odkrytym przez Amerykanów. Przezimowali w niej raz, a potem dali sobie spokój. Utrzymanie było zbyt drogie i kłopotliwe, więc oddali ją sojusznikowi. Nie ofiarowali nam klejnotu z korony, raczej pozbyli się kłopotu. Z drugiej strony Polska dostała własny, choć malusieńki, kawałek Antarktydy.
W grudniu 1959 roku dwanaście państw (Argentyna, Australia, Belgia, Chile, Francja, Japonia, Norwegia, Nowa Zelandia, Republika Południowej Afryki, USA, Wielka Brytania i ZSRR) prowadzących na Antarktydzie badania naukowe podpisało Układ Antarktyczny. Sygnatariusze uznali kontynent za obszar eksterytorialny, zobowiązali się do współpracy oraz zrezygnowali z wszelkich działań o charakterze militarnym i budowy placówek o przeznaczeniu innym niż naukowe. Ale Związek Radziecki jako jedyne państwo socjalistyczne w tym gronie był od początku negocjacji traktatowych izolowany. Potrzebował partnerów, którzy mogliby go wspierać w polityce antarktycznej. Wybór padł na Polskę, która miała już pewien dorobek polarny, zarówno w Arktyce (jeszcze przedwojenne polskie wyprawy na Spitsbergen i Wyspę Niedźwiedzią) oraz w Antarktyce (belgijska wyprawa żaglowcem „Belgica” z Henrykiem Arctowskim i Antonim Bolesławem Dobrowolskim na pokładzie). Warszawa przyjęła prezent i przekazała Polskiej Akademii Nauk, a ta na patrona stacji wybrała Dobrowolskiego, zmarłego kilka lat wcześniej geofizyka i glacjologa, autora monumentalnej monografiiHistoria naturalna lodu. W grudniu 1958 roku polscy …