**Dziennik**
Od dziecka słyszałam, iż kobiety w naszej rodzinie są skazane na nieszczęście. Moja prababcia straciła męża na froncie, babcia zniszczyła zdrowie, pracując w fabryce, a ojciec mojej matki uciekł, gdy miałam zaledwie trzy lata. Często wyobrażałam sobie, iż mój związek też skończy się dramatycznie. Nie chciałam tego, ale cień rodzinnej klątwy wisiał nade mną.
Poznałam go w małym zakładzie na obrzeżach Łodzi – oboje tam pracowaliśmy. On naprawiał maszyny, ja sortowałam części. Ich połączyła stołówka, gdzie w przerwie obiadowej zagadaliśmy się. Ślub wzięliśmy gwałtownie – skromny, w urzędzie, a zamieszkaliśmy w moim małym mieszkaniu na ulicy Lipowej. Babcia już nie żyła, a te dwie ciasne izby stały się naszym wspólnym domem.
Życie toczyło się zwykłym rytmem. Najpierw urodził się Szymon, potem Kacper. niedługo potem zmarła moja matka. Teraz musiałam radzić sobie sama – dom, dzieci, codzienność. Nie narzekałam. Cezary zarabiał, a moją rolą było dbanie o chłopców.
Ale po kilku latach coś się popsuło. Cezary zostawał po godzinach, coraz częściej wspominał młodszą koleżankę z działu księgowości. Widziałam, jak się oddala – wpadał tylko po świeże ubranie, czasem nie wracał na noc. Rozumiałam, ale strach przed samotnością związał mi język.
— Zostaw ją, pomyśl o dzieciach — ośmieliłam się w końcu powiedzieć.
Milczał. Żadnych tłumaczeń, krzyków – tylko lodowate milczenie.
Ja wciąż gotowałam, prałam jego koszule.
— Umiesz tylko służyć — rzucił pewnego dnia z pogardą.
Czekałam, licząc na opamiętanie. Ale pewnego wieczoru spakował walizkę.
— Nie odchodź! Nie zostawiaj ich bez ojca! — szlochałam.
— Jesteś tylko marną służącą — wycharczał, patrząc na mnie jak na śmiecia.
To usłyszeli chłopcy. Szymon i Kacper wtuleni w kanapę patrzyli, jak ojciec wychodzi. Nie rozumieli. Może byli niegrzeczni? Może ja zawiniłam?
Widzieli wszystko: moje łzy, walkę z rozpaczą, codzienny trud. Pomagali – zmywali, sprzątali. Ja żyłam tylko dla nich. O nowym mężczyźnie choćby nie myślałam.
Ale los zrządził inaczej. Pewnego dnia w Biedronce upuściłam worek kaszy. Nieznajomy podniósł go błyskawicznie.
— Pomóc zanieść? — uśmiechnął się.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, przejął moje torby.
— No to decyduję za panią — zażartował, i tak zaczęła się nasza rozmowa.
Miał na imię Marek. Był ciepły, mówił łagodnie, lekko utykał. Podziękowałam i wyszłam, nie spodziewając się więcej. Ale on zaczął się pojawiać w tym samym sklepie, jakby czekał na mnie.
Dorabiałam sobie, sprzątając klatkę. W zwykłe dni pomagali chłopcy, ale tego dnia byłam sama.
— Potrzebna pomoc? — usłyszałam znany głos.
Znowu Marek. Pomógł mi skończyć, wieczorem zaprosiłam go do domu. Przyszedł w garniturze, z białymi różami i pudełkiem pączków.
— Dobrego wieczoru — podał słodycze chłopcom.
Szymon, starszy, powąchał pączki i wszyscy wybuchnęli śmiechem. Przy kolacji upuściłam widelec, a Marek złapał go w locie.
— Grał pan w kosza? — spytał Kacper.
— Kiedyś tak — uśmiechnął się.
— Pokażemy panu nasze boisko! — zaproponował Szymon.
Następnego dnia Marek wyznał:
— Pewnie zauważyłaś, iż chodzę powoli. Był wypadek. Żona nie chciała ze mną zostać. Teraz ty pewnie mnie odtrącisz.
Milczałam, nie chcąc go krępować.
— jeżeli chłopcy ci nie przeszkadzają, wpadaj — szepnęłam wreszcie.
Został. Był cierpliwy, bawił się z nimi, pomagał. Z początku byli nieufni, ale gwałtownie się przywiązali. Stał się tym, czym ich ojciec nigdy nie był. Grali w piłkę, zapraszali kolegów – dom znów rozbrzmiewał śmiechem.
Minęły lata. Szymon zaczął spotykać się z dziewczyną, Kacper pokochał muzykę. Pewnego wieczoru Szymon przyszedł po radę do Marka – tak bardzo mu ufał. Aż pewnego dnia zadzwonił dzwonek.
Otworzyłam – w progu stał Cezary.
— Pomyliłem się. Chcę to naprawić.
— Wynoś się! — warknął Szymon, zaciskając pięści.
— Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! — ryknął Cezary.
— Nie krzycz na mojego syna! — Marek wysunął się naprzód.
Gotowy bronić nas.
— Nie chcemy cię! — Kacper pchnął ojca za próg i zatrzasnął drzwi.
— Niech spróbuje wrócić — mruknął.
Patrzyłam na nich – Szymona, Kacpra i Marka. Moją twierdzę. Mimo wszystkich klątw, zbudowałam prawdziwą rodzinę. I w tej chwili byłam szczęśliwa jak nigdy.