Wanda zawsze budziła się przed dzwonkiem budzika, jakby w jej wnętrzu tkwił własny, precyzyjny zegar. Powstawała, myła się i przygotowywała śniadanie. Kiedy mąż wchodził do kuchni, ogolony, pachnący wodą kolońską, na stole czekała już jajecznica lub jajka na miękko, pokrojona bułka, ser i kiełbasa, a także filiżanka mocnej kawy. Sama Wanda zadowalała się tylko kawą i kawałkami sera bez chleba.
Żyli razem trzydzieści lat. Nauczyli się siebie tak dobrze, iż prawie nie rozmawiali, zwłaszcza rano. „Do wieczora”, „Dzisiaj się spóźnię”, „Dzięki…” Z wyrazu twarzy, kroków, choćby z milczenia potrafili odczytać swoje nastroje. Po co zbędne słowa?
— Dzięki — powiedział Krzysztof, dopił kawę i wstał od stołu.
Kiedy zaczynali wspólne życie, zawsze całował ją w policzek przed wyjściem do pracy. Teraz tego nie robił — tylko dziękował i wychodził. Pracował jako inżynier w fabryce wagonów, wyjeżdżał wcześnie, bo czekała go droga przez zakorkowane ulice na drugi koniec miasta.
Wanda sprzątnęła ze stołu, umyła naczynia i poszła się ubierać. Pracowała jako wykładowczyni na uniwersytecie, który znajdował się dwie przystanki od domu. Zawsze szła tam pieszo, niezależnie od pogody — choćby gdy wiatr targał parasolami, a deszcz lał jak z cebra. Wysoka, szczupła, zręczna. Sukienki zakładała tylko latem. Na uniwersytet chodziła w garsonkach, zwykle szarych, w drobną kratkę. Pod marynarkę wkładała bluzki w pastelowych kolorach.
Kiedyś ciemne włosy teraz przyprószyła siwizna. Nie farbowała ich, zaplatała w cienki warkocz i zwijała w kok na karku. Żadnego makijażu ani biżuterii, poza obrączką.
Jako wykładowczyni musiała dużo mówić w ciągu dnia — na zajęciach i wykładach. W domu wolała milczeć. Mąż to akceptował. Lubił ciszę. Wielu uważało ich za idealną parę. Nie kłócili się, nie sprzeczali.
Krzysztof był starszy o dwa lata, ale wciąż prezentował się dobrze. Wanda przywykła, iż kobiety zwracają na niego uwagę. Kiedyś ją to irytowało, ale z wiekiem nabrała do tego dystansu. „Gdzie on pójdzie? Nikt nie ugotuje mu tak, jak ja” — powtarzała sobie. Gotowała naprawdę wyśmienicie.
Mieli córkę, która po studiach wyszła za mąż za oficera i wyjechała z nim do garnizonu.
Studenci trochę się Wandy obawiali. Rzadko się uśmiechała, zawsze opanowana, spokojna. Ale nie była złośliwa. choćby na egzaminie można się z nią było dogadać. jeżeli student szczerze przyznał, iż nie zna odpowiedzi na pytanie, ale się uczył, pomagała mu, często wystawiając choćby czwórkę. Ale za ściąganie bezlitośnie wyrzucała z sali, a za oszustwo stawiała dwóję. Byli i tacy spryciarze, którzy nie przygotowywali się do sesji, licząc, iż błagalnym wzrokiem wyproszą trójkę. Ale to nie przechodziło. Kłamstwo wyczuwała od razu i nie wybaczała go.
Z nikim z wydziału Wanda się nie przyjaźniła, w plotkach nie uczestniczyła.
Pewnego dnia w stołówce usłyszała rozmowę dwóch pierwszorocznic. Siedziała do nich plecami, więc jej nie zauważyły.
— Podoba ci się ta chemiczka? Stara panna. Gdyby nie obrączka, myślałabym, iż nigdy nie była zamężna — powiedziała jedna.
— Ma męża, całkiem przystojnego. I córkę, już zamężną — odparła druga.
— No to co on w niej znalazł? Skąd w ogóle wiesz?
— Mieszkamy w tym samym bloku. Wydaje mi się normalna.
— Normalna? Chodzi jak facet. Wątpię, żeby w ogóle miała biust.
Wanda skończyła obiad, wstała i spojrzała na studentki.
— Przepraszam — pisnęły i zaczerwieniły się.
„Stara panna. Więc tak o mnie myślą.” W pokoju nauczycielskim spojrzała w lustro. „Rzeczywiście. Co Krzysztof we mnie znalazł?” Rozległ się dzwonek, więc poszła na zajęcia.
W domu od razu zabrała się za przygotowanie kolacji. Postanowiła upiec mięso w garnkach, żeby było gotowe na jego powrót. Wszystko było już na miejscu. Podeszła do okna. Mąż zawsze parkował pod ich oknami. Ale dziś samochodu nie było. Nagle za plecami zaskoczył zamek w drzwiach.
Wanda zdziwiła się i wyszła do przedpokoju.
— Nie przyjechałeś autem? Zepsuło się? — zapytała.
— Nie, zaparkowałem gdzie indziej.
Nie pytała dlaczego. Wróciła do kuchni, by wyjąć mięso z piekarnika. Krzysztof wszedł za nią, usiadł przy stole.
— Wanda, usiądź.
Zdjęła już założoną rękawicę kuchenną i usiadła naprzeciw niego, splatając dłonie. Od razu zrozumiała, iż coś się stało. Krzysztof patrzył w bok, unikając jej wzroku. Od dawna ich relacje były chłodne. Ale teraz wydawał się obcy, wycofany i spięty.
— Tak to wygląda. Zakochałem się w innej kobiecie. Wyprowadzam się do niej — powiedział i otarł spocone czoło.
Wanda zacisnęła palce, aż zabolało.
— Przepraszam. Spakuję rzeczy. — Wstał i wyszedł z kuchni.
Została sama przy stole. „Idź, zatrzymaj go, porozmawiaj…” — domagał się wewnętrzny głos. Ale Wanda nie drgnęła. Słyszała, jak otwiera szafę, jak brzęczą puste wieszaki. Wyciągnął szufladę — pewno zabierał dokumenty. Rozległ się dźwięk zamykanej walizki. Przez chwilę z pokoju nie dochodził żaden odgłos. Potem głuche stuknięcie kółek po dywanie, głośniejsze po kafelkach w przedpokoju.
Krzysztof męcząco długo zakładał płaszcz i buty. „Teraz wejdzie i powie, iż się rozmyślił, iż kocha tylko mnie…” — miała nadzieję. Ale drzwi zatrzasnęły się, zaskoczył zamek. Jeszcze długo siedziała nieruchomo, wpatrzona w jeden punkt. W końcu rozplotła dłonie, zakryła twarz i rozpłakała się.
Dlatego nie zaparkował pod oknami. Żeby sąsiedzi nie widzieli. A może w samochodzie czekała ta druga? Wanda wstała i opłukała twarz wodą. „Mięso…” — przypomniała sobie.
Pierwszym odruchem było wyrzucić je do śmieci,Ale gdy podniosła garnki, przypomniała sobie o starszym małżeństwie z tego samego piętra i zamiast do kosza, zaniosła je do nich, a potem wróciła do pustego mieszkania i długo stała w ciemnej kuchni, powoli oswajając się z ciszą.