– Kasia, jak można tak wychowywać dziewczynkę? – ciągle pytała swoją siostrę Marzena. – Przecież to dziewczynka, a nie chłopak.
Aneta i Marzena były rodowitymi siostrami, obie dawno wyszły za mąż i urodziły dzieci. Aneta miała córkę Zosię i syna, a Marzena jedyną córeczkę Martę.
Sięty często się spotykały, głównie Marzena z córką przyjeżdżała w odwiedziny do Anety, bo tam mieli dom na przedmieściach Wrocławia. Piękny, zadbany ogród, gdzie można było posiedzieć w altance, a dzieci miały gdzie się bawić. Marzena z rodziną mieszkała w bloku.
Marzena oczywiście była przekonana, iż jej Marta jest mądrzejsza, ładniejsza i bardziej utalentowana niż Zosia. Różnica wieku między dziewczynkami wynosiła rok – Zosia była starsza.
– Aneta, twoja Zosia znowu wdrapała się na drzewo! Co to ma być? – próbowała wpłynąć na siostrę w kwestii wychowania córki.
– A co w tym złego? – dziwiła się Aneta. – To dziecko, musi się rozwijać.
– Ale nie po drzewach! To zajęcie dla chłopaków, a nie dziewczynek – przekonywała Marzena, ale siostra tylko się uśmiechała.
Dziewczynki się przyjaźniły. Może i Marcie też chciało się bawić swobodnie, a choćby wejść na drzewo, ale mama pilnowała jej surowo. Nic takiego jej nie wolno było robić.
Zosia nigdy nie zazdrościła kuzynce, choć Marzena uważała, iż to właśnie jej córka powinna być obiektem zazdrości. W dzieciństwie i w szkole Zosi to było obojętne. Żyła swoim życiem, była sprytna i wszędzie jej było pełno.
Uwielbiała porządkować w garażu u taty.
Zosia była jak wcielony urwis w spódnicy – nie ustępowała chłopakom, wdrapywała się na drzewa, biła się z nimi, nie dając się gnębić, a choćby czasem przeskakiwała przez płot z nimi do cudzego sadu po jabłka. Prawie nie bawiła się lalkami, nie interesowały jej fryzury, kokardy i sukienki. Najbardziej lubiła grzebać z tatą w garażu, oglądać klucze, śrubki i nakrętki, a przede wszystkim – robić tam porządek.
– Córeczko, nie potrzebuję twojego porządku, potem nic nie znajdę. Lepiej podaj mi klucz na szesnaście – mówił ojciec, a ona od razu podawała mu adekwatny narzędzie. Rozumiała się na tym, a ojciec ją chwalił, co ją bardzo cieszyło.
Marta była zupełnym przeciwieństwem Zosi. Ubierano ją jak lalkę. Zawsze miała na sobie piękne sukienki, białe getry z kokardkami, ogromne wstążki. Sukienki Marty nie podobały się Zosi, bo zawsze były z falbankami i koronkami.
Ciągle słychać było krzyki jej mamy:
– Marto, nie wchodź do piaskownicy, pobrudzisz getry! Odejdź od drzwi, tam wieje! Nie dotykaj cudzych zabawek, są brudne! Po co bierzesz to jabłko? Ma zarazki! – tylko „nie wolno” i „nie ruszaj”.
Zosia zawsze się dziwiła i nie lubiła ciotki Marzeny właśnie za to. Za dużo zakazywała córce. Z Martą choćby nie było fajnie bawić się w ogrodzie. A za płot, na ulicę, Marta w ogóle nie mogła wychodzić.
– Gdzie ty, Marto? Tam są brudne psy i koty, chłopaki mogą cię zaczepić. Niech Zosia idzie, a ty zostań z nami – Zosi naprawdę było żal kuzynki.
– Ciociu Marzeno, niech Marta pójdzie ze mną, nikt jej nie zaczepi – próbowała się wstawić.
Ale ciotka Marzena tylko surowo spojrzała.
– Nie, Martusia nigdzie nie pójdzie…
W szkole Zosia uprawiała lekkoatletykę, grała w siatkówkę w szkolnej drużynie, a potem choćby zainteresowała się walką wręcz. Ciotce Marzenie włosy stawały dęba, gdy słyszała o zajęciach siostrzenicy.
– Czy dziewczynki powinny być tak wychowywane? – ciągle pytała Anetę.
– Niech robi, co chce, i toruje sobie drogę w życiu – odpowiadała siostra, broniąc córki.
Za to córka Marzeny chodziła do szkoły muzycznej i uczyła się grać na pianinie. Mama zapi