Stary sklep spożywczy na obrzeżach Łodzi cieszył się uznaniem miejscowych – smaczne dania na wagę, uczciwe porcje i serdeczne sprzedawczynie. Danuta Nowak pracowała tam już piętnaście lat – najpierw za ladą, potem jako kierowniczka działu. Wiedziała wszystko, pamiętała każdego – komu dać więcej faszerowanej papryki, komu nie zapomnieć o kaszy gryczanej, a komu nalać „po ludzku”, hojną ręką.
Tego dnia wracała z zaplecza z tacem pełną galarety. Ledwo postawiła ją w witrynie, gdy wzrok przykuła znajoma postać – wysoki mężczyzna w wytartym płaszczu, z nutą smutku w oczach, stał przy ladzie i jakby kogoś szukał.
Danuta gwałtownie podeszła:
– jeżeli szuka pan Asi, to zachorowała. Wróci za tydzień. Dla pana jak zwykle – kotlety i żeberka?
Mężczyzna zdziwił się:
– Pani choćby pamięta, co zwykle biorę?
– Oczywiście. Pan jest stałym klientem – Danuta się zaróżowiła.
On zawstydził się, ale nagle dodał cicho:
– Zawsze chciałem trafić do pani, Danuto, a ciągle ląduję przy Asi. Szkoda, no nie?
– A skąd pan wie, jak mam na imię?
– No przecież ma pani przypiętą wizytówkę.
Z tyłu rozległ się zirytowany głos Bogusi:
– Proszę pana! Niech pan nie blokuje kolejki! Dziesięć osób już czeka!
Mężczyzna drgnął:
– Przepraszam. Te domowe kotlety, proszę…
I już ciszej, patrząc jej prosto w oczy:
– Może kiedyś jakaś dobra kobieta zrobi mi prawdziwe domowe kotlety. Wybacz, Danuto, nie masz pierścionka… jeżeli nie jesteś zamężna – mogę cię odprowadzić po zmianie? Mieszkam tu, zaraz za ulicą, sam.
Danuta ledwo skinęła głową i podała mu torebkę. W piersi łomotało serce – jak za młodych lat.
– No to do wieczora – uśmiechnął się. – A mnie, tak przy okazji, mówią Wiesiek.
Cały dzień Danuta chodziła jak na skrzydłach. choćby Bogusia zauważyła:
– Danusia, ty się nie rozchorowałaś? Policzki czerwone jak u nastolatki przed randką!
– Wszystko gra, Boguś, po prostu dobry humor.
Pod koniec zmiany Danusia poprawiła szminkę, zawiązała chustę i wyszła ze sklepu. Wiesiek już czekał.
– Przejdziemy się? Może do kina?
Na dworze było błoto, mokry śnieg lepił się do rzęs. Szli alejką parku, cicho rozmawiając, jakby znali się od zawsze. W pewnym momencie zaproponował:
– Danusiu, chodź do mnie? Herbaty się napijemy, ogrzejemy. Mieszkam przecież niedaleko.
– No nie wiem… przecież się prawie nie znamy…
– Jak to nie znamy? Ja cię od roku podziwiam. Chodzę, patrzę, jak pracujesz. Dobra jesteś, uczciwa. Dla babć ciepłe słowo, dla dzieci uśmiech. Czuję, jakbym cię znał od zawsze. A ty? Nie poznajesz mnie?
Uśmiechnęła się:
– Dobrze już, Wiesiek. Chodźmy, bo naprawdę – przemokłam do suchej nitki.
W jego mieszkaniu było skromnie, ale przytulnie. Pomógł jej zdjąć płaszcz, postawił buty przy kaloryferze, zaparzył herbatę z cytryną, wyciągnął ciastka.
Gdy na dworze rozszalała się prawdziwa zamieć, nagle zapytał:
– Zostań. Ja się rozkładam w kuchni. Gdzie teraz pójdziesz?
Danuta rozejrzała się – ciepło, spokojnie, a serce podpowiadało: nie uciekaj.
– Dobrze, zostanę…
Położyła się na kanapie, on – w kuchni. Ale obudzili się już razem – osobno spać się nie dało.
Gdy Asia wróciła po chorobie, od razu zobaczyła, jak Wiesiek odprowadza Danutę po pracy.
– Patrzcie, nie próżnowałaś! Ja tylko do szpitala, a ty już faceta podkusiłaś! – śmiała się.
Ale tak naprawdę cieszyła się. Bo szczęśliwa Danuta była jak słońce – jej blask ogrzewał wszystkich wokół. A prawdziwe szczęście widać z daleka. choćby żeberka i kotlety tej sprzedawały się jakoś szybciej…