Marzyłam o córce, a Bóg dał mi syna. I płakałam na jego ślubie…
Gdy u Adama i Kasi trwało huczne, kolorowe wesele, a każdy gość wznosił toast za młodych, nikt nie zauważył, jak w kącie sali pewna kobieta ocierała łzy. To była matka pana młodego — Irena Kowalska. Płakała nie ze wzruszenia, ale z poczucia samotności, które nagle stało się dla niej jak druga skóra.
Kiedyś jej mama mówiła: „Urodzisz syna, zostaniesz sama. Rób kolejne, może w końcu będzie dziewczynka. Córka zostaje przy matce, syn idzie do żony”. Wtedy Irena tylko machnęła ręką. Miała przecież całe życie przed sobą!
Od młodości marzyła o córeczce. Wyobrażała sobie, jak myje rankiem pulchne policzki, plecie warkoczyki, wiąże kokardy. choćby imię wymyśliła — Zosia. Kupiła różowe śpioszki, prosiła koleżankę, żeby nie wyrzucała ubranek swojej córeczki — „na wszelki wypadek”.
Ale los zadecydował inaczej. Urodził się chłopiec. Adam. I choć do Zosi nie miał prawa pasować, był tak słodki, czuły i kręcony, iż Irena czasem myślała: „No prawie jak dziewczynka…”
Jako dziecko choćby często brali go za dziewczynkę. Potem wyrósł, stał się mężczyzną, pewnym siebie. Ale charakter miał wciąż łagodny, serdeczny. Dumna była z niego, ale gdzieś w środku tlił się żal — a może jednak byłaby teraz przy niej ta wymarzona Zosia, gdyby nie strach, gdyby nie odejście od męża, gdyby nie samotność…
Gdy Adam przyprowadził do domu Kasię, Irena od razu zrozumiała. Ich spojrzenia, śmiech, sposób, w jaki trzymali się za ręce — to była prawdziwa miłość. Chciała wtedy coś powiedzieć, ale wyszło tylko: „Tylko nie wracajcie za późno…”
Adam skinął głową, ale w jego oczach widać było już, iż to nie chłopiec — to mężczyzna, który sam decyduje o swoim życiu.
Gdy pół roku później oznajmił, iż biorą ślub, Irenie prawie zabrakło tchu.
— Może poczekacie? Choćby aż skończysz studia… — próbowała przekonać.
— Mamo, miłość nie czeka — uśmiechnął się. — Ja i Kasia to drużyna. Mogę z nią wszystko.
Wesele było huczne, z muzyką, tańcami. I właśnie w środku tej zabawy Irena siedziała w kącie i patrzyła na swojego syna. Już nie małego Adasia, ale dorosłego człowieka, który odchodzi w swoje życie.
Kasia to zauważyła. Podeszła, delikatnie położyła dłoń na ramieniu teściowej:
— Ireno, płaczecie? Co się stało?
— Nie, kochanie… To tylko… emocje… — odwróciła twarz.
Ale Kasia nie odpuściła. Wtedy Irena opowiedziała jej o marzeniu o córce, o strachu przed samotnością, o tym, jak ciężko być matką samego syna. Kasia słuchała w milczeniu. A potem przytuliła ją.
— To może ja będę waszą córką? — szepnęła. — Bardzo bym chciała.
Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Adam i Kasia wynajęli mieszkanie, potem kupili swoje. Mieszkali osobno, ale zawsze zapraszali Irenę — na święta, weekendy. Kasia często dzwoniła, pytała o radę. A potem… przyszła na świat wnuczka. Taka sama kręcona, urocza — żywy portret Adama, ale też ta wymarzona Zosia z dawnych snów.
Gdy Irena pierwszy raz wzięła ją na ręce, znów płakała. Tym razem ze szczęścia. Kasia, widząc to, tylko szepnęła: „Jesteście już babcią. Kochamy was”.
Minęły lata. Adam zrobił karierę, Kasia otworzyła firmę, a Irena zamieszkała z nimi. Duże mieszkanie, własny pokój, troska — wszystko, o czym mogła marzyć kobieta w jej wieku.
Teraz z uśmiechem wspomina tamto wesele, tamte łzy. Często siedzi na ławce z sąsiadką — jedna ma córkę w Anglii, dzwoni raz na miesiąc, druga dwóch synów, którzy odwiedzają ją codziennie.
— Nie ważne, kto się urodził — mówi Irena. — Ważne, jak wychowasz. Chciałam córkę… A los dał mi syna. I córkę w bonusie. Dziękuję Ci, Boże.
Patrząc, jak Zosia bawi się w piaskownicy, znów myśli do swojej mamy: „Myliłaś się. Syn też może być dla matki. jeżeli ona sama go tak wychowa…”