Prawdziwy w końcu

newsempire24.com 1 tydzień temu

– Jadzia, jak można tak wychowywać dziewczynkę? – ciągle pytała swoją siostrę Małgorzata. – To przecież dziewczynka, a nie chłopak.

Jadwiga i Małgorzata były rodzeństwem, obie dawno wyszły za mąż i urodziły dzieci. Jadwiga miała córkę Zosię i syna, a Małgorzata tylko jedną córeczkę – Karolinkę.

Siostry często się spotykały, głównie Małgorzata z córką przyjeżdżała w odwiedziny do Jadwigi, bo ta miała własny dom na obrzeżach Poznania. Piękny, zadbany ogród, altankę, gdzie można było posiedzieć, a dzieciom pozwalał się wybiegać. Małgorzata mieszkała w bloku.

Oczywiście była przekonana, iż jej Karolinka jest mądrzejsza, ładniejsza i bardziej utalentowana niż Zosia. Różnica wieku między dziewczynkami wynosiła rok – Zosia była starsza.

– Jadzia, twoja Zosia znowu na drzewo wlazła, no co to ma być? – próbowała wpłynąć na siostrę w kwestii wychowania.

– A co w tym złego? – dziwiła się Jadwiga. – To dziecko, musi się rozwijać.

– Ale nie po drzewach skakać! To zajęcie dla chłopaków, nie dziewczyn – przekonywała Małgorzata, ale tamta tylko się uśmiechała.

Dziewczynki się przyjaźniły. Może Karolinka też chciała bawić się swobodnie, może choćby wspiąć się na drzewo, ale mama pilnowała jej surowo. Nic takiego nie było dozwolone.

Zosia nigdy nie zazdrościła kuzynce, chociaż Małgorzata uważała, iż to właśnie jej córce powinny zazdrościć. W dzieciństwie i szkole Zosi to nie obchodziło. Żyła swoim życiem, była żywiołowa i wszędzie jej pełno.

Lubiła porządkować w garażu u taty.
Zosia uchodziła za wichrzycielkę w spódnicy – nie ustępowała chłopakom, właziła za nimi na drzewa, biła się z nimi, nie dając się pokonać, a czas choćby przeskakiwała przez płot, by z chłopakami kraść jabłka z sąsiedniego sadu. Lalkami prawie się nie bawiła, warkocze i sukienki były jej obojętne. Najbardziej lubiła grzebać z tatą w garażu, przeglądać klucze, śrubki i nakrętki, a choćby – o zgrozo – sprzątać.

– Córeczko, nie rób tu porządku, bo potem nic nie znajdę. Lepiej podaj mi klucz na szesnaście – mówił ojciec, a ona natychmiast podawała adekwatny. Rozumiała te rzeczy, ojciec ją chwalił, a ona była z siebie dumna.

Karolinka była zupełnym przeciwieństwem Zosi. Ubierano ją jak lalkę – zawsze w eleganckie sukienki, białe getry z frędzlami, ogromne kokardy. Zosi nie podobały się te stroje, bo były z falbankami i koronkami.

Ciągle słychać było krzyki matki:

– Karolinko, nie idź do piaskownicy, getry pobrudzisz! Odejdź od drzwi, tam wieje! Nie dotykaj cudzych zabawek, są brudne! Po co bierzesz to jabłko? Pełno na nim zarazków! – tylko „nie wolno” i „nie rusz”.

Zosi się to nie podobało, i właśnie za to nie lubiła ciotki Małgorzaty. Za dużo w niej zakazów. Z Karolinką choćby nie było fajnie bawić się na podwórku. A poza bramę mama jej w ogóle nie wypuszczała.

– Gdzie lecisz, Karolinko? Tam są brudne psy i koty, chłopcy mogą cię skrzywdzić. Niech Zosia idzie, a ty zostań z nami – Zosi było naprawdę żal kuzynki.

– Ciociu, niech Karolinka pójdzie ze mną, nikt jej nie tknie – próbowała się wstawić.

Ale ciotka surowo na nią spojrzała:

– Nie, Karolinka nigdzie nie wyjdzie…

W szkole Zosia uprawiała lekkoatletykę, grała w siatkówkę, a potem choćby zapisała się na sztuki walki. Małgorzacie włosy stawały dęba, gdy słyszała, czym zajmuje się siostrzenica.

– Czy dziewczynki powinny być tak wychowywane? – pytała raz za razem.

– Niech robi, co chce, i toruje sobie drogę w życiu – odpowiadała Jadwiga, broniąc córki.

Tymczasem Karolinka chodziła do szkoły muzycznej, grała na fortepianie, mama zapisała ją na tańce towarzyskie. Próbowała też zrobić z niej malarkę, posłała na plastykę, ale Karolince to nie podeszło – nie umiała rysować i nie chciała. Więc rzuciła.

Na pierwszym roku studiów Zosia poznała Krzysztofa na treningu sztuk walki. On też tam ćwiczył. Nie był przystojniakiem, ale sympatycznym.

– Cześć – podszedł pierwszy. – Patrzę na ciebie, świetnie ci idzie. Ja jestem Krzysztof, a ty Zosia, już się o tobie rozpytałem – śmiał się szczerze.

Jego uśmiech i błysk w oczach przekonały Zosię. Też się uśmiechnęła. Czuli się, jakby znali się od zawsze.

– Cześć, ale chyba cię na uczelni nie widziałam?

– Ja nie studiuję u ciebie. Pracuję jako mechanik, zaocznie kończę politechnikę – odparł.

Od tamtej pory się spotykali. Oboje się do siebie garnęli – razem na treningi, spacery po parku, kino. Wspólne zainteresowania ich zbliżały.

– Mamo, tato, jutro przyjdę z Krzysztofem. On już przedstawił mnie swojej mamie. Teraz wy go poznacie – oznajmiła rodzicom.

– No dobrze, niech przyjdzie – zgodzili się.

Krzysztof gwałtownie znalazł wspólny język z rodzicami, zwłaszcza z ojcem. Od razu zagadali o garażu, technice i samochodach. Ojcu bardzo się spodobało, iż Krzysztof jest mechanikiem i studiuje inżynierię. Byli na tej samej fali.

Czas mijał. Zosia z Krzysztofem byli razem, a pod koniec drugiego roku córka oznajmiła rodzicom:

– Mamo, tato, wynajmujemy z Krzysztofem mieszkanie. Będziemy razem mieszkać.

Jadwiga była przeciw:

– Córeczko, za wcześnie, powinnaś myśleć o studiach, a ty… – mamrotała.

Ale ojciec, ku zaskoczeniu, ją poparł. Krzysztof mu się podobał. Kiedy przychodzili, godzinami grzebali w garażu przy starym Maluchu, obaj też lubili piłkę nożną, oglądali mecze i kibicowali tej samej drużynie.

Gdy Małgorzata się o tym dowiedziała, jej oburzeniu nie było końca.

– Boże drogi, Jadziu, jak mogliście pozwolić Zosi żyć z chłopakiem bez ślubu? To nie do pomyślenia! –

Idź do oryginalnego materiału