Marzył o córce, a Bóg dał mu syna. I płakała na jego weselu…
Gdy wesele Aleksandra i Katarzyny rozbrzmiewało radosnym gwarem, a goście wzniesiali toast za młodych, nikt nie zauważył kobiety, która w kącie sali ukradkiem ocierała łzy. To była matka pana młodego — Jadwiga Nowak. Nie płakała ze wzajęcia. Serce ściskało ją nie z radości, ale z samotności, która jak sądziła, miała się teraz stać jej losem.
Dawno temu jej własna matka powiedziała: *”Urodzisz syna — zostaniesz sama. Spróbuj jeszcze, może będzie dziewczynka. Córka dla matki, syn dla żony.”* Wtedy Jadzia tylko machnęła ręką. Młoda była, całe życie przed nią — po co się spieszyć?
Zanim jeszcze wyszła za mąż, marzyła o córeczce. Wyobrażała sobie, jak co rano myje pulchną buzię, czesze loczki, wiąże kokardy. Wymyśliła choćby imię — Ania. Kupiła różowe śpioszki, prosiła koleżankę, by nie oddawała ubranek po swoim dziecku — może się przynudzą.
Ale los zdecydował inaczej. Urodził się chłopiec. Aleksander. I choć nie pasował do imienia Ania, był tak słodki, pomyślany i kręcony, iż Jadwiga patrząc na niego myślała: *”Prawie jak dziewczynka…”*
Dopóki był maluszkiem, brano go za dziewczynkę. Potem wyrósł, zmężniał, stał się samodzielny. Ale charakter zachował łagodny i dobre serce. Była z niego dumna. ale w głębi duszy tlił się żal — a gdyby jednak urodził się tej wymarzonej Ani, gdyby nie strach, gdyby nie odejście od męża, gdyby nie została sama…
Gdy Aleksander przyprowadził do domu Katarzynę, Jadwiga od razu zrozumiała. Ich spojrzenia, ich śmiech, sposób, w jaki trzymali się za ręce — to była prawdziwa miłość. Jadzia jednak nie powiedziała tego, co chciała. Zamiast tego szepnęła tylko: *”Nie zostawajcie za długo…”*
Aleksander skinął głową, ale było widać w jego oczach — to już nie był chłopiec. To był mężczyzna, który sam decydował o swoim życiu.
Gdy pół roku później oznajmił, iż się żeni, Jadwiga aż przysłynęła z zaskoczenia.
— Może poczekacie? Choćby dyplom zdobądź… — próbowała przekonywać.
— Mamo, miłość nie czeka — uśmiechnął się. — Z Kasią jestem silniejszy. Dla niej wszystko zrobię.
Wesele było hłupne, radosne, z muzyką tańcami. I właśnie w środku tej zabawy, gdy wszyscy się weselili, Jadwiga siedziała z boku i patrzyła na syna. Jej chłopca, który już nie był tym kręconym szkrabem, ale dorosłym człowiekiem idącym własną drogą.
Katarzyna to zauważyła. Podeszła, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu teściowej:
— Jadwigo… płaczecie? Co się stało?
— Nie, kochanie… To tylko… emocje… — odparła, odwracając wzrok.
Ale Kasia nie odpuściła. I wtedy Jadwiga wyspowiadała się — o marzeniu córce, o strachu przed samotnością, o tym, jak trudno być matką samego syna. Kasia słuchała w milczeniu. A potem przytuliła ją.
— Niech ja będę waszą córką — powiedziała. — Bardzo bym tego chciała.
Od tej pory wszystko się zmieniło. Aleksander i Katarzyna wynajeli mieszkanie, później kupili swoje. Zawsze zapraszali Jadwigę — na święta, na weekend. Kasia często dzwoniła, radziła się. A potem… urodziła się wnuczka. Tak jak Aleksander kręcona, słodka — jak ta wymarzona Ania z dawnych snów.
Gdy Jadwiga pierwszy raz wzięła dziewczynkę na ręce, znów zapłakała. Tym razem ze szczęścia. Kasia, widząc to, szepnęła tylko: *”Jesteście babcią. Kochamy was.”*
Minęły lata. Aleksander zrobił karierrę, Kasia otworzyła firmę, a Jadwiga wprowadziła się do nich. Przestronne mieszkanie, własny pokój, troska — wszystko, czego starsza kobieta mogła pragnąć.
Teraz z uśmiechem wspomina tamto wesele i łzy. Często siedzi w ogródku z sąsiadką — jedna ma córkę w Kanadzie, dzwoni raz na miesiąc, druga dwóch synów, którzy zaglądają co dzień.
— Nie w tym rzecz, kto się urodził — mówi Jadwiga. — Rzecz w tym, jak wychowasz. A ja chciałam córkę… A los dał mi syna. I córkę w dodatku. Dziękuję Ci, Boże.
I patrząc, jak wnuczka bawi się w piaskownicy, znów w myślach odpowiada swojej mamie: *”Myliłaś się. Syn też może być dla matki. jeżeli ona go tak wychowa…”*