Powiedziała „tak”

twojacena.pl 3 godzin temu

Halina Kowalska stała przy oknie, obserwując sąsiadkę wieszającą pranie na balkonie naprzeciwko. Poranne światło miękkim blaskiem kładło się na jej siwych włosach, starannie ułożonych w uczesanie, które nosiła od czterdziestu lat. W dłoni trzęsła się filiżanka z wystygłą herbatą.

— Halinko, co ty tam tak zastygła? — zawołał Józef Nowak, wchodząc do pokoju. — Śniadanie stygnie.

Nie odwróciła się. W odbiciu szyby widziała, jak mąż poprawia kołnierzyk koszuli. Siedemdziesiąt trzy lata, a wciąż dba o siebie. Włosy wprawdzie przerzedzone, ale uczesane z gracją. Spodnie wyprasowane, buty wypucowane.

— Słucham cię, Józek — odparła cicho.

Józef podszedł bliżej, stanął obok.

— O czym tak dumasz?

— Ach, głupoty jakieś. Dziwny sen mi się przyśnił.

Halina odstawiła filiżankę na parapet. We śnie była młoda, może dwudziestopięcioletnia, stała przed lustrem w białej sukni. Obok krzątała się matka, poprawiała welon, szeptała coś czule. Obudziła się z mokrymi od łez oczami.

— Jaki sen? — Józef chwycił ją za łokieć, odwrócił ku sobie.

— Śniła mi się nasza ślubna chwila. Tylko nie taka, jaka była, ale inna. Piękna.

Mąż zmarszczył brwi.

— Co to znaczy „nie taka”? Normalny był nasz ślub.

— Normalny — zgodziła się Halina, ale w głosie brzmiało zmęczenie.

Ich wesele odbyło się w urzędzie, a potem posiedzieli we trójkę w kawiarni – ona, Józef i jego kolega jako świadek. Suknię kupili gotową, szarą, praktyczną. Na fotografiach się uśmiechała, ale oczy miała puste. Jakby to wcale nie była ona.

— Chodź na śniadanie — rzekł Józef. — Spóźnisz się do pracy.

Halina od trzydziestu lat pracowała w bibliotece. Czytelnia, wypożyczalnia, katalogi. Cisza i spokój. Józef początkowo protestował — po co, mówił, żonie pracować, on sam ją utrzyma. Ale nalegała. Chciała być wśród ludzi, wśród książek. W domu robiło się duszno.

Śniadanie minęło w milczeniu. Józef czytał gazetę, od czasu do czasu komentując wiadomości. Halina jadła owsiankę, myśląc o swoich sprawach. Za oknem szumiał deszcz.

— Wieczorem wstąpimy do Jacka — oznajmił mąż, nie odrywając wzroku od gazety. — Dzwonił, zapraszał na kolację.

— Dobrze.

— Krysia pewnie coś specjalnego przyrządzi. Wiesz, jak się stara.

Jacek — ich jedyny syn. Ożenił się trzy lata temu z Krystyną, cichą i gospodarną dziewczyną. Halina lubiła synową, ale spotkania z młodymi przypominały jej o własnej młodości, która przeszła jakoś niepostrzeżenie.

W bibliotece dzień płynął zwyczajnie. Czytelnicy przychodzili i odchodzili, ona wydawała książki, przyjmowała zwroty, układała je na półkach. W przerwie obiadowej usiadła w kącie czytelni, otworzyła tomik wierszy. Trafiła na przypadkowe strofy: „A szczęście było tak możliwe, tak bliskie…”

— Halino Kowalska, mogę na chwilę? — zawołała koleżanka, młoda dziewczyna o imieniu Ewa.

— Oczywiście. Co się stało?

— No właśnie, nie wiem, co robić. Tomek mi się oświadczył, a ja waham się.

Ewa usiadła obok, nerwowo gładząc rąbek chusteczki. Oczy miała zaczerwienione, widocznie płakała.

— O co chodzi? Nie kochasz go?

— Kocham! Bardzo. Ale mama mówi, iż nie jest dla mnie odpowiedni. Że pracę ma taką sobie, perspektyw żadnych. A Wojtek Borkowski ma własną firmę, też się o mnie stara.

Halina popatrzyła na dziewczynę. Dwadzieścia dwa lata, piękna, całe życie przed nią. I ten sam wybór, który kiedyś stał przed nią.

— A co mówi serce?

— Serce… — Ewa łkEwa otarła łzę i szepnęła: „Serce wybiera Tomka, więc powiem mu tak.”

Idź do oryginalnego materiału