**Późne szczęście**
Wojciech długo błądził po obcym, wielkim mieście, aż w końcu dotarł na dworzec. Nogi bolały go ze zmęczenia, a nastrój miał pod psem. Z taką euforią jechał tu, a teraz musiał uciekać, jakby był kotem, który nabroił.
Zauważył wolne miejsce w poczekalni i przysiadł, by złapać oddech. *„Odpocznę chwilę, potem sprawdzę bilety. Pięć minut nic nie zmieni. Dobrze, iż nie kupiłem powrotnego od razu. Planowałem zostać tydzień… No, trudno.”*
Gdy poczuł, iż nogi odpoczęły, zarzucił ciężką sportową torbę na ramię i ruszył do kasy. Stojąc w kolejce, obserwował dworcowy tłum i zastanawiał się, co zrobi, jeżeli nie będzie biletów. Ale kasjerka wydała mu jeden. Tylko iż pociąg odjeżdżał za ponad trzy godziny. Nic nie szkodzi. Ważne, iż bilet był w kieszeni. Wracał do domu.
Wojciech schował bilet i dowód do kieszeni płaszcza, rozejrzał się. Jego miejsce już ktoś zajął. Wyszedł na peron. Pod ścianą dworca stały ławki. Jednym z torów czekał gotowy do odjazdu pośpieszny pociąg. Tablica przy peronie szóstym pokazywała godzinę odjazdu i cel podróży. Wszyscy pasażerowie już pewnie wsiedli, bo ławki były puste.
Ostry zapach kreozotu i kurzu mieszał się z dymem papierosów, fetorem alkoholu i potem brudnych ciał. choćby świeże powietrze nie pomagało. Przez dworzec przewijały się codziennie tysiące ludzi, w tym bezdomni i pijani.
Wojciech usiadł na ławce, z której dobrze widać było wszystkie tablice i perony, przygotowany na długie czekanie. W myślach powtarzał rozmowę z wnukiem Jadwigi, późno przypominając sobie adekwatne słowa i argumenty, które wtedy mu uciekły…
— Wolne? — obok odezwał się męski głos.
Wojciech podniósł wzrok i zobaczył przed sobą młodego mężczyznę w eleganckim garniturze, z małą walizką na kółkach.
— Wolne, proszę siadać — odpowiedział, przysuwając się nieco, choć miejsca było wystarczająco. Zauważył, iż na innych ławkach też siedzieli ludzie.
Mężczyzna usiadł na drugim końcu, poluzował krawat, potem przysunął walizkę bliżej siebie.
— W delegację? — zapytał Wojciech, któremu nagle zrobiło się porządnie do kogoś zagadać.
— Nie, z delegacji wracam — odparł niechętnie, spoglądając na niego.
— Ja też wracam do domu — westchnął Wojciech.
— Też z delegacji? — spytał sceptycznie mężczyzna.
— Nie. W gościnę przyjechałem. Myślałem, iż zostanę tydzień, ale nie wyszło — Wojciech opuścił głowę.
— Wykopali? — zainteresował się ze współczuciem.
— Coś w tym stylu. Siedzę tu, czekam na pociąg do Gdańska. A pan?
— Nieszczęśliwy traf, też muszę długo czekać. Zmieniłem bilet, bo muszę wracać wcześniej.
— A w którym wagonie? — Wojciech spojrzał ciekawie.
— Jedenastym.
— To pojedziemy razem. A przedział nie piąty, przypadkiem?
— Piąty — mężczyzna spojrzał niedowierzająco, sięgnął po bilet, sprawdził, skinął głową i schował go z powrotem. Potem klepnął się po kolanach. — No nie do wiary, jaki zbieg okoliczności. Dopiero co kupił pan bilet?
— Tak.
— Ja miałem jechać za dwa dni, ale żona zadzwoniła, córka zachorowała. Powiedziała, iż boi się choćby głośno powiedzieć diagnozę, płacze. Musiałem przerwać delegację.
— Samolotem byłoby szybciej — zauważył Wojciech.
— Boję się latania, szczerze mówiąc. Pociągiem spokojniej.
W tej chwili w kieszeni marynarki mężczyzny zadzwonił telefon. Wyjął go i odebrał. Wojciech odwrócił się, żeby nie przeszkadzać.
— Cześć. Tak, na dworcu, już mam bilet… Ja też miałem nadzieję… Też za tobą tęsknię. Nie płacz, spróbuję się wyrwać… — Słuchał długo, wpatrzony przed siebie. — Dobrze, na pewno zadzwonię, jeżeli coś się zmieni. Dobranoc, całuję. — Zakończył rozmowę i schował telefon.
Nastrój mężczyzny wyraźnie się pogorszył. Milczał, wpatrzony w przestrzeń. Wojciech też nie odzywał się.
— Tylko nie udawaj, iż nie rozumiesz — nagle przerwał ciszę. — Nie osądzaj, stary. Nic nie wiesz — przeszedł nagle na „ty”.
— A ja i nie osądzam. Nie moja sprawa — odparł Wojciech.
— No i dobrze. Za córkę bym każdego rozszarpał. A żona… Zakochałem się jak smarkacz. Tobie się tak nie zdarzyło? — Spojrzał na Wojciecha, czekając na odpowiedź.
— Zdarzyło. Ale żonie nie zdradzałem. Jak się żeniłem, to wiedziałem, co robię. A gdyby ona poszła w tango? Jak byś żył? — Wojciech pokiwał głową. — Więc ta delegacja to przykrywka?
— Ogarniasz. Co pół roku przyjeżdżam tu, odpoczywam duszą. — Jego wzrok zamglił się. — Wtedy mogę dalej żyć.
— A córka ile ma? — dopytywał się Wojciech.
— Dwanaście. A ty sam dokąd jedziesz? U dzieci byłeś? Syn cię wyprosił? — zapytał z przekąsem.
— Syn w Warszawie mieszka z rodziną. Ciągle mnie zaprasza. Po co ja im? Mają swoje życie. Nie chcę im przeszkadzać.
— Słusznie — przytaknął towarzysz.
— Żona umarła trzy lata temu. Ożeniłem się na złość, żeby zapomnieć o tej pierwszej miłości. A jak odeszła, to chciałem za nią iść, tak mi było pusto. A może kochałem, tylko nie wiedziałem. Miłość bywa różna. No, ale żyję. Jak się nie rozdrapuje ran, to mniej bolą.
— Do rodziny przyjechałeś? — spytał mężczyzna.
Tak już jest z ludźmi. Gdy nam źle, cudze problemy pomagają oderwać się od własnych. I własny ból nie wydaje się już taki straszny.
— Nie, ale do najbliższej osoby na świecie — odparł Wojciech.
— Opowiedz. Siedzimy tu trzy godziny. Jestem Krzysztof. — Wyciągnął rękę.
— Wojciech.
Uścisnęli dłonie.
— Słuchaj, moja Małgosia dała mi pieczonego kurczaka, pierogi. Dobrze gotuje. Może skoczymy po piwo? — zaproponował, jak staremu kumplowi.
— Nie pijam. I jeść mi się nie chce. Jak chces— To już dobrze, idźmy, bo zaraz pociąg odjedzie — powiedział Wojciech, biorąc Galię pod ramię i wchodząc z nią do wagonu, gdzie czekało na nich nowe życie, pełne spokoju i wspólnych chwil.