“Powrót na obcy próg”
Kinga śpiewała z euforii – w końcu miała własne mieszkanie. Nie pokój w komunale, nie kąt u zrzędliwej gospodyni, ale prawdziwe dwupokojowe mieszkanie w zwykłej dzielnicy Łodzi. Bez pani Haliny, która wyłączała światło o jedenastej i wrzeszczała pod drzwiami, żeby „nie szumiało tak pod prysznicem”. Bez opiekunek kontrolujących każdy jej krok. Tylko ona i jej wolny, dorosły oddech.
Mieszkanie pomogli kupić rodzice, sprzedając starą nieruchomość po zmarłej ciotce. Kinga zrobiła remont, urządziła je po swojemu i zaprosiła przyjaciółkę Olę na przyjęcie. Siedziały, śmiały się, piły herbatę z ciastem. Potem Kinga postanowiła odprowadzić Olę do wyjścia. Otworzyły drzwi, wyszły na klatkę schodową – i wtedy na półpiętrze dostrzegły kobietę. Siedziała na schodach, spokojnie jadła kanapkę, obok leżała wysłużona torba.
– Przepraszam, a pani… kto? – zdziwiła się Kinga.
Kobieta zawstydziła się, przełknęła.
– Ja… Stanisława Janowska. Tu mieszkałam. To państwa mieszkanie… czy to nie moje dawne?
Kinga poznała ją – tak, to ta kobieta sprzedała mieszkanie kilka miesięcy temu.
– Co pani tu robi?
– Proszę panienki… – oczy Stanisławy Janowskiej wypełniły się łzami. – Nie mam już gdzie iść…
Przyjaciółki wymieniły spojrzenia. Stanisława Janowska rozpłakała się i opowiedziała.
Po rozwodzie sama wychowywała syna – Jacka. Wszystko dla niego, wszystko w niego. Wyrosły porządny, odpowiedzialny, dobry. Uczył się, znalazł pracę, ożenił z prostą, energiczną dziewczyną – Kasią. Na początku było dobrze. Przeprowadzili się do jego trzypokojowego mieszkania, Stanisława została sama. Potem urodził się wnuk – Tomek. Później – Ola. A po kilku latach Kasia z Jackiem zaproponowali: sprzedaj mieszkanie, żyj z nami. Będzie łatwiej. Mówili, iż i tak całe dnie spędzasz z wnukami.
Zgodziła się. Obiecali, iż połowę wpłacą na jej konto, połowę zatrzymają. Ale pieniądze nigdy nie dotarły.
Życie z młodą rodziną stało się koszmarem. Dzieci od świtu do nocy. Kasia do pracy, Jacek do biura. Gotowanie, pranie, sprzątanie, wychowanie – wszystko na niej. A przy tym nie wolno jej było wychowywać – tylko niańczyć, karmić i milczeć. Ani słowa skargi.
Gdy poskarżyła się na zdrowie, Jacek tylko powiedział: „Mamo, przecież dajesz radę. Dzieci są zadbane, Kasia zadowolona, ja mogę spokojnie pracować. To szczęście – żyć razem”.
Stanisława Janowska męczyła się do łez. Latem, gdy rodzina wyjechała nad morze, powiedziała, iż jedzie do przyjaciółki, a sama wałęsała się po mieście, nocując nad Wisłą, na ławce. A dziś nagle wróciła do tego domu. Nie wiedziała po co. Po prostu ciągnęło.
– Pomyślałam nawet… może zostać tu na noc, na strychu… – szepnęła smutno.
Kinga i Ola nie mogły powstrzymać emocji.
– Tak nie można! – oburzyła się Ola. – Nie jest pani sama! Chodźmy do Kingi, tam się przespanie.
– Ależ niewygodnie… – zawahała się kobieta.
– Żadnych „niewygodnie”! – stanęła Kinga.
W domu przy herbacie Ola, prawniczka z zawodu, delikatnie wypytała Stanisławę Janowską: co stało się z pieniędzmi ze sprzedaży mieszkania?
– Jasiek mówił, iż wpłaci połowę na lokatę… – wyszeptała kobieta.
– Za te pieniądze można kupić kawalerkę – powiedziała twardo Ola. – Ja z Kingą pomożemy.
Miesiąc później Stanisława Janowska wprowadziła się do nowego, małego, ale swojego mieszkania. W tym samym bloku, tylko na innym piętrze. Co dokładnie powiedziała Ola Jackowi – nikt nie wiedział. Ale zapłacił.
Kasia przestała się odzywać do teściowej. Wnuki przychodziły do niej same – na zmianę.
A Stanisława Janowska znów się uśmiechała. Z Kingą się zaprzyjaźniły, chodziły razem do teatru i na wystawy.
– Oto, co zrozumiałam – powiedziała kiedyś Ola. – Starość trzeba witać we własnym mieszkaniu. Inaczej – łatwo zostać choćby bez dachu nad głową.
Kinga skinęła:
– I najważniejsze – nie milczeć, gdy ktoś cię spycha w kąt.