— Ty na serio uważasz, iż ten kundel jest ważniejszy od naszych dzieci?! — wyrwało się Ince, gdy szorowała już piątą tego dnia kałużę z kafelków.
Dywan z kuchni dawno zniknął. Gdy stało się jasne, iż choćby sklepowe środki nie poradzą sobie z upartym nawykiem znaczenia terenu, Ince wystarczyło go zwinąć i wynieść na mroźnik.
Ale nie chodziło tylko o dywan. Mąż otworzył puszkę kukurydzy, przesypał zawartość do miski i zostawił ją w zlewie wraz z brudną puszką. Na stole — okruchy, kubek z resztkami kawy i otwary słoik dżemu z wbita łyżką. Na podłodze — kawałki wypełnienia i strzępki pluszowego dinozaura.
A sprzątanie, oczywiście, spadło na Inkę.
— Nie krzycz tak — cicho powiedział Krzysztof, grzebiąc w lodówce. — To tylko pies. Jeszcze się nie przyzwyczaił.
Inka wyprostowała się. W jej spojrzeniu odbijało się podrażnienie, które rosło od tygodni. Zmrużyła oczy i wetknęła mężowi mokrą ścierkę w dłoń.
— Super. Więc sobie sam sprzątaj! Przypomnę tylko, iż to tylko pies, a ja jestem tylko twoją żoną. Tylko matką twoich dzieci. I tylko twoja rodzina dusi się od jego znaczników i smrodu!
Inka kopnęła ze złością kawałek wypełnienia i skierowała się do sypialni, odsuwając się od sprawcy całego zamieszania. Pies Burek, ogromny, szary, z żałosnym wzrokiem, siedział w drzwiach i obserwował. Nie skomlał, nie chował się. Jakby nie widział problemu.
Przypomniała sobie, jak to się zaczęło…
…Dwa miesiące temu Krzysztof wracał do domu z tym kłębkiem sierści i problemów.
— Zenek wyjeżdża. Na długo — zaczął mąż. — Mówi, iż wzięcie psa to dla niego za dużo problemów. A ja sobie pomyślałem… Burek potrzebuje rodziny. I dzieciom dobrze zrobi. Nauczą się opiekować, kochać. To przecież fajne.
Krzysztof wtedy uśmiechał się, jakby właśnie uratował świat. Inka czuła coś zupełnie przeciwnego. Jakby mąż adoptował kogoś bez jej wiedzy.
— Dobrze… Załóżmy, iż zostanie z nami. Ale kto będzie go wyprowadzał, karmił, sprzątał za nim? — Kobieta wiedziała już, co usłyszy.
— Razem. Jesteśmy rodziną. No, tylko z wyprowadzaniem problem… Ty wracasz wcześniej z pracy. Może ty to ogarniesz?
Inka ciężko westchnęła, ale skinęła głową. Przeczuwała, iż nic nie pójdzie tak, jak powinno, ale nie miała wyboru. Pozostała tylko nadzieja, iż intuicja ją zawodzi.
A niestety, obawy się sprawdziły…
Inka bardzo się starała. Kupiła zabawki i miski na podstawkach, oglądała wieczorami filmy o tresurze. Burek w odpowiedzi demonstracyjnie odwracał się, pokazując ogon. W każdym znaczeniu tego słowa. Jego panem był Krzysztof. Resztę traktował jak dodatek do niego.
W ciągu pierwszych dwóch tygodni Burek podarł tapetę w korytarzu, pogryzł podłokietnik fotela, rozszarpał wszystkie poduchy na kuchennych krzesłach. A ile zostawił „prezentów” po całym domu…
Jeśli na początku Krzysztof wyprowadzał Burka choćby rano, to niedługo wszystkie obowiązki spadły na Inkę. Teraz musiała go czesać, myć łapy, karmić, poiA gdy pewnego dnia Burek uciekł z ogrodu nowych właścicieli i wrócił pod ich drzwi z podartą smyczą i błagającym wzrokiem, Inka westchnęła ciężko, ale otworzyła furtkę – jednak tym razem postawiła warunek, iż tym, kto sprzątnie błoto z łap, będzie już zawsze Krzysztof.