Ona wróciła
— Synu…
— Przepraszam, ale nie jestem pani synem. Proszę tak do mnie nie mówić. Nazywam się Wojciech.
— Wojciech… Wojtku… Synu!
Maria Stanisławowa podniosła głowę i spojrzała tęsknie w twarz mężczyzny stojącego obok. W jej głosie brzmiała nadzieja, błaganie i rozpacz, ale Wojciech stał nieruchomo, jakby słowa matki nie robiły na nim żadnego wrażenia.
— Prosiłem, żeby mnie tak nie nazywać.
— Ale ja jestem twoją matką! Twoją rodzoną matką!
— Za późno sobie o tym przypomniałaś.
Wojciech patrzył na kobietę siedzącą na ławce i wspominał dzieciństwo. Wspomnienia były bolesne, mimo iż od dnia, kiedy widział matkę po raz ostatni, minęło ponad trzydzieści lat. Trzydzieści lat! Prawie połowa życia. Wydawało się, iż już nigdy się nie spotkają, iż nigdy nie zamienią słowa, ale los zadecydował inaczej.
Dwa dni wcześniej zadzwonił do niego nieznany numer. Najpierw nie chciał odebrać, myśląc, iż to oszust lub natrętny telemarketer, ale coś w środku podpowiadało mu, iż ten telefon nie jest przypadkowy.
— Słucham — powiedział szorstko, niemal służbowo.
W słuchawce usłyszał szelest i trzaski. Już miał się rozłączyć, gdy nagle usłyszał niepewny kobiecy głos:
— To ja, cześć.
— Kto — ja? — spytał, czując, jak w gardle zbiera mu się gula. — Mów już!
Serce zamarło mu w piersi, gotowe wyskoczyć na zewnątrz. Chciał przerwać tę rozmowę, ale powstrzymał się i przycisnął telefon mocniej do ucha.
— To ja, twoja mama.
W oczach Wojciecha pociemniało. Najpierw chciał rzucić słuchawkę i od razu zablokować numer. Potem jednak wziął głęboki oddech i odpowiedział:
— Nie mam matki. Pomyliła się pani.
Słowa wypadły z niego gwałtownie, niekontrolowane. Rozłączył się i przez kilka minut bezmyślnie wpatrywał się w ekran telefonu, odpędzając natrętne wspomnienia. Miał nadzieję, iż ta krótka rozmowa się nie powtórzy. Mylił się.
Telefon znów zadrżał w dłoni. Matka była uparta, a Wojciech już nie wątpił, iż to ona. Maria Stanisławowa zawsze osiągała to, czego chciała. jeżeli postanowiła porozmawiać z synem, nie odpuści.
— Już wszystko powiedziałem — rzucił twardo, choć w środku wrzało od emocji. — Niech pani więcej nie dzwoni.
— Proszę cię tylko o jedno spotkanie! Tylko jedno! Wysłuchaj mnie, to wszystko!
— Skąd pani ma mój numer? — spytał, mówiąc do matki per „pani”. Dziwne, ale nie potrafił inaczej. Dawno wymazał ją z życia.
— Ciocia Danusia mi dała, moja siostra.
Wojciech skrzywił się. Matka i tu osiągnęła swój cel! Danuta Stanisławowa nigdy nie podałaby numeru siostrze, która porzuciła własne dziecko, ale Maria musiała tak długo męczyć siostrę, aż ta w końcu uległa. Przyczepna jak rzep!
— Nie chcę się spotykać — odparł. — Nie rozumiem, jaki jest sens tej rozmowy.
— Dla mnie ma sens! — nalegała kobieta. — Tylko raz, synu!
Wojciech się zgodził. Wiedział, iż jeżeli odmówi, matka przyjdzie pod jego dom, zaczepi dzieci, będzie nękać żonę. Lepiej było poświęcić pół godziny, niż później znosić jej natręctwo.
Maria Stanisławowa zniknęła z życia syna, gdy miał dziewięć lat. Przez kilka miesięcy chłopiec czekał, iż wróci. Siedział godzinami w kuchni cioci Danusi, wpatrzony w okno, nie jadł, nie wychodził. Ciocia krzyczała na niego, próbowała przemówić mu do rozumu, ale Wojciech był pewien, iż matka go nie porzuciła.
— Ona wróci! — krzyczał, rozcierając łzy po twarzy. — To moja mama! Ona mnie kocha!
— Wojtku, twoja matka nie kocha nikogo poza sobą. Kiedyś to zrozumiesz.
Wtedy nienawidził cioci Danusi, uważał, iż to przez nią matka uciekła. Dopiero wiele lat później docenił, co dla niego zrobiła. Zawsze mówiła prawdę o siostrze, choćby jeżeli była gorzka.
Maria od młodości była piękna i pewna siebie. Wiedziała, czego chce, i umiałaWojciech odszedł, nie oglądając się za siebie, a w sercu poczuł dziwną ulgę, jakby po raz pierwszy od lat był wreszcie wolny.