Halina! Halina, gdzie się włóczysz?! głos Mikołaja Nowaka rwał się ze zdenerwowania z salonu. Chodź tu szybko! Ważna sprawa!
Idę, idę! odkrzyknęła Halina Kowalska, wycierając mokre ręce o fartuch. Co się stało? Pożar?
Ależ nie! Coś lepszego! Dużo lepszego! mąż podbiegł, gdy weszła, złapał ją za łokcie. Słuchaj, co ci powiem! Pamiętasz Rybczyńskiego, mojego byłego szefa? No, tego, co w zeszłym roku na emeryturę odszedł?
Pamiętam. No i co z nim? Halina zaniepokoiła się. Gdy Mikołaj tak podskakiwał, zwykle znaczyło to kłopoty.
Telefonował przed chwilą! Wyobraź sobie, sprzedaje mieszkanie na Starym Mieście, trzypokojowe! A nam proponuje kupić! Prawie za darmo, Haniu! Mówi, iż odda za pół ceny, bo kiedyś mu z czymś pomogłem. Pamiętasz, ustawiłem wtedy jego siostrzeńca w pracy?
Halina powoli opadła na fotel. Myśli wirowały w głowie jak śnieżynki w zamieci.
Mikołaj, jakie mieszkanie? O czym ty mówisz? My nie mamy takich pieniędzy!
Właśnie o to chodzi! Mikołaj przysiadł na poręczy, mówił szybko, podekscytowany. Rybczyński mówi, iż można na raty! Małymi wpłatami, on się nie śpieszy. Sam zaś wyjeżdża na wieś do córki, miejskie mu niepotrzebne. Haniu, ty rozumiesz, co to znaczy? Całe życie tłoczymy się w tej kawalerce, a tu taka okazja!
Mikołaj, zaczekaj… Halina potarła skronie. A po co nam trzypokojowe? Dzieci dorosły, żyją osobno. Nam i tej wystarczy z głową.
Jak to po co?! Mikołaj zerwał się, zajął chodzeniem po pokoju. Haniu, jesteś przecież rozsądną kobietą! Wnuki będą przyjeżdżać, gdzie będą mieszkać? A jak się postarzejemy, może dzieci do nas przeprowadzą, zaopiekują się. Albo opiekunkę znajdziemy, jej też pokój się przyda!
Halina milczała, patrząc na męża. Trzydzieści lat małżeństwa, a on wciąż ten sam marzyciel. Zawsze mu się wydaje, iż gdzieś blisko chodzi duże szczęście, tylko wyciągnąć rękę.
A ile pieniędzy trzeba? zapytała ostrożnie.
No, zaliczka niewielka, jakieś piętnaście tysięcy złotych. A potem miesięcznie po dwa tysiące będziemy oddawać.
Piętnaście tysięcy?! Halina niemal podskoczyła. Mikołaj, zwariowałeś!? Gdzie my takie pieniądze weźmiemy?!
A tu, Haniu, już wszystko obmyśliłem Mikołaj usiadł obok żony, wziął ją za ręce. Pamiętasz, pierścionek babci? Ten z diamentem? Kazałem go w PKO wycenić, ciągnie na dobrych siedemnaście tysięcy. Sprzedamy i pieniądze będą!
Halina gwałtownie wyrwała dłonie.
Pierścionek?! Mikołaju Nowak, co ty wygadujesz?! To pamiątka po twojej matce! Oddała ci go na łożu śmierci!
No i co? Mikołaj wzruszył ramionami. Mama chciała, żebyśmy żyli dobrze. No to będziemy! W dużym mieszkaniu, w centrum miasta!
A jeżeli nie podołamy ratom? jeżeli coś się stanie? Zachorujemy? Pracę stracisz?
Nic się nie stanie! machnął ręką. Haniu, to przecież szansa! Rozumiesz? Takie okazje raz w życiu się zdarzają!
Halina wstała, podeszła do okna. Na zewnątrz lało, po szybie spływały brudne strugi. Zupełnie jak jej myśli wszystko wymieszane, nic nie wiadomo.
Mikołaj, a ty z dziećmi mówiłeś? Co powiedzą?
A co mają powiedzieć? Ucieszą się! Wyobraź sobie minę Jadwigi? A jak Bogdan będzie dumny rodzice w centrum mieszkają!
Jadwiga, starsza córka, uczyła w szkole. Wiecznie zapracowana, wiecznie zmęczona. Bogdan, młodszy, po wojsku wyjechał do Londynu, rzadko dzwonił. Czy ucieszą się z nowego mieszkania rodziców? Halina wątpiła.
Posłuchaj powiedziała, nie odwracając się może nie warto się spieszyć? Pomyślimy, poradzimy się…
Z kim się poradzimy?! Mikołaj rozłożył ręce. Halina, Rybczyński jutro leci do córki! Trzeba zdecydować dziś! Inaczej ktoś inny kupi!
A czemu akurat nam oferuje? nagle spytała Halina. Czyżby nie miał innych znajomych?
No… Mówi, iż ludzie z nas solidni. Sprawdzona kompania.
Coś w głosie męża zmusiło Halinę do odwrócenia się. Mikołaj unikał jej wzroku, kręcił brzeg obrusa.
Mikołaj, mówisz mi całą praw
Halina podeszła do kuchenki, gdzie zimny, biały piec stał niemym świadkiem ich upadku tej pustki, której nie wypełni już nigdy ciepło sprzedanych marzeń i utraconego rodzinnego ciepła.