Noszący obcisły t-shirt Geremia ma zadatki na komandosa. To on wszędzie wchodzi pierwszy i sprawdza, czy wytrzymają zmurszałe stropy. Nigdy nie wiadomo, czy stojący od wieków budynek akurat nie tąpnie. Po nim wchodzą pozostali; stawiają kroki powoli i z wyczuciem. Urban exploring wymaga ostrożności, odpowiedniego obuwia, maski ochronnej i dobrej latarki. Wokół kurz i pleśń, mętne światło, pająki i nietoperze, ale, aby odbyć oniryczną podróż w czasie, warto zaryzykować.
Włochy są rajem dla miejskich speleologów. Wiele tu niczyich domostw, klasztorów, nieczynnych od dziesięcioleci fabryk i szpitali, kościołów i dyskotek. Przyczyny ich opuszczenia są różne; wśród nich nierozwiązane kwestie dziedziczenia, bankructwo, zalanie lub pożar. Nierzadko koszty utrzymania historycznych willi i pałaców przekraczają możliwości finansowe spadkobierców, którzy wolą się do nich nie przyznawać ze względów podatkowych. I tak wiekowe budowle realizowane są pozostawione same sobie, ku euforii poszukiwaczy straconego czasu. Tradycja miejskiego exploringu jest długa – za jej prekursora uważa się Philiberta Aspairta, który penetrował paryskie katakumby – i ma naśladowców na całym świecie. Dziś szanujący się poszukiwacze stanowią zamkniętą społeczność, którą łączy kodeks moralny i zmowa milczenia dotycząca usytuowania obiektów. Chodzi o to, by chronić je przed złodziejami i niszczycielami. Naczelną zasadą profesjonalnych urbexerów jest bowiem zakaz włamywania się na posesje.
Można do nich docierać wyłącznie przez istniejące już dojścia, wyłomy w zapadających się murach, dziury w parkanach, obluzowane drzwi i okna, pod warunkiem, iż nie forsuje się zabezpieczeń. Zapomnianych przez Boga i ludzi siedzib szuka się przy pomocy Google Maps, współpracując z innymi grupami poszukiwaczy czy zasięgając języka u miejscowych. Po dotarciu do celu, na podstawie dokumentów, albumów, zapisków i pojedynczych fotografii próbuje się odtwarzać historię danego miejsca i jego właścicieli. Z zasady nie filmuje się ani nazwisk na dokumentach, ani zdjęć, choć w przypadku tych ostatnich reguła bywa często nadwerężana. Oprócz przygody i dreszczu emocji istotny jest bowiem film, który później można opublikować w sieci. Osobliwy klimat oraz nieoczekiwane odkrycia są gwarancją setek polubień.
Eksploratorzy to najczęściej młodzi mężczyźni (choć nierzadko zdarzają się i dziewczyny), miłośnicy filmu i fotografii. Czterej Włosi: Mattia, Roberto, Carlo i Geremia stworzyli grupę Urbex Squad, która ma na swym koncie dziesiątki eksploracji i infiltracji oraz wystawę 500 zdjęć z wypraw organizowanych nie tylko w Italii. Chłopaki potrafią uchwycić poetykę opustoszałych wnętrz, podkręcając atmosferę niesamowitości odpowiednim światłem i komentarzem. W ich obiektywie samotność domowych sprzętów poraża i wzrusza. W zapomnianych pomieszczeniach – jak w puszczy – zachodzi naturalny proces rozkładu, a porzucone przedmioty świadczą o czyjejś minionej codzienności, skrywają jej tajemnicę.
Książki, flakony perfum, pledy, grzebienie, urządzenia o niezrozumiałym przeznaczeniu – nieruchome, zastygłe, zetlałe i poblakłe, pokryte kurzem, pajęczą siecią i opadającym z sufitów tynkiem. Innym razem świetnie zakonserwowane, niemal nietknięte, idealne, zaskakująco czyste i błyszczące, zupełnie jak nowe. Zdarzają się zastawione serwisami stoły, resztki jedzenia w szafkach i lodówkach, butelki wina i napojów o starych etykietach, pełne ubrań szafy, równo ustawione przy łóżku buty, motki wełny i niedokończone robótki. Stuletnie wózki dla niemowląt, stroje karnawałowe i zabawki. Pożółkłe czasopisma i kalendarze, karteluszki i rachunki. To dzięki nim najczęściej można ustalić, do którego roku toczyło się w danym miejscu życie. Są domy, które wyglądają jak nagle porzucone w środku dnia, inne zostały opuszczone po przeprowadzce, pożarze czy powodzi, jeszcze inne sprawiają wrażenie, jakby przeszedł przez nie huragan, choć w rzeczywistości oznacza to jedynie, iż zostały już splądrowane. Porozrzucane papiery, ubrania i rozmaite przedmioty zaścielają rampy schodów i podłogi. Wandale w poszukiwaniu kosztowności przeczesują każdy skrawek, rozpruwają materace, odkręcają żyrandole. Eksploratorzy często docierają dopiero po nich i sami starają się już niczego nie dotykać. Kolejną zasadą urbexu jest zakaz wynoszenia, a choćby przemieszczania przedmiotów. Porzucone siedliska są nietykalne, istnieją już tylko w czasie przeszłym.
W nieczynnym od trzydziestu lat szpitalu psychiatrycznym kołyska dla noworodka wywołuje nieprzyjemny dysonans, nie przystaje do otoczenia. Biała i niewinna w wielkiej, pustej sali. Dalej w korytarzu dziecięce zabawki, rowerek. W kolejnym pomieszczeniu łóżko szpitalne, a w nim szkoleniowy manekin w poplamionej pościeli, ostatni pacjent ośrodka. W pudłach setki kartotek pensjonariuszy, kiedyś nie istniało prawo o ochronie danych. Raptem słychać jakieś odgłosy, ale chyba dochodzą z ulicy. Jednak nie, pokrzykiwania w obcym języku dobiegają z wnętrza budynku. Rozlega się płacz dziecka, które w końcu dostaje klapsa i przestaje kaprysić. Czy ktoś tu mieszka? Eksploratorzy próbują zrozumieć, co się dzieje, ale rozsądek każe się wycofać. Wychodzą w pośpiechu i z duszą na ramieniu. Stare ruiny to nie tylko romantyczne dowody przemijania, ale i szemrana teraźniejszość. Nie bez powodu Anglicy ukuli termin urban spelunking.
W Willi Malarza (La villa del pittore) penetrowanej przez grupę Urbex Italia jest już spokojniej. Oprócz przedmiotów codziennego użytku, pokrytych pyłem i patyną antyków oraz gazet z epoki Mussoliniego poniewierają się zestawy kredek, pudełka z akwarelami, pędzle, obrazy, główka przedwojennej lalki. Jak to możliwe, iż nikt stąd tych rzeczy nigdy nie zabrał? Czy dawni mieszkańcy nie mieli potomków, kogoś, kto zająłby się ich schedą, wziął sobie coś na pamiątkę? W otoczeniu domu, w chaszczach, przez które przejść można tylko z maczetą, stoją zaparkowane na wieki stareńkie modele samochodów.
Takie zwyczajne domostwa są czasem bardziej fascynujące niż zamczyska i pałace. Proste żelazne łóżko, sfatygowany abażur, ustawiona pośrodku pokoju deska do prasowania, a na niej „świeżo” uprasowana, pokryta kurzem koszula mają większą siłę oddziaływania niż złote ramy i marmurowe kominki. W jednym z domów na stoliczku stoi popielniczka, a w niej sterta niedopałków; nieopodal lekarstwa. Określenie „nadgryzione zębem czasu” najbardziej pasuje do zwisających z karniszy strzępów zasłon, z których uleciały maleńkie cząstki materii. W kuchni, na blacie przy zlewozmywaku, filiżanki do espresso, odłożone do góry dnem, żeby ociekły. Co takiego musiało się tu wydarzyć, iż wszystko tak nagle się skończyło?
Willa z Popiersiami (La villa dei busti) w regionie Emilia-Romania to miejsce odwiedzane i filmowane przez wielu badaczy przeszłości. Te swego czasu przytulne, mieszczańskie wnętrza, których ściany do dziś zdobią wzorzyste tapety, zostały już zdemolowane. Zachował się kominek i dwa wygodne fotele, lampy, obrazy, niektóre meble i – do niedawna jeszcze – dwa kamienne popiersia właścicieli, od których willa bierze nazwę. Dopiero co była tu urna z czyimiś prochami. Ostatnio jednak popiersia i urna zniknęły i nie wiadomo, czy to dzieło złodziei, czy może zatroszczył się o nie ktoś z rodziny. Niektórzy nazywają tę posiadłość Domem Aptekarki – żona właściciela była farmaceutką, na ścianie ciągle wisi jej dyplom uniwersytecki. Ustalono, iż małżonkowie mieli dwie córki, ale ślad po nich zaginął.
Wyprawy nie zawsze przebiegają bez zakłóceń. Opuszczone obiekty bywają strzeżone. Zdarza się, iż w czasie eksploracji do lokum zawita niespodziewanie właściciel, patrol policyjny albo sąsiedzi. Ci ostatni są najgorsi – opowiada Mattia, szef grupy Urbex Squad. – Ochroniarzom, właścicielom i policji wystarczy wyjaśnić, iż przybyło się w celach poszukiwawczych, zwykle legitymują i proszą o opuszczenie posesji. Za to sąsiedzi bywają agresywni, boją się rabusiów, którzy mogliby przekraść się i do nich. Zdarzają się też niespodzianki. Jak wtedy – wspomina Mattia – gdy okazało się, iż podupadłe domostwo wcale nie było opuszczone. Bez gazu, prądu i oświetlenia pomieszkiwał w nim pozbawiony środków do życia właściciel. Najpierw próbował przepędzić intruzów, ale gdy wyjaśniło się, iż przybyli w pokojowych (sic!) zamiarach, opowiedział im o swoim upadku. Bo exploring to przede wszystkim docieranie do zapomnianych historii i ocalanie ich od niepamięci.
Na bazie ruchu poszukiwaczy opuszczonych miejsc pojawiła się w Padwie oryginalna inicjatywa artystyczna. Grupa performerów w starym, walącym się hotelu urządziła szczególny projekt pt. Poetic Hotel (www.poetichotel.org). Wnętrza budynku zostały wypełnione pracami i instalacjami twórców, ale pomieszczenia hotelowe ze względów bezpieczeństwa pozostają zamknięte dla publiczności; czynna jest jedynie niewielka część holu i recepcja. Aranżacje można oglądać na zdjęciach i filmach, bo to właśnie przemijalność tych skazanych na zniszczenie dzieł stanowi o ich wartości.