POŻYCZYŁAM SUKNIE ŚLUBNĄ TOMÉ… I ZNALAZŁAM LIST W PODSZYCIU

newsempire24.com 1 tydzień temu

WYPOSAŻONĄ PRZYJACIELNIE WYPOSAŻONĄ KSIENIARKĄ… I ZNALEZŁAM LIST W PODSZYWKU

Dzień, w którym przymierzyłam ten sukienkę ślubną, miałem wrażenie, iż coś jest nie tak.

Nie chodziło o strach.

Nie chodziło o piękno.

Po prostu… ciężkość.

Zignorowałam to, bo przecież była wypożyczona. Z antycznej butikowej w centrum Warszawy. Sprzedawczyni zapewniła, iż użyta raz, dwadzieścia lat temu, wyprana, zachowana, nienaruszona.

Nie miałam wtedy ochoty się pytania. Cieszyło mnie, iż w końcu stać mnie na coś, co nie jest tanie.

Zabrałam ją do domu, powiesiłam ostrożnie i każdej nocy przed ślubem przyglądałam się jej jakby patrzyła w lustro. Marzyłam o alei, muzyce, o mężu.

Byłam zakochana. Głęboko. Głupio. Młodo.

W noc przed ślubem, kiedy prasowałam suknię i sprawdzałam, czy nie ma zagnieceń, poczułam szarpnięcie. W podszewce, przy wykończeniu, było coś dziwnie zszyte. Mały, płaski guzek.

Z ciekawością wzięłam igłę i delikatnie otworzyłam szew.

W środku… kartka. Stara, bez koloru, ale tusz wciąż widoczny.

„Jeśli to czytasz, nie poślub go. Błagam. To niebezpieczne. Uciekłam przez… gole.” – M.

Sukienka wypadła z rąk.

Dosłownie spadła.

Serce mi przyspieszyło.

Odwróciłam kartkę.

Było jeszcze coś:

„JEŚLI DOSTAŁEŚ TĘ SUKIENKĘ, TO BO JUŻ PRZED TEMU TO ZROBIŁ”.

Jednak nie zrobił. Kupiłam w butiku.

Prawda?

Czy on zasugerował miejsce?

Nie mogłam już pamiętać. Wszystko zamglone.

Wyszukałam sklep w internecie – nie było strony.

„Co za dziwactwo!”

Sprawdziłam adres – nie było go w Google Maps.

Zaskakująco, pojechałam tam własnym autem.

Noc przed ślubem nie mogłam spać. Potrzebowałam wyjaśnień.

Gdy dotarłam, butik był pusty. Drzwi zamknięte, okna puste, kurz, brak śladu staruszki. Brak śladu, iż kiedykolwiek otwarty był.

Zadzwoniłam do sąsiada. Otworzył młody człowiek z przymglonymi oczami.

— Przepraszam, czytam się Państwa butik?

Zmarszczył brwi:

— „Butik?”

— „Tak… antykowa pracownia sukien ślubnych. Prowadziła starsza pani…”

— Nie, panie. Ten sklep zamknięty jest prawie dwadzieścia lat.

Zamarłam.

— Ale… kupiłam tam suknię kilka dni temu.

Spojrzał na mnie z góry na dół, po czym szepnął:

— Jesteś trzecim, który pyta o to od pięciu lat.

Mój krew zamarzła.

— Co stało się z poprzednimi?

— Jedna odwołała ślub i zniknęła.

— Druga poszła dalej.

— Ostatnia zniknęła na miesiącu miodowym.

Uciekłem do samochodu. Milczałem dwadzieścia minut, a potem zadzwoniłem do narzeczonego. Nie wspomniałem o notatce, ani o butiku, ani o sąsiedzie. Zapytałem tylko:

— Gdzie byłeś, zanim mnie poznałem?

Pauza.

— Dlaczego pytasz teraz?

Wiedziałam, iż to nie przypadek. Ten list nie jest przypadkowy. A sukienka… nie jest przypadkowa.

Co jutro? Może to mój ostatni dzień.

WYPOSAŻONĄ PRZYJACIELNIE WYPOSAŻONĄ KSIENIARKĄ… I ZNALEZŁAM LIST W PODSZYWKU (ODCINEK 2)

Obudziłam się w ciszy, nie tej cichej, spokojnej, ale nieswoistej, jakby coś wstrzymywało oddech. Usiadłam w łóżku, włosy splątane, serce waliło jakby po nieprzespanej nocy.

Kartka wciąż leżała na nocnym stoliku – zgnieciona, pomarszczona, ale tam.

„JEŚLI DOSTAŁEŚ TĘ SUKIENKĘ, TO JUŻ PRZED TEMU TO ZROBIŁ”.

Trzymałam ją jakby z kryształu. Nie chciałam się przyznać, iż mąż – czyli Marek – może kryć tak głębokie sekrety, iż zniszczy jedwab.

Suknia wróciła do swojej pudła: alabastrowa, vintage, manualnie haftowana, pachnąca lawendą i… czymś metalicznym. Może perfumą z przeszłości, a może… starą krwią.

Potrzebowałam odpowiedzi, ale nie mogłam jeszcze pytać go. Nie bez dowodów.

Więc pojechałam. W piżamie, włosy związane, bez makijażu, tylko strach.

Sklep znajdował się dziesięć minut od hotelu, między salonem piękności a secondhandową księgarnią. Nazywał się „Drugie Szanse”. Nie pamiętałam nazwy paragonu. Wsunęłam się przez drzwi. Dzwonek nie zadzwonił, bo nie było dzwonka. Nic – ani suknie, ani wieszaki, ani lady. Jedynie pusta komnata z zakurzonymi płytkami i połamanym lustrem opuszonym w tle.

Pustka. Zapomniana jakby od lat.

Wyszłam zdezorientowana. Zza rogu podszedł człowiek zamiatający ulicę.

— Szukacie czegoś?

— Sklepu z sukniami. Był tu dwa dni temu.

— To miejsce zamknięte od 2019 roku.

Zjadłam ślinę.

— Jesteś pewna?

— Mieszkam na górze. Nigdy go nie widziałam otwartego.

Podeszłam z drżącymi dłońmi do auta. jeżeli sklep nie istnieje… skąd wzięłam suknię? I kto zostawił notatkę?

Nie wróciłam do hotelu. Zamiast tego pojechałam do domu cioci, Anny. Zna życie lepiej niż ja.

Weszłam z pudłem w ręku, a ona tylko skinęła w stronę kuchni i nalała herbatę. Pokazałam notatkę. Po wysłuchaniu wszystkich szczegółów, usiadła, patrząc w dal.

— To przypomina się mi o jednej znajomej, Morawie. Użyła podobnej sukni z drugiej ręki w dniu ślubu, z miejsca, które nie było prawdziwym sklepem.

— Co się stało z nią?

— To samo, co się boisz. Poślubiła niewłaściwego mężczyznę.

— Czy sukienka jest… przeklęta?

Nie odpowiedziała wprost, ale wstała i rzekła:

— Zgarnij kartkę, spal ją, wyrzuć suknię. Nie zakładaj jej.

Nie posłuchałam. Bo tej nocy, gdy wróciłam po suknię… szufla była otwarta, a na złożonej sukni leżała kolejna kartka. Mała, pięć słów:

„Masz jeszcze siedem dni.”

WYPOSAŻONĄ PRZYJACIELNIE WYPOSAŻONĄ KSIENIARKĄ… I ZNALEZŁAM LIST W PODSZYWKU (ODCINEK 3)

Patrzyłam na kartkę: pięć słówka, siedem dni.
Suknia, którą wypożyczyłam w małej zapomnianej pracowni pomiędzy dwoma starymi kamienicami, już nie istnieje – albo nigdy nie istniała.

Palce drżały, gdy podniosłam kolejną wiadomość: starannie napisana, bardziej formalna, ale równie przytłaczająca.

Siedem dni… po co?

Marek nie wierzył w klątwy – wcale. ale strach potrafi przemienić racjonalnego człowieka w wierzącego w irracjonalne.

Telefon pod numerem wynajmu sukni nie odpowiadał. Morawa była już martwa.

Myślałam, iż to żart. Może ktoś w sklepie usłyszał o moim ślubie i chciał mnie przestraszyć.

Nie poszłam jutro do pracy. Zamiast tego przeszukiwałam internet, szukając jakichkolwiek śladów „Drugich Szans”. Żadnych wpisów, żadnych recenzji, nic – jakby miejsce wymazało się z Ziemi.

Południe. Zmęczona, zadzwoniła do mnie przyjaciółka, Paulina – moja głosowa rozsądka.

— Brzmisz, jakbyś widziała duchy – powiedziała. — Co się stało?

Opowiedziałam wszystko: pierwszą notatkę, drugą, pusty sklep, sąsiada, Morawę.

— Czy jesteś pewna, iż nie jesteś po prostu przemęczona? – odpowiedziała. — Stres przed ślubem potrafi robić sztuczki.

Nie wyjaśniało to notatek, nie wyjaśniało pustego butiku, nie tłumaczyło uczucia, iż coś w sukni jest nie tylko nie tak, ale niebezpieczne.

Wieczorem rozłożyłam suknię na łóżku, dotknęłam szwów, podszewki. W pobliżu wykończenia wyczułam mały guzek. Użyłam małych nożyczek i delikatnie przecięłam.

W środku, między warstwami, znajdował się przylepiony czarny welurowy woreczek. W środku – fotografia. Stara, lekko popękana, z uśmiechem tej samej kobiety, co przywitała mnie w „Drugich Szansach”. Obok niej – inna kobieta w tej samej sukni, z datą 1997 na odwrocie.

„Użyłała go też w 1997” – brak imion, brak adresu, tylko rok.

Położyłam telefon, zrobiłam odwrócony wyszukiwanie obrazu, nic. Twarz drugiej kobiety wydawała się znajoma, ale nie mogłam jej przypomnieć.

Wtedy przypomniałam sobie sekcję nekrologów w archiwum. Znalazłam ją – zmarła w 1997 roku, przyczyną śmierci: „Niezidentyfikowany wypadek”.

Nie było to już historia o duchach, ale nie poddałam się.

WYPOSAŻONĄ PRZYJACIELNIE WYPOSAŻONĄ KSIENIARKĄ… I ZNALEZŁ W PODSZYWKU (ODCINEK 4)

Nie spałam tej nocy. Druga kartka leżała w mojej dłoni, wciąż ciepła od czasu, kiedy ją wzięłam. Czytałam ją raz i raz.

„Masz jeszcze siedem dni”.

Czy to żart, strach, a może jakaś złowroga kampania marketingowa nieudanej pracowni ślubnej? Cokolwiek to było, zadziałało – moje myśli kręciły się jak rozbity karuzela.

Rano oczy spuchnięte od braku snu, mój narzeczony Marek dzwonił dwa razy. Nie odebrałam. Potrzebowałam przestrzeni, odpowiedzi, może odrobinę odwagi.

Wróciłam na miejsce, gdzie „Drugie Szanse” miały stać. Przeszukałam każdą uliczkę, każdy zaułek, każde tylne wejście – nic. Nazwa nie pojawiała się w sieci, nie było strony, nie było mediów społecznościowych, nie było paragonu w mojej torbie.

Jakąś częścią mnie wydawało się, iż to wszystko wymyśliłam. Ale sukienka była prawdziwa. Notatki były prawdziwe.

Usiadłam w samochodzie, sfrustrowana, i przypomniałam sobie imię, które wspomniała ciocia: Morawa. Nie było popularne. Wpisałam je w wyszukiwarkę, dodałam „ślub”, „suknia z drugiej ręki”, „Warszawa”. Nic.

Nagle natrafiłam na stary wątek na forum:

„Panna młoda z suknią vintage – zniknęła 48 godzin po ślubie”.

Tam była fotografia Morawy, uśmiechnięta, trzymająca rękę mężczyzny, którego nie rozpoznałam, ale coś w twarzy było znajome. Komentarze spekulowały o porwaniu, ucieczce, tajemniczej pracowni bez nazwy.

Jeden użytkownik napisał: „Wystarczy znać miejsce. Pani, która prowadziła tę pracownię, była starsza, dyskretna. Mówiła, iż każda suknia znajduje swego właściciela”.

Im więcej czytałam, tym bardziej czułam, iż to nie przypadek.

Napisałam do Marka:

— Musimy porozmawiać, ale nie o ślubie.

Odpowiedział od razu:

— Czy wszystko w porządku? Gdzie jesteś?

Zignorowałam drugie pytanie. Zamiast tego pojechałam do mieszkania przyjaciółki Pauliny.

Otworzyła drzwi, spojrzała i powiedziała:

— Znalazłaś kolejną notatkę, prawda?

Skinęłam. Siadłyśmy przy stole, pudełko z suknią między nami. Paulina słuchała, po czym zapytała:

— Czy nie szukałaś specjalisty od tkanin? Może ktoś potrafi ustalić, skąd pochodzi sukienka.

Zadzwoniłyśmy do takiego specjalisty, podając pretekst studiów filmowych i badań nad vintage. Zgodził się obejrzeć.

— To ręczna robota z lat 80., prawdopodobnie szyta na miarę. A podszewka? — rozejrzał się.

— To nie jest oryginał. Ktoś ją potem przerobił. Patrz na tę szewkę – jest po późniejszej naprawie, niechlujnej.

Zapytał, co można zobaczyć pod szewem. Po chwili ręka w rękawicy dotknęła miejscu:

— Tu było coś prostokątnego, rodzaj ukrytej kieszonki.

Moja skóra zadrżała.

Zgodziliśmy się otworzyć ją, ale nie uszkadzając całości. Paulina podała mi zestaw do szycia. Po kilku minutach rozdarłam szwy.

Wśród jedwabiu i bawełny znalazłam małą czarną aksamitną saszetkę. W środku – pierścionek. Prosty, srebrny, z wygrawerowanymi literami: D O.

Serce mi zamarło.

— To nie może być… — wyszeptała Paulina. — Czy to od niego?

— Nie. Wypożyczyłam suknię, nie wiem skąd, wybrałamZłapałam oddech, położyłam pierścionek z powrotem do saszetki, odwróciłam się w stronę swojego przyszłego męża i powiedziałam: „Jeśli naprawdę chcesz mnie poślubić, najpierw musisz mi wyznać całą prawdę”.

Idź do oryginalnego materiału