Powiedziałam jej: gdybyś miała choć odrobinę sumienia, umyłabyś po sobie naczynia. Syn oskarżył mnie o niszczenie jego rodziny.

newsempire24.com 4 dni temu

Dziś znów przypomniałam sobie, jak powiedziałam jej: “Gdybyś miała choć odrobinę sumienia, umyłabyś raz za sobą naczynia”. A mój syn oskarżył mnie, iż niszczę jego rodzinę.

Miałam zaledwie 22 lata, gdy mój mąż nas zostawił. Na ręce – dwuletni syn. Bartek. Najwyraźniej przytłaczały go obowiązki rodzinne – musiał pracować, zarabiać, myśleć nie tylko o sobie. A on chciał czegoś innego: łatwego życia, zabawy, młodszych kobiet. I odszedł. Po prostu pewnego dnia nie wrócił do domu. Nie ważne, jaki był jako mąż – i tak razem było jakoś lżej. A wtedy wszystko spadło na moje barku.

Bartek poszedł do przedszkola, a ja – do pracy. Dzień za dniem. Bywało, iż wracałam do domu ledwo żywa. Ale w domu zawsze był porządek, jedzenie na kuchence, dziecko – czyste, najedzone, w wyprasowanych ubraniach. Tak wychowała mnie mama. Tamto pokolenie było zupełnie inne.

Nie ukrywam, Bartka rozpuściłam. W wieku dwudziestu siedmiu lat nie umiał choćby usmażyć ziemniaków. Wszystko robiłam za niego. A potem się ożenił. choćby się ucieszyłam: niech teraz żona się nim zajmuje. Ja wreszcie zajmę się sobą. Może znajdę dodatkową pracę, a może po prostu odpocznę po tych wszystkich latach. Ale nic z tego.

Bartek oświadczył: “Mamo, my z Kingą trochę u ciebie pomieszkamy, póki się nie ogarniemy”. No cóż, zgodziłam się. Pomyślałam – młodzi, niech żyją. Kinga będzie gotować, prać, sprzątać, jak przystało na żonę. Zniosę to. Tylko wyszło zupełnie odwrotnie.

Kinga okazała się… delikatnie mówiąc, niezbyt gospodarna. Nie sprząta, nie pierze, choćby kubka po sobie nie umyje. Trzy miesiące żyłam jak w akademiku – brakowało tylko dyżurów przy kuchence. Gotowałam dla trzech osób, sprzątałam, prałam, wynosiłam śmieci. A oni? Kinga całymi dniami przeglądała telefon albo spotykała się z koleżankami. Bartek pracował, a ona – nic nie robiła.

Kiedy wracałam po zmianie do domu, widziałam prawdziwy chaos. Brudne naczynia w zlewie, okruchy na stole, włosy na podłodze. W lodówce – pusto. Ani barszczu, ani zupy, ani choćby jajecznicy. Wszystko spadało na mnie: wstąp do sklepu, kup jedzenie, ugotuj, a potem jeszcze posprzątaj po wszystkich.

I tak mijały tygodnie. Pewnego dnia Kinga podeszła do mnie w kuchni, gdy zmywałam naczynia, i spokojnie postawiła przy zlewie talerz. Stary, z resztkami jedzenia, z muszkami. Widocznie leżał w jej pokoju nie jeden dzień. Nie wytrzymałam.

Powiedziałam: “Kinga, jeżeli masz choć odrobinę sumienia – umyj naczynia. Chociaż raz. Nie jestem sprzątaczką. Pracuję, jestem zmęczona. Ty jesteś młoda, silna, dorosła kobieta. Co w tym trudnego – zanieść talerz i umyć go za sobą?”

A wiesz, co zrobiła? Następnego dnia wyprowadzili się. Wynajęli mieszkanie i odeszli bez pożegnania. A Bartek mi powiedział później: “Niszczysz moją rodzinę. Wszystko ci nie pasuje. Czepiasz się”. Ja? Ja, która ich karmiłam, sprzątałam za nich, prałam, znosiłam ich bezczynność miesiącami?

Więcej się nie wtrącam. Teraz w moim domu jest czysto i spokojnie. Zajmuję się tylko sobą. Cóż za szczęście – wrócić do domu i nie widzieć patelni z przypalonymi resztkami na kuchence. Dzisiejsza młodzież nie wie, co to praca. Wszystko chcą mieć podane na tacy. A o szacunku nie mają choćby pojęcia. .

Idź do oryginalnego materiału