Na zawsze wróciła
Gdy mama postanowiła wyjść za mąż, Jagoda nie miała nic przeciwko. Wydawał się jej sympatyczny, ten wybranek matki – spokojny i zrównoważony Krzysztof, który zawsze umiał z nią porozmawiać. Do mamy odnosił się z czułością i troską. Wszystko było w porządku, ale piętnastoletnia Jagoda postawiła warunek:
— Mamo, nie mam nic przeciwko twojemu małżeństwu, zwłaszcza iż wujek Krzysiek to dobry człowiek. Będziesz sama, bo i tak wyjadę na studia. Ale ja się wyprowadzam do babci.
— Jak to do babci? Jak to do miasta? Masz dopiero piętnaście lat, jesteś niepełnoletnia! Jak ja cię zostawię bez opieki? — Mama stanowczo się sprzeciwiała.
— Mamo, przecież nie bez opieki! Będę z babcią, ona przecież wychowała ciebie samą, to i ze mną sobie poradzi — upierała się Jagoda. — Poza już się z nią umówiłam, a ona się cieszy, iż przyjadę.
— Aha, więc już wszystko za moimi plecami postanowione — powiedziała mama, nie wiadomo, czy smutno, czy z rozczarowaniem.
— Mamo, uwierz, tak będzie lepiej dla wszystkich. Wujek Krzysiek może i porządny, ale dla mnie to obcy mężczyzna.
Matka westchnęła i zamyśliła się, ale w tym momencie zadzwonił telefon. Dzwoniła babcia, Anna Zawisza.
— Cześć, córko, no i jak, dogadałyście się z Jagodą o przeprowadzce? Myślę, iż u mnie będzie jej lepiej. Wiesz, iż uwielbiam moją wnuczkę, a czyż nie poradzę sobie z prawie dorosłą córką?
— Tak, mamo, wiem, iż kochasz Jagódkę, ale rozumiesz, serce matki…
— Wszystko będzie dobrze, nie martw się, córko. Jakoś dałam radę z tobą, to i z Jagodą nam będzie dobrze. Będę ją pilnować.
Mama zakończyła rozmowę, a Jagoda, już pakując swoje rzeczy, powiedziała wesoło:
— Mamo, nie martw się, wszystko będzie super!
Anna Zawisza nie była świętą — zwykła starsza pani, emerytowana nauczycielka matematyki. Zresztą charakter Jagody też nie należał do najłatwiejszych. Czasem zdarzały się między nimi sprzeczki i nieporozumienia, ale Anna miała też w sobie mądrość. Nigdy nie doprowadzała spraw do ostateczności.
Bywało, iż się pokłócą, ale wieczorem tego samego dnia babcia zaglądała do pokoju wnuczki, gładziła ją po kręconych włosach i opowiadała bajki albo dziwne historyjki. A wnuczka uśmiechała się spokojnie i zasypiała, zapominając o urazie. Czasem jednak to Jagoda pierwsza wyciągała rękę na zgodę, rozumiejąc, iż była nie w porządku i niepotrzebnie uraziła babcię.
Wtedy kupowała jej ulubione krówki, piły razem herbatę, i zgoda była przywrócona. Tak żyły, aż nadszedł czas, gdy Jagoda musiała wyjechać. Tak sama chciała. Studia skończyła w tym samym mieście, znalazła pracę, ale pensja była niska. Koleżanki w pracy opowiedziały jej o jakiejś dużej firmie na Podhalu, gdzie mieli świetnych szefów, współpracowników i godne zarobki.
— Babciu, nie gniewaj się i postaraj mnie zrozumieć. Wyjeżdżam daleko, ale zawsze będziemy w kontakcie.
— Jagódko — mówiła babcia, gładząc jej włosy — czy naprawdę musisz jechać tak daleko? Nie znajdziesz tutaj pracy?
— Babciu, już tu pracowałam — odpowiedziała wnuczka — i co? Najpierw był staż, potem zatrudnili mnie na najniższe stanowisko za tysiąc złotych.
— Ale dopiero skończyłaś studia, nie masz doświadczenia. Tak wszyscy zaczynają. Trzeba się wdrożyć, nic od razu. Gdzie się urodziłaś, tam się przydałaś — przekonywała Anna.
Ale Jagoda była nieugięta. Postanowiła i zrobiła. Chciała wszystkiego od razu — ciekawej pracy i więcej pieniędzy. Spakowała walizki i wyjechała.
Na nowym miejscu faktycznie się udało. Dostała dobrą posadę z przyzwoitą pensją, choćby miejsce w akademiku, więc nie musiała wynajmować mieszkania. Gdy dostała pierwszą wypłatę, była zachwycona. Po pracy weszła do sklepu i kupiła mnóstwo smakołyków, choćby ulubione krówki babci. Wieczorem, pijąc samotnie herbatę, zrobiło jej się strasznie smutno, iż nie ma z kim podzielić się słodyczami. A krówki babci leżały w wazonie nietknięte.
Czas płynął. Z mamą i babcią rozmawiała prawie codziennie, wszystko było w porządku. Pieniądze miała, nie trwoniła ich, chciała uzbierać na samochód. Albo przynajmniej wziąć kredyt i dołożyć swoich. Ale jak to mówią — człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi…
Pewnego dnia zadzwoniła mama i powiedziała, iż babcia Anna nie żyje.
— Jak to, mamo, co