Powrót byłej żony. Test na wytrzymałość

polregion.pl 1 miesiąc temu

Zapach świeżo zaparzonej kawy i ciepłych bułek unosił się w kuchni jak zaklęta aura spokoju. Dziesięć lat z Adrianem. Dziesięć lat bezpiecznej przystani i szczęścia. Kinga cieszyła się nowym porankiem – słoneczne promienie igrały na stole, a w sypialni słychać było senny oddech ich córki Zosi. Harmonia i błogość.

Dzwonek do drzwi zabrzmiał zbyt ostro. Na progu stał Kacper, syn Adriana z pierwszego małżeństwa. Jego oczy płonęły nienaturalnym podnieceniem, a policzki były rozpalone.

– Tato! – wykrztusił, ledwo przekraczając próg. – Wróciła! Mama! Wczoraj! Wynajęła apartament w centrum… Mówi, iż za nami tęskniła!

Imię „Jolanta” zawisło w powietrzu ciężko i nieproszone, jak pukanie do drzwi w środku nocy. Ta sama. Ta, która piętnaście lat temu rozpłynęła się w „szczęśliwej przyszłości” z Włochem, zostawiając sześcioletniego Kacpra na rękach zszokowanego ojca i starszych dziadków. „Na zawsze!” – brzmiało w tym jednym, pożegnalnym liście. Teraz wróciła. Z pustymi rękoma, ale nie z pustymi nadziejami, pomyślała Kinga, czując lodowaty ciężar w piersi.

Spotkanie w wytwornej restauracji było przedstawieniem w jednym akcie. Jolanta wpadła jak różowa chmura zwojów szyfonu i ciężkiej, mdłej perfumy.

Rozsypała perły cierpienia: „Okropne małżeństwo!”, „Okazał się potworem!”, „Tak tęskniłam za synkiem!”.

Jej palce, obciążone pierścionkami, co chwila wyciągały się w stronę dłoni Adriana. „Adrianek, pamiętasz, jak my…?” Odsunął się ledwo zauważalnie, twarz miał zamaskowaną grzecznością, ale Kinga wyczuła, jak spięły się jego ramiona. Kacper patrzył na matkę jak zahipnotyzowany, łapiąc każde słowo, każdą łzę, która spływała po jej utuszowanych rzęsach.

Pierwszy atak manipulacji był późną nocą. Telefon przerwał im sen. Jolanta na drugim końcu łkała, zagłuszana odgłosami wody:

– Adrianek! Pomóż! Zawór… pękł! Woda leci! Jestem sama… Nie wiem, co robić!

Adrian wstał w milczeniu, ubrał się. Kinga leżała, wpatrując się w ciemność, nasłuchując jego kroków. Wrócił po dwóch godzinach, pachnący zimnem i wilgocią.

– Naprawiłeś? – cicho spytała Kinga.

– Uszczelka. Drobiazg. – Zrzucił kurtkę, usiadł na skraju łóżka. – Spotkała mnie… owinięta tylko w ręcznik. Mówi, iż woda zalała całą garderobę. – W jego głosie nie było ani wzburzenia, ani zakłopotania. Tylko zmęczona irytacja. – Znany numer.

Potem była „ciemność”. Telefon w ciągu dnia, głos Jolanty cienki i przestraszony:

– Adrianek, w klatce… światło miga! Jak w horrorze! Boję się wyjść! Kacper na uczelni… Nie mogę choćby chleba kupić!

Pojechał. Kupił chleb. Żarówka w klatce faktycznie migała. Wkręcił nową. Drzwi do jej apartamentu otwarły się szeroko. Stała w półprzezroczystym peniuarze, opierając się leniwie o futrynę.

– Mój wybawca! – szepnęła słodkim tonem. – Wejdziesz? Zaparzę kawę… Porozmawiamy… Jak kiedyś?

Adrian potrząsnął głową grzecznie, ale stanowczo:

– Późno. Kinga czeka. A i bez kofeiny mam dość energii.

Wyszedł, zostawiając ją w progu. Na jej twarzy na sekundę pojawił się wyraz wściekłości, gwałtownie zastąpiony zwykłą maską bezradności.

Kulminacją był telefon Kacpra, pełen paniki:

– Tato! Szybko! Mamie źle! Upadła… Mówi, iż robi jej się ciemno przed oczami! Ciężko oddycha!

Adrian zerwał się, ale w jego ruchach nie było dawnego niepokoju. Przyjechał. Jolanta leżała na sofie w pozie rafaelowskiej Madonny, jedna ręka dramatycznie przykrywała czoło, druga – niedbale odsuwała róg jedwabnego szlafroka.

– Adrianek… – wyszeptała, otwierając oczy. – Tak się bałam… Sama…

Nie podszedł. Spojrzał na pustą butelkę walającą się na podłodze. Wezwał pogotowie. Czekając, spytał Kacpra spokojnie, jak o pogodę:

– Co jadła? Piła?

– Mama mówi, iż to przez stres… – wydukał zmieszany syn.

Lekarze stwierdzili lekkie zatrucie. Jolanta chwyciła Adriana za rękaw, gdy odchodził:

– Nie zostawiaj mnie… Tak się boję…

Delikatnie uwolnił rękę.

W jego oczach, gdy spotkał się z Kingą w domu, widziała nie współczucie, ale zmęczoną, gorzką pogardę dla tej taniej farsy. „Znana sztuka – powiedział później, siedząc w kuchni. – Tylko dekoracje inne. Zawsze grała bezradność, gdy czegoś potrzebowała. Pamiętasz, jak opowiadałem, iż przed wyjazdem do tego Włocha nagle ‚zachorowała’ i ‚nie mogła bez mojego wsparcia’? A potem – trach, list. Byłem kulą u nogi. Złamałem się – znalazła nową. Ale ja nią nie jestem, Kinga. Nie chcę i nie będę. Zwłaszcza dla niej.”

Po porażce z Adrianem Jolanta skupiła całą uwagę na Kacprze.

Jej narzekania stały się głośniejsze, łzy – obfitsze, zwłaszcza gdy syn był w pobliżu. „Twój ojciec wyrzucił mnie jak śmieci!”, „Ona go nastawiła przeciwko nam!”, „My jesteśmy rodziną! Ona tu obca!”. Słowa jak jadowite ciernie wbijały się w umysł chłopaka. Kacper zaczął opryskliwie odpowiadać Kindze, jego wizyty u ojca stały się rzadkie i pełne napięcia. Pewnego dnia trzasnął drzwiami, słysząc odmowę pomocy przy „pilnym” tłumaczeniu dokumentów.

– Dlaczego jesteś taki okrutny?! – krzyknął Kacper, jego twarz wykrzywiona gniewem. – Ona cierpi! Jest sama! Płacze!

Adrian wstał. Wydawał się wyższy i twardszy niż zwykle. Spokój jego głosu był straszniejszy niż krzyk.

– Kacper. Pomagam twojej matce, gdy naprawdę potrzebuje pomocy. Nie jestem jej mężem, psychologiem ani sługą. Mam rodzinę. Tutaj. Ty. Kinga. Zosia. A Kinga nie jest tu „obca”. Jest moją żoną. Kocham ją i szanuję. I wymagam tego samego od ciebie. A co do łez… – zrobił pauzę,Kiedy Kacper w końcu zrozumiał, iż jego matka od lat grała przedstawienie, a Adrian i Kinga stali mocno na swoim, w ich domu znów zapanowała cisza, w której odżywało prawdziwe szczęście.

Idź do oryginalnego materiału