Zostawił mnie z trójką dzieci i starszymi rodzicami, by uciec z kochanką.
Wszystko zaczęło się w dniu moich urodzin. Mieszkałam w małej wiosce, ledwo wiążąc koniec z końcem, a w witrynach sklepów w mieście świeciło się tyle pięknych rzeczy oczy same błądziły między nimi. Najbardziej urzekły mnie sandały. Stałam, wpatrzona, wyobrażając sobie, jak idę w nich główną ulicą, a wszyscy się za mną oglądają
Wtedy ktoś lekko trącił mnie łokciem.
Odwróciłam się i ujrzałam uśmiechniętego mężczyznę.
Piękne, prawda? skinął głową w stronę butów.
Tak szepnęłam, wciąż nie odrywając wzroku.
Wpadnijmy na kawę. jeżeli kupię ci te sandały, pójdziesz ze mną na randkę?
Wiedziałam, iż muszę wydawać mu się naiwna i śmieszna, ale wtedy było mi to obojętne.
Dobrze odpowiedziałam.
Chciałam tego prezentu. Chciałam poczuć się wyjątkowa, choćby na jedną noc.
Siedzieliśmy w kawiarni, zamówił mi tort, a ja zaczęłam opowiadać mu swoją historię. Mówiłam, iż moi rodzice nie żyją. Częściowo to była prawda. Ojca naprawdę pochowałam, ale matkę Matkę „pochowałam” w myślach już w dzieciństwie, bo porzuciła mnie, gdy byłam niemowlęciem.
Przedstawiłam to wszystko tak, by wzbudzić w nim litość. I zadziałało.
Tak się zaczęło. Coraz częściej przyjeżdżałam do miasta, by się z nim spotykać. Nazywał się Krzysztof. Przygarnął mnie, otaczał troską. Najpierw były sandały, potem sukienki, biżuteria, drogie perfumy. Nie, nie zostałam jego kochanką dla prezentów. Kochałam go.
Myślałam, iż on też mnie kocha.
Ale byłam naiwna. Popełniłam błąd zaszłam w ciążę. Spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tych słów:
Zamieszkasz ze mną. Wychowamy to dziecko razem.
Byłam wniebowzięta.
Pobraliśmy się. Myślałam, iż los wreszcie się do mnie uśmiechnął. Aż pewnego dnia zapukano do drzwi. Otworzyłam i omal nie zemdlałam.
Na progu stała moja matka. Z workiem kapusty kiszonej, jakby widziałyśmy się wczoraj. Sąsiad zdradził jej, gdzie teraz mieszkam. Chciała się pogodzić.
I Krzysztof poznał prawdę. Dowiedział się, iż okłamałam go. I w jednej chwili jego miłość wyparowała.
Oszustka z zapyziałej wioski! krzyczał. Ojciec też wyskoczy z grobu, skoro tak łatwo wymazujesz ludzi z życia?
Wyrzucił nas. Mnie, matkę i jej kapustę.
Wróciłam do dziadków. Odesłałam matkę. Zostałam sama z dzieckiem. Ale Krzysztof wrócił.
Chodź do mnie powiedział. Mamy syna.
I znów mu uwierzyłam.
Naiwna, myślałam, iż miłość pokona wszystko.
Lecz nie zabrał mnie z powrotem do swojego mieszkania. Zamieszkaliśmy w starej chacie jego rodziców staruszków, którzy potrzebowali opieki. Zgodziłam się. Robiłam wszystko dla niego, dla nich, dla naszego syna.
Zaszłam w ciążę po raz drugi. Pewnego dnia pokłóciliśmy się, a on w gniewie rzucił:
Nie zapomnij, iż jesteś tu tylko gościem!
Te słowa ciąły jak nóż. A jednak zostałam.
Wierzyłam, iż miłość przetrwa.
Gdy urodziło się drugie dziecko, oznajmił, iż pieniędzy brak, iż interesy padły. Byliśmy teraz równi ja bez grosza, on też. Potem przyszło trzecie.
Myślałam, iż nic już nas nie rozdzieli. Zaczął pracować coraz więcej. Wychodził wcześnie, wracał późno. Sądziłam, iż walczy o rodzinę. Nie widziałam, jak się rozpada.
Nie mogę tak dalej oznajmił pewnego dnia. Tu nie ma przyszłości. Wyjeżdżam za granicę.
Uwierzyłam mu. Był wyczerpany, przygnębiony.
Ale potem przypadkiem odkryłam prawdę. Na lotnisku były dwa bilety do Włoch. Jeden na jego nazwisko. Drugi na nazwisko kobiety, z którą miał romans od lat.
Zrozumiałam. Ale nie mogłam go powstrzymać.
Wyjechał. Zostałam ja.
Z trójką dzieci. Z jego rodzicami, którzy stali się moją rodziną. W pustym domu i duszy pełnej bólu.
Nie wiem, jak teraz żyć. Modlę się tylko, iż kiedyś będzie lżej.