Zapach świeżo zaparzonej kawy i ciepłych bułek unosił się w kuchni niczym zaklęcie spokoju. Dziesięć lat z Jakubem. Dziesięć lat bezpiecznej przystani i szczęścia. Kinga cieszyła się nowym porankiem – słoneczne błyski na stole, ciche pochrapywanie córki Zosi w sypialni. Cisza i harmonia.
Dzwonek do drzwi zabrzmiał zbyt gwałtownie. Na progu stał Tomek, syn Jakuba z pierwszego małżeństwa. Jego oczy płonęły nienaturalnym podnieceniem, policzki były rozpalone.
– Tato! – wykrztusił, ledwo przekraczając próg. – Wróciła! Mama! Wczoraj! Wynajęła apartament w centrum… Mówi, iż za nami tęskniła!
Imię „Agnieszka” zawisło w powietrzu ciężko i nieproszone, jak pukanie do drzwi w środku nocy. Ta sama. Która piętnaście lat temu rozpłynęła się w „szczęśliwej przyszłości” z Włochem, zostawiając sześcioletniego Tomka w rękach zaskoczonego ojca i starszych dziadków. „Na zawsze!” – głosił ten jedyny, pożegnalny list. Teraz wróciła. Z pustymi rękami, ale nie z pustymi nadziejami, pomyślała Kinga, czując lodowaty ciężar pod sercem.
Spotkanie w wystawnym lokalu było przedstawieniem w jednym akcie. Agnieszka wtargnęła różową chmurą szyfonu i ciężkiego, przesłodzonego perfumu.
Sypała opowieściami o cierpieniu: „Okropne małżeństwo!”, „Okazał się potworem!”, „Tak tęskniłam za synkiem!”.
Jej palce, obwieszone pierścionkami, sięgały co chwila po dłoń Jakuba. „Kubuś, pamiętasz, jak my…?” Odsunął się ledwo zauważalnie, twarz miał jak grzeczną maskę, ale Kinga wyczuła jego napięcie. Tomek zaś patrzył na matkę jak zaczarowany, łapiąc każde słowo, każdą łzę, która spłynęła po jej utrwalonych rzęsach.
Pierwszy atak manipulacji był nocny. Telefon rozdarł ciszę. Agnieszka po drugiej stronie szlochała, zagłuszana szumem wody:
– Kubusiu! Pomóż! Zawór… puścił! Woda leci! Jestem sama… Nie wiem, co robić!
Jakub wstał w milczeniu, ubrał się. Kinga leżała, wpatrując się w ciemność, słuchając jego kroków. Wrócił po paru godzinach, pachnący chłodem i wilgocią.
– Naprawiłeś? – cicho spytała Kinga.
– Uszczelka. Bzdura. – Zrzucił kurtkę, siadł na krawędzi łóżka. – Była… tylko w ręczniku. Mówi, iż woda zalała całą garderobę. – W głosie nie było ani wzburzenia, ani zażenowania. Tylko zmęczona irytacja. – Stary numer.
Potem był „ciemny korytarz”. Telefon we dnie, cienki, przestraszony głos Agnieszki:
– Kubusiu, w klatce… światło miga! Jak w horrorze! Boję się wyjść! Tomek na uczelni… Nie mogę choćby chleba kupić!
Pojechał. Kupił chleb. Żarówka faktycznie migała. Wkręcił nową. Drzwi jej apartamentu otwarły się szeroko. Stała w półprzezroczystym szlafroku, kusząco opierając się o futrynę.
– Mój wybawco! – szepnęła słodkim głosem. – Wejdziesz? Zrobię kawę… Pogadamy… Jak dawniej?
Jakub grzecznie, ale stanowczo pokręcił głową:
– Późno. Kinga czeka. I bez kofeiny mam dość energii.
Wyszedł, zostawiając ją w drzwiach. Jej twarz na moment wykrzywiła się w gniewnym grymasie, gwałtownie zastąpionym zwykłą maską bezradności.
Kulminacją był telefon Tomka, zdławiony paniką:
– Tato! Szybko! Mamie słabo! Upadła… Mówi, iż robi się jej ciemno przed oczami! Ciężko oddycha!
Jakub zerwał się, ale w jego ruchach nie było dawnego niepokoju. Przyjechał. Agnieszka leżała na sofie w pozie Rafaelowskiej Madonny, jedna ręka dramatycznie przysłaniała czoło, druga – nonszalancko odsuwała brzeg jedwabnego szlafroka.
– Kubusiu… – szepnęła, otwierając oczy. – Tak się bałam… Sama…
Nie podszedł. Spojrzał na pustą butelkę na podłodze. Wezwał pogotowie. Czekając, spytał Tomka spokojnie, jak o pogodę:
– Co jadła? Piła?
– Mama mówi, iż to przez stres… – mruknął zmieszany syn.
Lekarze stwierdzili zwykłe, lekkie zatrucie. Agnieszka próbowała złapać Jakuba za rękaw, gdy wychodził:
– Nie zostawiaj mnie… Tak się boję…
Delikatnie uwolnił rękę.
W jego oczach, gdy wrócił do Kingi, nie zobaczyła współczucia, ale zmęczoną, gorzką pogardę dla tej taniej farsy. „Znana sztuka – powiedział później, siedząc w kuchni. – Tylko dekoracje inne. Zawsze grała bezradność, gdy czegoś chciała. Pamiętasz, jak opowiadałem, iż przed wyjazdem do tamtego Włocha nagle „zachorowała” i „nie mogła bez mojej pomocy”? A potem – bam, list. Byłem kulą u nogi. Jedna się złamała – znalazła następną. Ale ja nie jestem kulą, Kinga. Nie będę. Zwłaszcza dla niej.
Po porażce z Jakubem, Agnieszka skupiła się na Tomku.
Jej skargi stały się głośniejsze, łzy obfitsze, szczególnie gdy syn był blisko. „Twój ojciec wyrzucił mnie jak śmiecia!”, „Ona go przeciw nam nastawiła!”, „My jesteśmy rodziną! Ona tu obca!”. Słowa jak zatrute szpile wbijały się w świadomość chłopaka. Tomek zaczął opryskliwie odpowiadać Kindze, jego wizyty u ojca stały się rzadkie i pełne napięcia. Pewnego dnia trzKtóregoś wieczoru Tomek przyszedł sam, bez słowa przytulił się do Kingi, a ona przytuliła go mocno, wiedząc, iż ich rodzina przetrwała burzę i teraz jest już tylko spokojne, jasne niebo.