Powiedziałam jej: gdybyś miała choć odrobinę sumienia, choć raz zmyłabyś naczynia. A mój syn oskarżył mnie o niszczenie jego rodziny.

newsempire24.com 5 dni temu

Powiedziałam jej: „Gdybyś miała choć odrobinę sumienia, umyłabyś raz za sobą naczynia”. A syn oskarżył mnie, iż niszczę jego rodzinę.

Miałam zaledwie 22 lata, kiedy mój mąż nas zostawił. Na moich rękach – dwuletni syn. Krzysiu. Wyraźnie ciążyły mu obowiązki – trzeba było pracować, zarabiać, myśleć nie tylko o sobie. A on chciał czegoś innego: łatwego życia, zabawy, młodszych kobiet. I odszedł. Po prostu pewnego dnia nie wrócił do domu. Nie ważne, jaki był jako mąż – i tak razem było jakoś lżej. A wtedy wszystko spadło na moje barki.

Krzysiu poszedł do przedszkola, a ja – do pracy. Dzień za dniem. Zdarzało się, iż wracałam do domu ledwo żywa. Ale w domu zawsze był porządek, jedzenie na kuchence, dziecko – czyste, najedzone, w wyprasowanych ubraniach. Tak wychowała mnie mama. To było zupełnie inne pokolenie.

Nie ukrywam, rozpuściłam Krzysia. W wieku dwudziestu siedmiu lat nie umiał choćby usmażyć ziemniaków. Wszystko robiłam za niego. A potem się ożenił. choćby się ucieszyłam: niech teraz żona się nim zajmie. Ja w końcu zadbam o siebie. Może znajdę dodatkową pracę lub po prostu odpocznę po tych wszystkich latach. Ale nic z tego.

Krzysztof oznajmił: „Mamo, z Emilką trochę pomieszkamy u ciebie, dopóki się nie ustabilizujemy”. No cóż, wpuściłam ich. Pomyślałam – młodzi, niech sobie żyją. Emilka będzie gotować, prać, sprzątać, jak przystało na żonę. Wytrzymam. Tylko okazało się zupełnie inaczej.

Emilka była… delikatnie mówiąc, niezdarną gospodynią. Nie sprzątała, nie myła, nie prała – ani swoich ubrań, ani Krzysia. choćby filiżanki po sobie nie uporządkowała. Przez trzy miesiące żyłam jak w akademiku – brakowało tylko dyżurów przy kuchence. Gotowałam dla trójki, sprzątałam, prałam, wynosiłam śmieci. A oni? Emilka całymi dniami przeglądała telefon albo spacerowała z koleżankami. Krzysztof pracował, a ona – leżała do góry brzuchem.

Kiedy wracałam do domu po zmianie, widziałam prawdziwy chaos. Brudne naczynia w zlewie, na stole – okruchy, na podłodze – włosy. W lodówce – pusto. Ani barszczu, ani zupy, choćby jajecznicy. Wszystko spadało na mnie: wstąp do sklepu, kup zakupy, ugotuj, a potem jeszcze posprzątaj po wszystkich.

I tak trwało tygodniami. Pewnego razu Emilka podeszła do mnie w kuchni, gdy myłam naczynia, i spokojnie postawiła w zlewie talerz. Stary, z resztkami jedzenia, z muszkami. Widać leżał w jej pokoju nie jeden dzień. Nie wytrzymałam.

Powiedziałam: „Emilka, jeżeli masz choć kroplę sumienia – umyj naczynia. Chociaż raz. Nie jestem twoją służącą. Pracuję, jestem zmęczona. Jesteś młodą, silną, dorosłą kobietą. Co w tym trudnego – zanieść talerz i umyć go za sobą?”.

A wiesz, co zrobiła? Następnego dnia się wyprowadzili. Wynajęli mieszkanie i odeszli bez pożegnania. A Krzysztof mi potem powiedział: „Niszczysz moją rodzinę. Wszystko ci nie tak. Czepiasz się”. Ja? Ja, która ich karmiłam, sprzątałam za nimi, prałam, znosiłam to lenistwo miesiącami?

Więcej się nie wtrącam. Teraz w moim domu jest czysto i spokojnie. Tylko o siebie dbam. Co za ulga – wracać do domu i nie widzieć patelni z przypalonymi resztkami na kuchence. Dzisiejsza młodzież nie zna ciężkiej pracy. Wszystko chcieliby na tacy. A szacunku – ani grama.

Idź do oryginalnego materiału