W starym domu na skraju wsi Lipówka, zaginionej wśród mazowieckich lasów, unosił się pachnący kurzem i nadzieją. Jadwiga, trzęsąc się w rozklekotanym autobusie po wyboistej drodze, czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Pył wdzierał się do płuc, a serce ściskał smutek. Po co w ogóle się na to zdecydowała? Żyć samotnie w wiejskiej chacie, a do tego w jej stanie — to czyste szaleństwo. Ale decyzja została podjęta i nie było już odwrotu.
Jadwiga chorowała już trzeci rok. Ostatnia wizyta u lekarza przyniosła nikłą nadzieję: leczenie pomagało, ale nikt nie wiedział, na jak długo. „Z pańską diagnozą wszystko jest nieprzewidywalne” — powiedział sucho doktor. Jadwiga nie protestowała. Życie już dawno straciło smak. Z mężem, Andrzejem, mieszkali pod jednym dachem, ale stali się sobie obcy. Gdy choroba ją przygniotła, on jeszcze bardziej się odsunął, jakby już szukał zastępstwa, by nie zostać sam. Miłość umarła dawno temu, a Jadwiga się z tym pogodziła.
Ale wczoraj wydarzyło się coś, co wszystko przewróciło do góry nogami. Wróciwszy ze szpitala, wyczerpana, ledwo powłócząc nogami, zastała w ich ciasnym mieszkaniu pijacką imprezę. Andrzej, świętując początek urlopu, sprowadził całą swoją brygadę. Gęsty dym papierosowy, wulgaryzmy i zapach alkoholu przesiąkły każdy kąt. Jadwiga wyszła do parku, wałęsała się godzinami, ale gdy wróciła, znalazła tylko śmieci, puste butelki i chrapiącego męża. Wieczorem, otrzeźwiawszy, sięgnął po kolejnego drinka. Jadwiga spróbowała zagaić rozmowę, ale w odpowiedzi usłyszała tylko:
— Mieszkanie jest moje, rozumiesz? Dostałem je od zakładu. Jak chcę, to piję, jak chcę, to urządzam imprezę. A ty tu nikim nie jesteś!
„Kim ja tu jestem?” — myślała Jadwiga połykając łzy. Jej praca, skromna i słabo płatna, nie była warta, by się za nią kurczowo trzymać. „Jutro idę zrezygnować i wyjeżdżam” — postanowiła. „Na wieś, do rodzinnego domu. Choć tam dożyję swoich dni w ciszy, bez pijackich wrzasków”.
Dom powitał ją zapachem starego drewna i suszonych ziół. Serce zabolało od wspomnień. Po śmierci matki była tu tylko raz, na pogrzebie. Ale domek wyglądał zadbanie — widać, iż sąsiedzi o niego dbali. Klucz, jak za dzieciństwa, leżał pod deską ganku. Zamek zaskrzypiał, ale ustąpił. Jadwiga weszła do środka, wciągnęła powietrze przesiąknięte kurzem i szepnęła:
— Witaj, domku.
Podłoga odpowiedziała skrzypieniem, jakby witała gospodynię. Otworzyła okiennice, wpuszczając światło słoneczne, przebrała się i poszła do studni po wodę. Tam spotkała sąsiadkę Bronisławę.
— Jadwiś, to ty? — klasnęła w ręce kobieta. — Wróciłaś! Mój Janek o domek dbał, nie na darmo! Dobrze, iż przyjechałaś. Wpadnij wieczorem, zjemy coś razem!
Jadwiga umyła okna, przetarła kurz, wyszorowała podłogi do połysku. Dom ożył, zaczął oddychać ciepłem. Zmęczenie spadło na nią ciężkim brzemieniem — choroba dała o sobie znać. Ale postanowiła rozpalić w piecu, by wypędzić wilgoć. Wieczorem, u sąsiadów, przy skromnej kolacji opowiedziała o swoich troskach, a Bronisława, wysłuchawszy, pokręciła głową:
— Dobrze, iż przyjechałaś. Tutaj jest twój dom, Lipówka to twoja ziemia. A iż myślisz o umieraniu — daj spokój! Zatrudnisz się na poczcie, akurat listonosza nam brakuje. Wieś mała, obejdziesz z przyjemnością. I do babci Michaliny zajrzyj, ona ci zioła da. Wszystkie choroby od nerwów, sama wiesz. A u nas cisza i spokój.
Jadwiga zasnęła z uśmiechem, myśląc o dobroci sąsiadów. Rano obudziła ją dziwna energia — chęć do życia, tworzenia, której nie czuła od lat. Po śniadaniu poszła zapytać o pracę na poczcie. Pieniądze nigdy nie zaszkodzą, a bezczynność nie wchodziła w grę. Idąc wiejskimi drogami, łapała spojrzenia mieszkańców. Każdy się zatrzymywał, uśmiechał, życzył zdrowia.
— Dzień dobry! — odpowiadała, czując w sercu ciepło.
Lato zmieniło się w jesień. Praca listonosza stała się radością: wolno obejść wieś, zajrzeć w każde podwórko, zamienić kilka słów. Czyste, orzeźwiające powietrze napełniało płuca. Jadwiga czuła spokój, którego nie znała w mieście. Policzki nabrały rumieńców, twarz stała się świeża, jak dojrzałe jabłko. Ziołowe napary od babci Michaliny pomagały: Jadwiga spała twardo, jadła z apetytem, a słabość ustępowała.
Choroba odpuściła. Jadwiga mieszkała w Lipówce jeszcze wiele lat, otoczona ciepłem rodzinnego domu i dobrymi ludźmi. Szczęście, jak się okazało, nie wymaga wiele — tylko spokoju w duszy, przytulności starych ścian i poczucia, iż jest się potrzebnym. A choroba? Naprawdę była od nerwów, jak wszystkie kłopoty…